Clash 1
W końcu zebrałem się w sobie i postanowiłem opisać jedną z moich przygód wędkarskich. Inspiracją do napisania był artykuł kolegi, który wybrał się na ryby i trafił na dość nieprzyjemnych sąsiadów i musiał w nocy szybko opuszczać stanowisko w trosce o swoje zdrowie, a może i życie?

_IMG3281Chyba każdy z kolegów, którzy łowią już kilka lat spotkali się z takimi nieprzyjemnymi sytuacjami i incydentami nad wodą?!.  Moja sytuacja dość niecodzienna aczkolwiek groteskowa z dość ciekawym zakończeniem, ale to za chwilę. Zacznę od początku.

Rzecz cała dzieje się w miejscowości o nazwie Gubin, która leży prawie w dorzeczu Nysy Łużyckiej i Odry przy granicy z Niemcami. Jest rok 1994 sobota dzień wolny od pracy początek kwietnia. Pogoda taka nijaka, niebo zachmurzone ciśnienie skacze, zbiera się powoli na deszcz. Oznajmiam mojej kochanej małżonce, że jadę dzisiaj na ryby!!! Chwila wyczekiwania w napięciu na dalszy rozwój sytuacji i jest odpowiedź „a jedź i tak tylko gościem jesteś w domu” ( ton wypowiedzi nie zostawia cienia wątpliwości, że mój pomysł nie popadł w jej gust).

By nie zaogniać dalej sytuacji po-cichutku wymykam się z domu do piwnicy. Serce mi wali jak młot coś łatwo mi poszło z tym wyjazdem? tak szybko się zgodziła? Myśli kołatają mi w głowie kiedy idę do piwnicy?. Szybko zbieram klamoty, biorę tylko podstawowe najważniejsze dwie wędki, plecak. Udaje się do domu w celu negocjacji w związku z samochodem??  Ona chętnie wyraża zgodę, że mnie zawiezie na ryby no i sytuacja zaczyna się powoli klarować, ale to nie koniec słyszę jej głos. Ton , który nie znosi sprzeciwu  stwierdza w swoim wyroku Salomonowym weźmiesz ze sobą psa!Co to bydle ma jechać ze mną na ryby?! ( suka owczarek niemiecki waga jakieś 38 - 40 kg wredna jak cholera typ rasowej dominantki w stadzie „wadera” oj nie pałaliśmy do siebie miłością w tym okresie nie pałaliśmy). 
Zemszczę w myślach, złorzeczę, że diabli nadali tego psa, na żonę i jej  pomysły. Ale na głos odpowiadam dobra, dobra wezmę to bydlę  i w myślach dopowiadam kamień do szyi i w wodę? Zapakowałem do biednego „golfiny 1”( dwu drzwiowy 1,6 D) do bagażnika klamoty pies sam się usadowił z tyłu i swoim zwyczajem zaczął ziać ( dyszeć ). Żona usiadła za kierownicą i spojrzała na mnie z wyrzutem zapytała , a mydło i ręcznik wiozłeś?
Tą sarkastyczną uwagę mojej małżonki puściłem mimo uszu .
Już mamy ruszać, a ona nagle telefon masz, cholera z tym telefonem chcąc nie chcąc musiałem podreptać do domu po telefon komórkowy na owe czasy wielkości cegły! Wracając klnę pod nosem, że zaraz nie będzie po co jechać na te ryby i , że w ogóle?. Coś mówiłeś kochanie żona miała szybę uchylona, a ja chyba za głośno do siebie mamrotałem, nie to znaczy tak nie wiem czy będzie tam zasięg. Pada krótka odpowiedź mojej żony będzie!
Jedziemy w kierunku  na Lubsko na małą rzeczkę o nazwie Lubsza Wybrałem się na płocie na przepływankę, byłem tam parę dni wcześniej z moim sympatycznym kolegą Andrzejem i były efekty.
Zabawa na sto dwa, razem wyciągnęliśmy kilkadziesiąt płotek. Może i teraz mi się powiedzie, planuję w myślach strategię połowu na co łapać i jaki sposób wybrać. Tylko jakoś dla psa miejsca nie ma w mym planowaniu.
Szybko mijamy miasto ( miasteczko) wypadamy na drogę do Lubska jest pusta , jazda płynna bez problemów  już po kilku chwilach dojeżdżamy na miejsce.
Chmury wciąż wiszą nisko nie zwiastują nic dobrego, wiatr się nasila przez co potęguje chłód. Żona zaczyna jest 8,00 o 14 jestem po ciebie coś nie pasuje ( w myślach dwa kamienie i do wody jeden dla psa drugi dla żony) odpowiadam na głos pasuje. A jak byś chciał wcześnie wrócić to numer do domu znasz!? To raczej nie było pytanie tylko stwierdzenie z jej strony ja oczywiście odpowiadam znammm!
Wypakowałem wędki, plecak i te resztę klamotów. Załadowałem plecak na plecy, wędki przerzuciłem przez ramię psa zapiołęm na smycz.
Smycz przytroczyłem do paska u spodni i zwolniłem blokadę. Smycz wysuwana z zwijarki na kilka metrów ( jakieś 15 kroków ) dla dużych psów do 50 kg na owe czasy był to coś ,udało mi się zakupić w Niemczech. Żona uruchomiła silnik w samochodzie gaz i pojechała, a to durne bydle wystartowało za samochodem bez żadnego ostrzeżenia, na mój krzyk nawet nie zwróciła uwagi? Smycz się rozwinęła do końca i nagle czuje szarpniecie Jezu nogi moje straciły grunt , horyzont zmienił się błyskawicznie i poczułem jak matka ziemia bierze mnie w swoje objęcia?! Tak gruchnąłem z tymi klamotami, że aż świeczki w oczach mi stanęły i nie mogłem słowa powiedzieć, a to bydle jeszcze mnie wlecze po ziemi jakieś 2 m.

Nim się pozbierałem odzyskałem pełną świadomość sytuacji w jakiej się znalazłem. Rzuciłem plecak pięści w kułak zacisnąłem i  zacząłem się zbliżać do Diany bo tak się wabiła. Zemszcząc i złorzecząc na cały psi pomiot i jej bliskich krewnych powoli zacząłem iść w jej kierunku by wymierzyć sprawiedliwość w ówczesnym moim mniemaniu?. Ta się odwraca sierść na grzbiecie jeży, oczy dziwnego blasku nabrały, nos zmarszczyła i wulgarnie ukazała mi cały garnitur swych zębów.

Do osób bojaźliwych nie należę, trochę pary w tych latach miałem, ale widok 3 cm kłów i jej oczy szybko ostudziły mój zapał do wymierzania sprawiedliwości !. Wiem jaka jest silna i cholernie zawzięta, wolałem zakończyć ten incydent na upomnieniu słownym. Pozbierałem klamoty, sprawdziłem czy wędkom się nic nie stało, ją trochę udobruchałem i ruszyłem przez łąkę ku przygodzie. A trawa wyżej kolan lekkie grzęzawisko, jakoś udało mi się przebrnąć 80 m ugoru do rzeczki. Tym forsownym marszem z bambetlami na plecach w wysokiej trawie i szarpiąc się z psem, który chciał iść w jedną stronę a ja w drugą udał mi się jakoś dobrnąć do wyznaczonego celu w całości ( rzeka trochę szumne określenie raczej rzeczka ).

Stanąłem nad końcem brzegu, błoga cisza, ptaki cicho poświstują szum płynącej wody, jak błogo jak przyjemnie warto było przyjechać mimo tych uciążliwości. Sam jeden nikogo nie widać ale fajnie cała rzeka moja!. Szybko przygotowałem odległościówkę  7m białe robaki na hak i zaczynam sondować wodę, bawię się spławikiem to w górę to w dół to przy brzegu puszczam, to z nurtem jest dość wartki. Woda od tamtej pory co byłem po ulewnych deszczach, które nawiedziły ziemię Lubuską trochę się podniosła. No i jest efekt szybkie pobicie spławik odjazd zatopienie, ciach i jest taka sobie płotka. Wypuszczam rybkę i mamroczę do niej idź sprowadź tatusia, lub mamusię. Dalej sobie łowię zmieniam stanowisko jest już kilka większych płotek tak zwanych patelniaków. I przypomniało mi się jak żona mówiła ręcznik i mydło wziąłeś, aleee te kobity są paskudne, zazdrosne nawet o ryby, cha utrę jej nosa.

Pies gdzieś w okolicy mnie myszkuję na wyciągnięcie linki wcale się nim nie przejmuję. Nie ma ludzi niech łazi tyle jej. Ale jej nie spuszczę bo jeszcze głupie bydle wróci się do domu na piechotę. Tylko od czasu do czasu szarpnięciem za pasek u moich spodni gdzie jest zaczepiony bęben z smyczą daje o sobie znać. Czas mija mi fajnie ja już mam kilkanaście dorodnych płotek humor mi dopisuje, a tu nagle po drugiej stronie rzeczki pojawia się dwóch gości obaj trochę starsi odemnie,  a może w moim wieku mają od 27 do 30 lat. Myślę na pewno tubylcy, wygląd ich też nie budzi zaufania.  Są jakiś kawałek  z mojej lewej strony może 20 m i ciach do wody sieć rzucają pod mój brzeg. Raz, drugi i zbliżają się w moją stronę co chwila zatapiając to badziewie. Czesząc wszystko co im do niego wpadnie. Cholera jasna myślę jak trzeba to policji nie ma, ani straży?. Takie indywidua robią sobie co chcą. Miałem ochotę zwrócić im uwagę, ale zdrowy rozsądek nakazał mi trzymać gębę na kłódkę.

Czysta kalkulacja ja sam ich dwóch nikogo nie ma może być nie wesoło.  A co to za typy? Któż to może wiedzieć?  Trochę się zlękłam bo znam agresję takich gości więc przesunąłem się  w prawo kilkadziesiąt metrów by zejść im z oczu i swoją nędzną osobą nie drażnić jego mości?. Patrzę, a tu śluza też nie dobrze jakieś 15 kroków z mojej prawej strony. Po wierzchu śluzy, przepustu jest położona betonowa kładka, która łączy oba brzegi rzeczki.  W myślach mówię do siebie Jacek trzeba się zbierać bo może być nie wesoło z tymi gostkami? Widzę, że są pod wpływem wody ognistej i jeszcze winko marki winko wyciągają, są agresywni i bardzo wulgarni nawet w stosunku do siebie. Ich zachowanie zaczyna działać mi na nerwy. Drą się bluzgają rzucają złapanymi rybami, coś tam do mnie krzyczą, ja udaje, że ich nie słyszę i jestem mocno pochłonięty sportowym połowem ryb ?!. O rybach już nie myślę, sytuacja się zaognia. Większość obraźliwych tekstów skierowana jest do mnie. Ułomkiem nie byłem ani nie jestem ale dać się skatować baranom. Za co? Właśnie za co? Zapomniałem o telefonie a tak prawdę mówiąc to nawet nie sprawdziłem czy był zasięg, a wszystko przez tą hienę, która mnie wywróciła?

Doszło  w końcu do nieuniknionego stanęli na wprost mnie z tą swoją siecią i  bez żadnych oporów ani krzty wstydu ją zarzucili, pech chciał dla mnie lub dla nich. Zaczepili mój spławiki.  Wtedy nerwy mi puściły pamiętam tylko, że w słowach nie przebierałem co do ich zacnych osób, do tego co robią i jak się zachowują. Przekazałem to głosem stanowczym ( raczej drąc swoją nie wyparzoną gębą im to objaśniłem ). Musiały być to słowa mocne i to bardzo bo obaj zdębieli i przez chwilę panowała cisza! Nadziei powróciła, że po takiej wiązance odpuszczą sobie dalsze zaczepki i docinki i ze skruchą w sercu zaprzestaną niecnego procederu. Jak się okazało cisza przed burzą ( dolałem oliwy do ognia jak to mówią starsi ludzie ). Jeden z nich jak mi  nie wygarnie pisać tego nie będę bo ludzkie ucho by nie zdzierżyło tych epitetów, ale finał tego był taki ja cię sk....nu nauczę pływać i dawaj biegiem do śluzy, która znajdowała się kilka kroków może jakieś 15. Jednym słowem całkowicie sytuacja wymknęła się z pod kontroli.

No masz babo placek pomyślałem mordobicie jak nic ja sam ich dwóch oni wcięci (środek znieczulająco- dopingowy zażyli ). Może mam jakieś szansę. Rozmyślam najpierw skoszę tego agresywnego, który biegnie, a potem zabiorę się za tego drugiego. No bo jak nic przyjdzie koledze po flaszce z pomocą. Szybki plan tylko gorzej z wykonaniem,  w tym czasie ten pierwszy jest już w połowie śluzy. Myśl mi przemknęła przez głowę,  a może wiać no gdzie cholera przez tą trawę z tymi tobołami dokąd jak tu żywej duszy nie ma? Jak się wtedy policji , strażnikom w myślach moich oberwało nie chcieli by tego usłyszeć?!!! Gość dobiega do mojego brzegu przez wcześniej wspomnianą śluzę iiiiiiiiiii nagle nieoczekiwanie czuję jak smycz z kołowrotka przypiętego u pasa rozwija się z prędkością, że aż smród z plastiku poczułem. Jezu jęknąłem mam przed oczyma dzisiejsze spotkanie z matką ziemią  i jeszcze to nie ? Trzech na jednego to już na pewno nie dam im rady? Jaki pech nawet mój własny pies przeciwko mnie?

Trawa faluje jakby odrzutowiec leciał w kierunku śluzy, a dźwięk tak przeraźliwy i nie artykułowany miedzy źdźbłami się przedziera, że aż mi ciarki po skórze przechodzą? Teraz dopiero zdałem sobie sprawę, że to mój pies, który był uczulony na wulgaryzmy wszelkiego typu i nieważne kto klął ja czy kolega zawsze nam się obrywało od niej. Ale na szczęście dostawaliśmy upomnienia ustne. Sunie ku swej ofierze, która w najlepsze dalej jęzorem mieli nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa jakie go za chwilę czeka?!!!  Rzuciłem wędkę, wygiąłem się w łuk do tyłu i ugiąłem nogi w kolanach by zamortyzować szarpniecie. Dłońmi próbowałem zatrzymać wysnuwającą się linkę, ale bez skutecznie tylko palce poparzyłem. Moim oczom ukazuje się obraz rzecz cała dzieje się jak na zwolnionych obrotach. Facet ten „zły charakter” dobiega do końca mostka po mojej stronie. Mój pies wyskakuje z trawy, bo do tej pory był niewidoczny. 

 Ach jak ona pięknie wtedy wyglądała sierść zjeżona, mięśnie napięte ogon w górze, a zęby w całej okazałości wyeksponowane na zewnątrz. Dźwięków jakie z tej klaty  się wydobywały nie jestem w stanie opisać. Nawet w największych koszmarach sennych takich nie słyszałem. Ale dla mnie była to pieśń ocalenia dopiero teraz zdołałem pojąć całą sytuację. Nie uśmiechało mi się dostać po buzi, a tym bardziej zażyć kąpieli w kwietniowej wodzie?! Więc nie protestowałem wcale na zachowanie mojego psa? Nie doszły pseudo myśliwy w ułamku sekundy zmienił się w ofiarę, a co najważniejsze on sam to zrozumiał.

Próbował się zatrzymać, ale było trochę za późno? Jej atak został przeprowadzony z taką furią, impetem i był zaskoczeniem totalnym dla przeciwnika jak i dla mnie?. Diana wybiła się z czterech łap z odległości może około 2 m. Jak  ona to idealnie wymierzyła. Spadała na faceta przednimi łapami na wysokości obojczyków. Gość musiał potwornie odczuć jej łapy na swych ramionach. A ja odczułem  szarpnięcie jak by mnie czołg walnął. Człowiek ten mimo swej pokaźnej tuszy wyrżnął do tyłu jak by go ktoś młotem fortyfikacyjnym trafił. Przeleciał jakieś 1 m do tyłu  ( normalnie wyrwało rosłego mężczyznę na moich oczach z butów, myślałem że tylko na filmach tak jest) pies stanął na czterech łapach i jeszcze próbował swoją niedoszłą ofiarę capnąć zębami, ale cały zapas linki (smyczy) się wyczerpał, a ja zaczynałem się cofać do tyłu.

Choć jakoś to przeciąganie z tym bydlakiem mi nie wychodziło mimo, że ważyłem dwa razy tle co ona.  Żebyście widzieli jaką ona miała zawiedzioną minę, że go nie może dopaść i dokończyć tego co zaczęła ????? Bohater drąc mordę jak poparzony na czworaka począł wycofywać się mostkiem na swój brzeg. Ten drugi , który ruszył mu na pomoc rzucił cały sprzęt i nie bacząc na kompana jeszcze szybciej wycofał się z placu boju pozostawiając za sobą wirujące powietrze nasączone oparami alkoholu. Zniknął za wałem, który biegł wzdłuż rzeczki. Nie doszła ofiara musiała popuścić w spodnie bo ślady na moście to potwierdziły!. Stwierdziłem ten fakt  dokonując za chwilę wizję lokalną niedoszłego miejsca zbrodni. Jeszcze przez chwile słyszałem jego wrzask za nasypem ziemnym, a potem zapanowała głucha cisza.?. Choć było w tym dniu zimno dość chłodno, powietrze było przesiąknięte wilgocią i wiał chłodny wiatr. Byłem cały zlany potem, sapałem jak byk.

Byłem przerażony rozwojem całej sytuacji,  zaskoczony i zdumiony, a ręce moje drżały jak galareta na spodku niesiona przez wstawionego kelnera. Cała ta sytuacja trwała może 4 lub 5 sekund a koszula lepiła mi się do pleców, a stróżki potu spływały mi po czole i policzkach. Szybko zebrałem cały grajdoł i prawie biegiem pokonałem łąkę do szosy. Tam dopiero przypomniałem sobie o telefonie. Zadzwoniłem po żonę i czekając na przyjazd szanownej małżonki. Zerkałem w oczy mojego wybawiciela, które były obojętne, znużone jak by się nic nie stało i pytały się mnie co się gapisz czubku?. I  tak zrodziła się nasza dozgonna przyjaźń. Już nigdy sam na ryby nie pojechałem zawsze ze mną był mój wierny pies. Na dobre i na złe połączyły się nasze losy. Jeszcze kilka razy wybawił mnie z poważnych opresji. Ale to już inna historia.

Przygoda ta zakończyła się dla mnie najedzeniem strachu i jednocześnie uświadomiła mi zagrożenia jakie mogą mnie spotkać w trakcie miłego błogiego wypoczynku. Znalazłem się w niewłaściwym czasie o nie właściwej porze tym razem miałem więcej szczęścia niż rozumu. A co najważniejsze zyskałem przyjaciela. Byłem jej niezmiernie wdzięczny za tą interwencję, bo gdyby nie ona niechybnie by mnie obili. Może straciłbym trochę zdrowia, sprzęt wędkarski ten durny telefon. Wiem jedno na pewno tanio skóry bym nie sprzedał!!!  Już nigdy nie nazwałem jej debilem ani palantem, a ona zmieniła swój stosunek do mnie. Ale to też inna historia . Stworzyliśmy tandem, z którego oboje czerpaliśmy korzyści i było nam z tym dobrze. Poszła by za mną w ogień i wice-  versa!  Niech ta historia  w 100%  prawdziwa bez krzty przesady będzie dla młodych adeptów sztuki wędkarskiej ostrzeżeniem, że fajna zabawa, wymarzona wyprawa na ryby może się zakończyć nie szczęściem i trzeba być gotowym na różne sytuacje.  

PS. Muszę usprawiedliwić zachowanie mojej żony w tamtym okresie, byliśmy dopiero 3 lata małżeństwem. Teraz sama się pyta czy nie jadę na ryby? Czytała to opowiadanie i kazała mi wprowadzić korektę pod karą   .....    no to ją wprowadziłem.


Nie masz uprawnień do komentowania. Zaloguj się