Mitchell RTE

Ależ ten czas leci, 366 dni, minęło bardzo szybko i nadszedł czas na kolejne „sprawozdanie” z minionego roku. W podsumowaniu 2011, pisałem min., o planach na następny sezon (oczywiście kalendarzowy, bo ten wędkarki trwa non stop):

„Najpierw zaliczę kilka wypadów na górskie rzeczki i zapoluję za „kropkami”. Na początku marca, zaliczę pierwsze, pozimowe nocki, a jej celem będą miętusy. Do końca kwietnia połowię feederami odrzański białoryb. W maju chcę kilka razy wyskoczyć za boleniem. Od czerwca do września, przeważać będą nocki. Październik-grudzień, to ganianie za sandaczem. Takie są plany, a co z nich wyjdzie, czas pokaże…”.

No i czas „pokazał”, co z nich wyszło. Pomijając plany z pstrągami potokowymi, za którymi miałem ganiać przez pierwsze 2 miesiące roku oraz marcowe nocne zasiadki za miętusem, które zupełnie nie wypaliły
z przyczyn osobistych (zaliczyłem tylko jeden wyjazd, na górską rzekę, otwierający sezon (12.03.) i to dopiero w marcu), to cała reszta, przeszła zgodnie z planami, a sezon zakończyłem 31.12., ganiając ostatni raz w roku, za mętnookimi. Zarówno „start”, jak i „meta”, były nieudane, jeśli chodzi o ryby…

Gdy wypełniłem „zbiorcze zestawienie danych o połowach w poszczególnych łowiskach w ciągu całego roku”, to okazało się, że sporo statystyk jest bardzo podobnych, do tych sprzed roku, a mianowicie:

- W tym roku, spędziłem 80kilka dni nad wodą (o kilka mniej, niż w poprzednim), z czego ok. 80, to dni spędzone nad moją ukochaną Odrą (w tym ok. 15 nocek).

- Jeśli chodzi o poławiane gatunki ryb, to i w tym roku, rybami dominującymi były leszcze (ok. 70 szt., najczęściej w przedziale 40-55 cm) i jazie (ok. 60 szt., a najczęściej łowiony wymiar, to 35-45 cm). W tym roku, trochę mniej było kleni, ale za to było dużo krąpi (30-35 cm), były również brzany, płocie, sandacze, szczupaki, okonie, bolenie i pojedyncze sztuki innych gatunków ryb.

Trochę mniej było rekordów życiowych, ale za to udało mi się złowić przepiękną „rybę roku”, a wszystkie życiówki, zostały złowione w Odrze:

- boleń: 72 cm,

- brzana: 77 cm (RR),

- certa: 37 cm,

- wzdręga: 25 cm (kogoś może śmieszyć ten wymiar, ale nigdy nie nastawiałem się na krasnopióry).

W tym roku, na szczęście udało mi się wyjąć każdą większą rybę, którą miałem na kiju, więc na dużą gorycz, związaną z przegranymi walkami z rybami, jakie miały miejsce w poprzednim sezonie, nie było miejsca.
Ba, zeszłoroczne branie, które spędzało mi sen z powiek, „przyszło” i w tym roku. Tym razem udało mi się wyjąć rybę, a sprawczynią tego elektryzującego brania była bardzo waleczna brzana.
18
Powtórnie złowione ryby, były również i w tym roku. Dwa razy były to klenie (powoli zaczyna być to standardem) i udało się złowić TRZYKROTNIE w ciągu 12 DNI, opaskowego BOLENIA!
Najpierw, na przestrzeni trzech dni złowiłem go z kolegą po jednym razie na ukleję, a po tygodniu, udało mi się go złowić na… kukurydzę.
Był on bardzo charakterystyczny, gdyż miał na policzku „siniaka”, który za każdym razem był coraz jaśniejszy i coraz mniejszy. Dzięki temu, gdy był jeszcze w wodzie, wiedziałem już, że to znowu ON.
Aby nie być gołosłownym, dołączam zdjęcia.
123

5

W tym roku miałem przyjemność podziwiać sandacza, który w maju „siedział” na gnieździe i pilnował ikry. Byłem też świadkiem ataku ogromnego suma (200+ cm) na ponad półmetrowego leszcza – cała akcja toczyła się na powierzchni wody, więc widok był niesamowity.

4
To chyba by było na tyle, jeśli chodzi o statystyki i ciekawostki. Czas na krótkie streszczenie tego, co działo się w ciągu minionego roku.

WCZESNOWIOSENNE FEEDER’OWANIE.

Dokładnie 14.03., włożyłem do auta pokrowiec z feederami i pojechałem na pierwszą „stacjonarkę”.
Miejsca, gdzie spędziłem najbliższe niespełna 2 miesiące, były wytypowane już o wiele wcześniej.
Były to bankówki, na których wiem że o tej porze roku przy odrobinie szczęścia, będę mógł połowić bardzo dużo ryb i przy okazji „nadrobić” zimę, którą niestety przesiedziałem w domu.
Dni były różne: słabsze i te lepsze. Jeden z nich, był wyjątkowo udany, złowiłem ponad 40 sztuk przyzwoitych ryb, głównie były to: jazie (ok. 15), leszcze (ok. 15) i płocie (ok. 10).
Gdybym wkładał ryby do siatki, to wiem, że nie byłbym w stanie ich wyjąć wszystkich na raz – to było istne eldorado. Gatunki ryb, jakie meldowały się na hakach podczas tych wczesnowiosennych zasiadek, to: leszcze (do 56 cm), jazie (do 47 cm), krąpie (do 35 cm), płocie (do 31 cm), karaś srebrzysty (38 cm) oraz drobniejsze ryby i kilka cert, będących wówczas pod ochroną.
791110

Udało mi się też złowić hybrydę. Była to 40 cm mieszanka bolenia z kleniem.
Najlepszym okresem, był przełom marca i kwietnia. Im bliżej maja, tym wyniki były słabsze, a pod koniec kwietnia, niemal zerowe, co oznaczało, że leszcze i jazie „poszły” odbyć tarło.
Szkoda tylko, że tak wiele osób, zabija te przed tarłowe ryby…
Niestety wiele zrobić nie możemy, ale próbujemy z kolegami chociaż w jakimś małym stopniu, pomóc tym rybom i staramy się być w tym przed tarłowym okresie jak najczęściej na tych odcinkach rzeki, aby zajmować te najlepsze miejsca i wypuszczać złowione ryby, dzięki czemu, mamy nadzieję, że jakiś % ryb więcej, przystąpi do tarła…

MAJOWE BOLENIE

Od kilku lat, mówiłem, że w maju, będę chciał odłożyć feedery i chodzić za boleniami. Przyszedł maj 2010, przyszedł maj 2011, a ja siedziałem z feederami… W tym roku zapowiadałem to samo a koledzy mówili,
że będzie tak, jak w poprzednich latach i na gadaniu się skończy.
Ale tym razem, byłem zdeterminowany i wiedziałem, że będzie inaczej. I tak się też stało.
Pierwszego dnia maja, ze spinningiem w dłoni i pudełkiem boleniowych woblerów, zameldowałem się nad brzegiem Odry. Było to moje „pierwsze podejście”. Nigdy wcześniej nie nastawiałem się na rapy, więc moja wiedza praktyczna nt. łowienia tych ryb, była zerowa, ale miałem przed sobą cały miesiąc, aby przechytrzyć chociaż jedną sztukę, więc wymagań wielkich chyba nie miałem.

Pierwsza próba, zakończyła się bezowocnie, ale kilka dni później, przy „drugim podejściu”, na „dzień dobry” udało mi się złowić 60 cm torpedę. Mega kopnięcie, niemal wyrwany kij z ręki i piękny odjazd w silnym nurcie, zrobiły swoje – emocje sięgnęły zenitu, to był mój pierwszy kontakt z „takim czymś”. Nie miałem pojęcia, jakiej wielkości jest ryba, czy uda mi się ją wyjąć, czy jest dobrze zapięta – to dodatkowo potęgowało emocje, serce biło wielokrotnie mocniej, nogi i ręce się trzęsły, ale to było piękne.
14

13Przez cały maj, zaliczyłem 7 „podejść” i udało mi się złowić 5 sztuk (do 61 cm). Wszystkie zacięte ryby, wylądowały na brzegu. Jestem z tego wyniku bardzo zadowolony i maj jest już zaklepany dla boleni. W międzyczasie za namową kolegi, zaliczyłem jeden wyjazd z feederami i taka mała „odskocznia”, okazała się być dobrym ruchem. Tego dnia, trafiłem na prawdziwe jaziowe bombardowanie, które z kleniowym impetem, próbowały zabierać wędki do wody. Brań miałem ok. 20, ale wiele ryb się nie zacinało i udało mi się złowić jednego klenia (48 cm) i 4 jazie (do 44 cm).
Ostatnia noc maja (zakończona niepowodzeniem), to oczekiwanie na pierwszego w życiu węgorza.


LETNIE „STACJONARKI”

Cały czerwiec, to sprawy osobiste, które spowodowały, że ten miesiąc miałem z głowy. Raz udało mi się wyskoczyć ze spinningiem. Szukałem sandaczy, a złowiłem… bolenia (50 cm), który brał na trzy razy
i ostatecznie cała guma znalazła się w jego pysku, z którego wystała tylko główka jigowa i wolfram. Przypadek? Pewnie tak, ale jak widać, powszechna teoria nie zawsze idzie w parze praktyką , co bolenie udowodniły mi w tym roku niejednokrotnie.

Okres od początku lipca, do końca września, to siedzenie przy feederach na odrzańskich ostrogach (czasami była to opaska). Pierwsze dni lipca, to czas… brzany! Dwa wyjazdy, dały mi 3 piękne wąsate damy, z 77 cm siłaczką na czele. Między nimi, trafiła się też ładna certa (37 cm).19

Tego lata, zacząłem częściej stosować żywe ukleje i nie tylko w nocy, lecz o każdej porze.
To był strzał w „10”. Z wieczora i z rana, połowiłem sporo sandaczy, trafił się też sumek.
Niestety ich wielkość, pozostawiała wiele do życzenia (do 52 cm), ale ilość przedszkolaków cieszy i napawa optymizmem na przyszłość.
Natomiast za dnia, bardzo ładnie biły w nie bolenie (do 65 cm), klenie (do 45 cm) i małe okonie (20-25 cm). Jeśli chodzi o białoryb, to będąc na 2-3 dniowych wyprawach, najczęściej lubiły podejść wczesnym rankiem lub późnym wieczorem leszcze (do 50+ cm) i krąpie (do 35+ cm), czasami płocie (do 30+ cm). Nie były to duże ryby, ale jak podeszło jakieś nieduże stado do podsypanej kukurydzy, to zabawa była przednia.
21222325

 

JESIENNY OPAD

Pierwsze dni października, to ostatni wyjazd za białą rybą. Celem były opaskowe klenie, które dosyć fajnie współpracowały. Duże nie były (do 43 cm), ale ważne, że w ogóle były.
Pod koniec listopada, zaliczyłem jeszcze trzy nocki, podczas których, próbowałem złowić pierwszego w życiu miętusa – bez powodzenia. Poza tymi czterema stacjonarnymi wyjazdami, przez całą jesień ganiałem za sandaczami po odrzańskich ostrogach. Efekty były bardzo zbliżone do letnich wyników: ryb było całkiem nie mało, ale była to sama drobnica (do 51 cm).
Na szczęście, na początku listopada, udało mi się złowić jednego średniaka (64 cm). Były też przyłowy w postaci kilku szczupaków (do 59 cm) i okonia (32 cm).
                                             2628


„PRZYGODA ROKU”

Na jednym z wyjazdów (24.07.), trafiłem tak niesamowite żerowanie boleni (na powierzchni zupełna cisza – zero ataków), że nie nadążałem w łowieniu uklei, które zakładane na pojedynczych hakach, pływały przy samym dnie i kusiły zgłodniałe bolki.
Jeden, za drugim, atakowały małe srebrne rybki i uciekały z taką prędkością, że miałem wrażenie, że kołowrotki się zaraz „popalą”. Zanim dochodziłem do wędki, to często było już po braniu, ale 3 sztuki udało mi się wyjąć. Bolenie były w takim amoku, że jeden pożarł ukleję ułamek sekundy po tym, jak ona znalazła się
w wodzie, a wpadający ciężarek, nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia.
Brania były nawet w samo południe, kiedy to z nieba lał się niesamowity żar.
Cała ukleja, pół uklei, żywa, martwa – brania były na wszystko. Kolega miał na kiju jednego bolenia, ale za to bardzo dużego. Moje miały od 51 do 58 cm, a jego torpeda, zachowywała się bardzo typowo dla dużego bolenia. Bez najmniejszego problemu, wpłynął w główny nurt i trzymając się cały czas dna, spokojnie płynął pod prąd, by kilka metrów od brzegu, zrobić błyskawiczny nawrót i urwać przypon.

A tak wyglądały ukleje po atakach boleni:
29

Tak minął 2012 r., w którym zabrakło mi jednak tej kropki nad „i”, lecz „ryba roku” rekompensuje wszystko…
A jaki będzie następny (2013) rok ?
Plany są bardzo ambitne, ale 365 dni, których i tak nad wodą spędzę ich mniejszą część, to zdecydowanie
za mało, aby je zrealizować.
Potrzebuję minimum kilku lat i ogromnego samozaparcia, więc na razie nie będę nic o nich pisał…

Nie masz uprawnień do komentowania. Zaloguj się