Postanowiłem wybrać się na białą rybę. Jak zwykle padło na Wisłę w Warszawie, co by za daleko nie jeździć, bo na samo wędkowanie miałem jedynie parę godzin.
Podnęciłem stanowisko i rozłożyłem kije. Przystawki ze spławikiem wylądowały w wodzie. Na sześciometrowej bolonce, czerwone a na ponad trzymetrowym feederze, ze spławikowym zestawem białe robaczki. Dlaczego używam w takich sytuacjach feedera? Już wyjaśniam. Bardzo często, są sytuacje nad wodą w których nagle trzeba postawić ciężki grunt albo zdjąć harcującego pod nogami bolenia. Od biedy i feederem można to zrobić prawda? A zaoszczędza nam to tachania, dodatkowych kijów na łowisko. Oczywiście nie łowię tymi wszystkimi metodami naraz.
Zaczęło mnie odrobinę mulić. Moje kilkugodzinne wypady nad wodę, nierzadko są nieplanowane. Często, po kilkugodzinnym siedzeniu przed komputerem, nagle odkrywam, że już jest trzecia rano i należałoby położyć się spać. Lecz myśl, że szkoda byłoby stracić świt, na który nie trzeba już długo czekać, pcha mnie nad wodę.
Z odrętwienia, wyrywa mnie gwałtowne szarpnięcie szczytówki. Zacięcie jest spóźnione i po leszczu, zostaje tylko pęczek obessanych, białych robaczków. W zanętę weszła ryba. Po chwili, na kiju trzepocze się srebrna certka a następne brania, przynoszą parę pięknych leszczy i wyrośniętych krąpi. Jest piękny poranek, wyczuwam nadchodzący upał, ale nadbrzeżne korony drzew, dają cień a woda miły chłód. Teraz wiem, że warto było tu przyjechać, zresztą miałem zamiar się zaraz zbierać, miałem jeszcze kupę roboty a i dług senny należało spłacić.
Dwadzieścia metrów prze de mną, przewaliła się rdzawo- srebrna ryba. Podobno zniosło ich mnóstwo z góry rzeki, ale jeszcze słabo biorą. Pierwszą brzanową zasiadkę, planowałem na przyszły tydzień, ale że miałem właściwie przy sobie wszystko, co było mi potrzebne, łącznie z serem, postanowiłem z ciekawości zostać jeszcze pół godzinki.
Szybko przerobiłem federa i uwiesiłem na nim dwieście gram ołowiu. Dobrze, że producent kija tego nie widzi, bo złapałby się za głowę, no ale co zrobić, w miejscu gdzie spławiła się brzana, lżej się nie dało. Na karpiowy hak, założyłem cztery, spore kości sera i posłałem zestaw do wody. Często słyszę pytanie, czemu tego sera ładuję takie ilości. Po pierwsze jeśli spadnie kostka albo dwie, coś zawsze pozostaje na haku a po za tym durza, dobrze wyeksponowana przynęta, jest łatwiejsza do znalezienia i atrakcyjniejsza dla ryb. dobrze jest pamiętać, aby grot haka, umieścić na wierzchu. Mamy wtedy durzo większe prawdopodobieństwo, że brzanę zatnie szybki nurt wody.
Po założeniu dzwoneczka, wygodnie usadowiłem się na krzesełku i zapaliłem papierosa. Podobno papieros zapalony o poranku, nie jest szkodliwy, jeśli palacz jest szczęśliwy i w dobrym humorze. Oczywiście to totalna bzdura, ale miło tak czasem pomyśleć podczas palenia. Wściekle dzwoniący dzwoneczek nie dał mi dokończyć rozmyślań o moich nałogach, tym hardziej, że wszystko wskazywało na to, że kij zaraz wyląduje w wodzie.
Szybkie zwijanie zestawu nie daje dużo, ponieważ ryba, płynie w stronę brzegu i nadal nie wiem, z jakim przeciwnikiem mam do czynienia. Brzana daje znać o sobie, dopiero pod brzegiem i robi pierwszy zryw. Po drugiej ucieczce jest zmęczona i wślizgiem ląduję ją na brzegu. Szału nie robi, miarka pokazuje jedynie 67cm ale nie to jest ważne. Cieszę się, bo brzany czas zacząć!
Brzana po złowieniu, najlepiej prezentuje się, odpływając w siną dal.