Penn Slammer III

Boleń to ryba intrygująca wielu zwolenników spinningowego szaleństwa. Niby widać, że żeruje, widać nawet, w których miejscach ale to i tak nie gwarantuje sukcesu.

Sukcesu nie gwarantuje ale powoduje, że wielu niedoświadczonych wędkarzy, z uporem maniaka, wykonuje setki nieudolnych prób przechytrzenia „srebrnej torpedy”.
To, że do sukcesu będzie nam potrzebna niezwykła cierpliwość, ostrożność i wręcz niewidzialność, wie niemal każdy kto łowi bolenie.
Na tym jednak nie można poprzestać.
Wielu wędkarzy uganiających się za boleniem swój sezon zaczyna od maja poprzez hojny czerwiec i lipiec na sierpniu kończąc. Wielkiego błędu nie popełniają bo to fakt, że czerwiec nie ma sobie równych pod względem intensywności żerowania rapy. Ja mimo to poniżej chciałbym pokazać, że październikowe bolenie to nie mit a świetna spinningowa przygoda. 

Zdjcia-00049 października tego roku wybrałem się nad Wisłę aby swoje spostrzeżenia poprzeć przykładem czyli fotografią no i oczywiście przechytrzonym przeciwnikiem.
W piękny ciepły i słoneczny dzień, nad wodę dotarłem koło godziny 16:00. „Mój kawałek wody” na szczęście okazał się być wolny ale w zasięgu wzroku miałem innych fanatyków jesiennego spinningowania.
Wybierając łowisko, które mamy zamiar obławiać należy wiedzieć, że to nie będą te same miejsca co w wiosenne czy letnie miesiące.
Płytkie blaty, przelewy i przykosy możemy ze spokojnym sumieniem pominąć, bo chociaż właśnie tam, latem bolenie robiły dużo hałasu bezlitośnie „dręcząc” ukleje, to w październiku preferują miejsca nieco głębsze. Jest to bowiem okres przygotowujący wszystkie ryby do zimowania. Moim zdaniem idealnym łowiskiem o tej porze roku będzie „wylot” jakiegoś dopływu czy starego koryta Wisły.
Jeśli głębokość wody w takim miejscu oscyluje w granicach 1,5 – 2 metry a dodatkowo nieopodal jest głęboka rynna to sukces jest wielce prawdopodobny. Napływająca woda z dopływu do Wisły jest z reguły bardzo leniwa i stanowi świetne schronienie dla uklei płoci i innej drobnicy. Ukleje szukając nieco wytchnienia od wiślanego nurtu zbierają się właśnie w takich odnogach formułując stada.
Z wyżej wspomnianej, głębokiej rynny bezpiecznie czujące się bolenie „wychodzą” na swoją stołówkę. Oczywiście mogą to być także inne miejsca ale drobnica i głęboczka stanowiąca schronienie dla boleni są raczej nieodzowne.

O boleniowych stołówkach można by pisać całe tomy książek ale czas wracać na „moje” łowisko. Wśród wędkarzy nastawionych na szczupaki wyglądałem jak dziwoląg. Oni gumami,  wahadłami i woblerami o rozmiarach XXL obławiali zagłębienia i rynny.
Przynętę prowadzili tak wolno, że wydawać by się mogło iż wloką ją po dnie. SDC11648
Co w istocie musiało mieć miejsce a wskazywały na to liczne zaczepy i frustracja po utraconych wabikach. Dla odmiany ja srebrną wirówkę, imitującą uklejkę prowadziłem dość szybko, nie głębiej niż metr pod powierzchnią wody.
Pewnie mieli niezły ubaw ze mnie ale przecież to nic złego, że ja postanowiłem łowić inne ryby. Bolenie żerowały w najlepsze a dowodem tego były spektakularne ataki wprawiające w popłoch stada drobnicy i w ruch tysiące kropelek wody srebrzących się w promieniach słońca.
To pozwalało poczuć mi się pewniej i ze spokojem realizowałem swoje zamiary. Ataki następowały przeważnie w tych samych miejscach co znacznie ułatwiało wyznaczanie toru przynęty.
Gorzej gdy bolenie żerują na dużej powierzchni a odgadnięcie gdzie nastąpi kolejny atak graniczy z cudem. Wtedy możemy nie doczekać się efektu. Po kilkunastu rzutach dokładnie na skraju wiślanego nurtu i leniwie wpadającej doń rzeki Chodelki, nastąpiło uderzenie.
Rapa z takim impetem uderzyła w wabik, że z „przykucu” w ułamkach sekundy przyjąłem pozycję pionową i podjąłem hol. No niestety, po krótkiej potyczce rybie udało się umknąć z potrzasku. Swój brak doświadczenia i kiepskie zacięcie zwaliłem na tępy grot kotwiczki i kontynuowałem biczowanie wody. Po 30 minutach kolejne uderzenie.
Tym razem pewniej zaciąłem i zaczęła się „jazda”, która przysporzyła mi kibiców. Boleń szalał z taką siłą, że bałem się o żyłkę.
W trakcie holu majstrowałem przy hamulcu aby wszystko zakończyło się pomyślnie. No cóż, tym razem też nic z tego. Opór ustąpił a z wody wyjąłem tylko wolframowy przypon. Ani ryby ani obrotówki już nie zobaczyłem. Agrafka przyponu zapinająca przynętę okazała się na tyle słaba, że pod działaniem siły wyprostowała się i pozwoliła rybie odpłynąć. 

Zdjcia-0009

Drugie branie i kolejna porażka. W oczach sąsiadów wyglądałem jak pajac, który stosuje jakieś dziwne metody a w dodatku partaczy kolejny hol. Jak się później okazało wciąż myśleli, że poluję na szczupaki.


Wyjąłem z pudełeczka srebrno czerwoną obrotówkę i dałem sobie kolejną szansę. Szansę, której nie zmarnowałem bo kolejne 30 minut biczowania zamieniłem na  bolenia mierzącego ok. 60 cm. Jeden z wędkarzy łowiących po drugiej stronie Chodelki widząc mój triumf zapytał.

- To o tej porze roku bolenie jeszcze biorą?
- Naturalnie! Jest to okres kiedy podobnie jak szczupaki, żerując przygotowują się do zimy  - odparłem.

-Tak obserwowałem pana poczynania i coś mi nie pasowało. Skazałem Pana na porażkę bo uznałem, że w taki sposób szczupaka złowić nie da rady. Teraz widzę, że nie o zębatego chodziło.

-Dokładnie tak! Dziś polowałem na bolenia a ciepłe październikowe popołudnie pokazało, że jest to uzasadnione. Te wszystkie ataki co mieliśmy dziś przyjemność obserwować to także za sprawą rapy.
Dumny, że dałem szkołę kolegom zacząłem pakować obozowisko i już tylko obserwowałem wodę. Wraz z zachodem słońca  bolenie zeszły głębiej i praktycznie przestały żerować.

Zdecydowałem się opisać tę przygodę aby obalić mit i twierdzenia, że z końcem lata  kończy się szansa na udany wypad boleniowy. Cały problem leży we właściwej ocenie i zlokalizowaniu odpowiedniego łowiska. Odnajdując fragmenty rzeki odpowiadające boleniom możemy cieszyć się częstszymi pobiciami niż latem, ponieważ miejsc takich jest znacznie mniej a tym samym zagęszczenie ryb większe. Pozdrawiam serdecznie i zapraszam na październikowe bolenie.

Mateusz Woś

Nie masz uprawnień do komentowania. Zaloguj się