Berkley 2

Łowienie na sztuczną muchę uzależnia jak narkotyk, i to już przy pierwszej dawce.

Wiele osób sądziło, że mogą bezkarnie spróbować i powrócić do wędkowania na spławik lub spinning. Nic z tego.”
                                                                         
Adam Sikora „Wędkarstwo muchowe”

 


Wzdręgi na muchę

 

Zapewne wielu z Was myśli, że pan Sikora przesadza. I ja tak myślałem, owszem. Chciałem traktować muszkarstwo jako swoiste uzupełnienie spinningu. Ot, metoda, którą warto opanować, gdyż nigdy nie wiadomo, gdzie rzuci nas okrutny los. Zaporowy sandacz, wiślane bolenie, klenie z małych rzek, zawodnicze płotki czy feederowe leszcze, a „po godzinach” na pstrążka. Nie ma takiej opcji!

Jest_trudno


Pierwszy kontakt z muchówką to początek zaraźliwej choroby o nietypowych objawach. Po zarażeniu, całe życie ulega zmianie.

I tak też było w moim przypadku.
Sztuczna muszka wciągnęła mnie niczym potok jętkę. I tym sposobem, prawie niezauważenie naszedł maj, miesiąc na który tak bardzo czekałem jeszcze rok temu. Nie było już odliczania dni i godzin do rozpoczęcia sezonu sandaczowego by wypłynąć łodzią na wody zbiornika zaporowego. Tym razem, wszystko przeszło bokiem, niczym czerwcowa burza. Wędkarstwo muchowe otworzyło mi oczy na nowe możliwości. Niedostępne dotąd łowiska stały przede mną otworem.
Ukryte w gąszczu kanały, zapomniane starorzecza czy niewielkie rzeczki okazały się łowiskami, na których spędziłem mnóstwo miłych chwil.


Z głośników wydobywa się głos Boba Marleya i nasącza mnie pozytywnymi emocjami, głowa sama porusza się w rytmie jamajskiej muzyki na zasadzie odruchu bezwarunkowego.
Wjeżdżam na plac, gdzie wita mnie cierpiący z powodu upału kocur. „Kot czarny, los marny”. Babcia serwuje kawę, która tylko u niej smakuje w ten sposób, moc i finezja w jednym. Miło się gawędzi, ale czas przygotować sprzęt i wskoczyć w wygodniejsze ciuchy.
Po chwili jestem gotowy i nie pozostaje nic jak tylko wyruszyć nad wodę. W lesie panuje duchota, która daje się we znaki, już po przebyciu pierwszych stu metrów koszulka nadaje się do wyżymania. W powietrzu unosi się kojący zapach jeżyn i igliwia. Co jakiś czas zdejmuję z twarzy pajęczynę. Sielanka.

Po kilku minutach jestem na miejscu i moim oczom ukazuje się widok tłumiący wszelkie nerwy. Choć łowisko zostało „poprawione” przez człowieka, to zwierzęta zdają się bagatelizować ten fakt. Woda sprawia wrażenie łatwej, ale potrafi nauczyć pokory, przekonałem się o tym na własnej skórze. Duża ilość zwalonych drzew, masywne nawisy oraz stosunkowo płytka woda dają rybom przewagę. Tutaj wszystko jest wrogie, nawet miejscowe ptaszyny na widok wędkarza podnoszą alarm, zupełnie jakby chciały ostrzec ryby o naszej obecności.
Z daleka dostrzegam oczkującą drobnicę, którą konsekwentnie podskubują okonie. Co jakiś czas widzę spektakularny atak szczupaka, a widok błyskających na złoto wzdręg rozbudza moją wyobraźnię.

Skradam się najciszej jak mogę, delikatnie odsuwam brzozową gałązkę by nie narobić niepotrzebnego hałasu. Z prawej strony dobiegają mnie odgłosy łamanych gałęzi, ktoś lub coś idzie prosto na mnie.
Zatem wędkarze dotarli i tutaj...
Na szczęście, oczom moim ukazuje się ... sarna.
Paraduje sobie jak gdyby nigdy nic, bardziej skacze niż biega, metr do góry, pół do przodu. Nagły zwrot
i futrzak daje dyla. Uff, a mogła zabić. Na przyponie ląduje brązka na haku numer 10.

Pierwsze rzuty przynoszą kilka okonków w rozmiarze mini i mikro. Decyduję się iść nieco wyżej, aby obłowić okolice wierzby, której pnącza stworzyły doskonałą kryjówkę dla ryb.
Tutaj też widać lusterkujące wzdręgi, które są zbyt sprytne, aby wyjść na otwartą wodę.
Pierwszy rzut wychodzi nieźle – jest celny i cichy.
Obserwując końcówkę sznura dostrzegam zatrzymanie i lekkie pociągnięcie, zacinam delikatnie z ręki i mam kontakt.
Jest i pani krasniopióra, piękna, mieniąca się szczerym złotem, którego blask przełamują krwistoczerwone płetwy. Jak można jej nie pokochać? Buzi i do wody, bywaj zdrowa.

Szczere_zoto_part_2_xD Z daleka słyszę grzmoty, a w moim kierunku nadciąga niezbyt przyjaźnie wyglądająca chmura.
To było do przewidzenia, przy takich upałach nie było innej możliwości. Kieruję się w kierunku domu, ale po drodze znajduję coś co przykuwa moją uwagę.
Nie widzę drugiego brzegu, gdyż zasłania mi go ściana lasu. Jest też wierzba, z której dochodzą mnie pluski. Podaję muchę tak, aby nurt wprowadził ją w ten gąszcz. Dostrzegam bardzo delikatne szarpnięcia sznura, jakby podszczypywanie malutkiego okonka. Zacinam! Potworny ciężar, głośne chlupnięcie i zauważam jedynie błysk cielska, które ucieka w knieje. Po kilku sekundach jest już po wszystkim, a ja zostaję na brzegu z głupią miną. Niedoceniłem przeciwnika.

Na kamizelce lądują pierwsze krople deszczu, niby niewielkie, ale nie będę czekał na to, co zwiastują. Spoglądam na wodę i puszczam złowrogie „jeszcze tu kurde, wrócę !”.

Tradycyjne wędkarstwo muchowe czyli tropienie potoka w potoku to dla mnie prawdziwe święto. Przecież w każdej wodzie jest ryba, którą można skutecznie kusić przynętą sztuczną, a taka właśnie jest muszka. Jedno z okolicznych jezior obdarowywało mnie rybami przez wiele lat. Czy muszkarz ma tam czego szukać?

Okrutne susze nękają Polskę, koledzy z forum donoszą o dramatycznie niskim stanie warszawskiej Wisły, a kluby przyjaciół rzek na południu biją na alarm. Wczoraj popadało i to solidnie.
Ziemia odżyła i - pomimo raczej ponurej aury – wszystko oddycha pełną piersią. Stoję na górce, spoglądam na moje jeziorko i wciągam lekko wilgotne powietrze.
Mijam moją jaziową miejscówkę, jej mieszkańcy przenieśli się bliżej wpływu rzeczki, gdzie panują lepsze warunki tlenowe, a i presja jest mniejsza.
W połowie drogi, zatrzymuję się na pogawędkę z napotkanym spinningistą. Widzę jego szydercze spojrzenie, wyobrażam sobie co o mnie myśli, ale co mi tam.
Wchodzę do cieplutkiej wody i oceniam sytuację. Sucha muszka co chwilę jest podskubywana przez maleńkie wzdręgi , a to nie o nie mi chodzi. Idę dalej, powoli obławiając trzcinowiska i kępki wywłócznika.
„Panie! Tu ni ma pstrągów!”, donośny głos wyrywa mnie ze skupienia. Kolejny wędkarz, tym razem gruntowy, udziela mi wskazówek.
Słyszałem to tyle razy, że zacząłem sobie z tego drwić. „Nie ma!? Jak to nie ma!?
W kole mówili, że są tutaj piękne pstrągi i łososie!”, odpowiadam z trudem ukrywając śmiech. To już ostatnie stanowisko. Ustawiam się równolegle do brzegu, wyciągam sznur i kładę sucharka na granicy trzcinowiska. Chlup i muszka znika.

okoń z wody stojącejPrzyzwyczajony do takich zachowań małych wzdręg, zacinam bardzo delikatnie, raczej z obowiązku
niż z przekonania.
Przeciwnik walczy zaciekle i dynamicznie. Przepływa na lewo, teraz w prawo, muruje do dna.
Przypon z żyłki 0,08mm nie daje przewagi, ani zbytnej pewności siebie. Z tak dużą wzdręgą jeszcze nie walczyłem. Emocje robią swoje – nie mogę odpiąć podbieraka, później wyciągnąć aparatu....
Ręcę drżą tak, że nawet auto-focus nie pomaga, ale już po kilku sekundach, ryba wraca do domu. Postanowiłem pójść w jej ślady.
Okazuje się, że nawet najbardziej – z pozoru – niedorzeczny pomysł, może okazać się strzałem w dziesiątkę.

Czytając wszelakie fora, zazdrościłem kolegom mieszkającym przy niewielkich, zapomnianych przez wędkarzy rzeczkach. Z wypiekami na twarzy, niczym nastolatek ze świerszczykiem, czytałem relacje
z kleniowania i pstrągowania na takich ciurkach i potokach.
Przeglądałem mapy, jeździłem na zwiady, bezkutecznie. Do momentu spaceru z przedstawicielką płci przeciwnej...
Romantyczna sceneria, zachodzące słońce, szumiąca rzeczka, dwoje ludzi i... chlupot ryb. I jak tu się wymigać? „Przepraszam, ale skoczę do domu po muchówkę, ok?”, takie rozwiązanie nie wchodziło w grę. Pomimo uroku osobitego mojej towarzyszki, przez cały wieczór nie mogłem myśleć o niczym innym,
tylko o rybach!

Na stoliku ląduje imadełko, w ciągu 5 minut niedawno porządkowany pokój wygląda jak labolatorium szalonego naukowca. Produkcja sucharków idzie pełną parą.
Proste wzory, jak F-Fly czy suchy Soldier Palmer wychodzą mi coraz lepiej. Nie pozostaje mi nic innego jak przygotowanie sprzętu, niezbędnych „pizdrygałków” i sen. Ten ostatni nie przychodzi łatwo, w głowie kłębią się myśli, strategie połowu krążą niczym sępy, a możliwe scenariusze podnoszą ciśnienie.
Dzwoni budzik! „Już? No przecież ledwo usnąłem!”. Najważniejszy moment pobudki – reakcja na dzwonek. Czy wstanę? Czy znowu telefon wyląduje na ścianie?
Widzę klenia, wielkiego niczym DreamLiner. Wstaję jak oparzony. Letni prysznic, kawa, bułka z dżemem, kawa i jeszcze trochę kawy.
Wychodzę przed blok i ze zdziwieniem stwierdzam, że jest zimno! Wsiadam do samochodu, zapodaję
Pink Floyd i jadę. Mijając ostatnie zabudowania, zastanawiam się czy meganka poradzi sobie z tym terenem. Podjeżdżam na obczajoną wcześniej polankę, wysiadam i czuję, że jest już cieplej, znowu będzie upał. Na takie okazje sprawiłem sobie amerykański mundur pustynny. Czy wygra z polskim latem?
Kamizelka na grzbiet, kapelusz na głowę, podbierak na plecy, polaroidy na nos, wędka w dłoń - w szybie widzę swoje odbicie, wyglądam jak antyterrorysta. Niedługi marsz powoduje, że wyglądam jak mokry antyterrorysta, co za upał.
W tym miejscu mały ciek zamienia się w prawdziwą rzekę. Nie wiedzieć czemu, woda przybrała i zalała niewielką łączkę, prawie w ogóle nie ma tam nurtu, a wśród roślinności buszują te małe płetwiaste stworzenia, na których punkcie mamy takiego chopla.
Drżącymi rękoma wiążę Palmera. „Pisak, wyluzuj! Nie uciekną!”, nie mogę sobie pozwolić na żaden błąd.

Pierwszy rzut jest za krótki, ale drugi wychodzi idealnie. Zastanawiam sie, czy mucha będzie łowna, ale ryby odpowiadają mi na to pytanie delikatnymi skubnięciami. Mokra jeżynka zaczyna tonąć, ale coś podpowiada mi, żeby poczekać. Strzał w dziesiątkę.
Na moich oczach, niewielka rybka agresywnie atakuję sucho-mokrą muchę. To wzdręga, ma dobre 20cm. Drugi rzut i niecierpliwe oczekiwanie na zatonięcie zestawu. Znowu wzdręga!
Ta sama albo bliźniaczka. Buzi i do wody.
Na_brzkKolejny rzut nieco zbyt długi, ale małe rybki nie zawodzą. Kilka skubnięć topi „sucharka”, teraz czekam na jakąś odważniejszą. Z nikąd pojawia się duży, ciemny kształt, który kradnie muchę i odpływa, zacinam
i wiem, że to nie będzie hol, a walka. Przeciwnik wchodzi w główny nurt, teraz się zacznie!
Niestety, miało się zacząć, a się skończyło – spadła. Rzeka daje mi jeszcze kilka wzdręg na pocieszenie,
ale kaban uciekł. Okropne uczucie, ale motywujące i dające do myślenia.

Następnego dnia staję nad rzeką i widzę, że woda opadła, a moja miejscówka jest najwzyczajniej w świecie sucha, a po rybach ani śladu. Co tu począć?
To nie my ustalamy reguły, jesteśmy tylko gośćmi.
Jedno jest pewne, nie poddam się i zgodnie z maksymą „co mnie nie zabije to mnie wzmocni”, wrócę tutaj, bogatszy o nowe doświadczenia.

                                                                     „Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie.”
                                                                                                           Dante „Boska komedia”


Nie masz uprawnień do komentowania. Zaloguj się