Okres zimowy choć w tym roku dość krótki strasznie się dłużył. Mimo to zimowe miesiące nie były stracone gdyż przez wiele wieczorów gromadziłem wiedzę, analizowałem moje dotychczasowe sukcesy i planowałem wszystko dokładnie aby dobrać się do ryby, która od dawna rozbudzała moją wędkarską wyobraźnię.
Niejednokrotnie obserwowana nad rzeką swoimi atakami ośmieszała mnie stojącego na brzegu z oczami wielkości pięciozłotowej monety.
Postanowiłem przyjąć wyzwanie i po odpowiednim przygotowaniu zapolować na tą jakże piękną i tajemniczą rybę. Gdy tylko przyszedł maj, chwyciłem za wędkę i ochoczo wybrałem się nad pobliską rzekę czyli Bug.
Pierwsze wyprawy nie dawały rezultatów. Z głową pełną wiedzy teoretycznej powoli przekładałem sobie wszystko na praktykę.
Najlepszym i najszybszym sposobem poznania mojego przeciwnika byłoby znalezienie kogoś kto łowi systematycznie te ryby i nauczenie się od niego boleniowych tricków lecz nie znałem nikogo takiego a samodzielne dojście do sukcesu daje podwójną satysfakcję więc powoli szedłem do przody i spędzałem kolejne godziny nad wodą.
Po kilku wyprawach pojawiły się pierwsze rezultaty i złowiłem wreszcie upragnionego bolenia miejsce było standardowe jak na tą rybę bo też od takich miejsc zaczynałem czyli warkocz za główką pamiętam do dziś te silne uderzenie i hol któremu towarzyszyła wielka radość i satysfakcja.
Ryba miała sześćdziesiąt centymetrów długości i był to mój życiowy rekord bo nie wiedziałem jeszcze że uda mi się go pobić już następnego dnia.
Po szybkiej sesji zdjęciowej rybka wróciła do wody a ja z uśmiechem na ustach do domu.
Kolejnego dnia słońce wdzierające się przez okno oświetliło mój pokój zwiastując ładną pogodę. Jednak mimo aury napawającej optymizmem, nie mogłem wczesnym porankiem udać się nad rzekę w poszukiwaniu bolenia ponieważ czekał na mnie wcześniej zaplanowany wyjazd. Każda minuta ciągnęła mi się jakoś wyjątkowo a po głowie chodziły natrętne myśli - czy był to przypadek?
Czy to się jeszcze powtórzy?
I kiedy znów spotkam się z tą wspaniałą rybą? Powrót do domu był szybki a mina rodziny patrzącej na mnie pochłaniającego obiad do dziś wywołuję uśmiech na twarzy.
Przecież oni nie wiedzieli że tam kilka kilometrów dalej czeka na mnie niebo na ziemi czyli rzeka obfita w bolenie i ja właśnie wczoraj zapukałem do tych niebiańskich bram.
Miejsce wyprawy wybrałem na podstawie zeszłorocznych obserwacji. Widziałem tam wiele pięknych rap polujących na piaszczystych łachach ale w tamtych chwilach brakło mi umiejętności aby złowić jedną z nich.
Pełen optymizmu i zapału dotarłem wreszcie na miejsce chwila obserwacji i już wytypowane zacznę od przykosy, którą usypała wiosenna woda. Moją susyn decyzję potwierdził spław ładnej ryby podczas podchodzenia.
I zaczęło się - pierwszy rzut, drugi, trzeci - uderzenie.
SIEDZI !
Rybka nie za duża ale waleczna. Widzę że to kolejny boleń, uśmiech na twarzy sięga od ucha do ucha. Wychodzę na brzeg i mimo niewielkich rozmiarów ryby robię fotkę - przecież to drugi boleń...
Jeszcze jedno spojrzenie w oczy drapieżnika i ryba wraca do domku a ja na swoją przykosę. Kolejne dwa rzuty i znów uderzenie, teraz silniejsze. Myślę sobie niemożliwe, znów boleń. No i nie mylę się, ląduję rapkę już dość ładną.
Czy to nie za dużo tego szczęścia?
A co mi tam. Idę, jeszcze kilka razy rzucę teraz oddaję więcej rzutów aż nagle... mocniej zaciskam dłoń na wędce która prawie mi wypada po silnym ataku ryby.
Hol już trudniejszy i moim oczom ukazuję się piękna ryba - oczywiście jest to boleń.
Umiejętne podebranie i jest mój !
Piękny, większy od wczorajszego. Sesja, buziak i pożegnanie które nie jest smutne ale pełne radości.
Patrzę na zegarek i niestety, kolejnego nie będzie. Pora wracać. Dzień zakończył się hat trickiem ale został zaliczony do jednych z najpiękniejszych w życiu.
Podczas kolejnych wyjazdów udało mi się złowić jeszcze kilkanaście boleni ale ten dzień był moim przełomem w połowach tej ryby i odliczam już dni do chwili, gdy znów będę mógł spojrzeć w bystre
i tajemnicze oczy drapieżnika doskonałego - Pana Bolenia.