Konkretnie chodzi o rzekę Ścinawkę, na której na codzień łowiłem lipienie i pstrągi. Każdy muszkarz dobrze wie że właśnie zbliża się najlepszy okres żerownia lipieni. Jednak stanął ktoś na drodze i sprawił że ryby nie będą już żerować na sporym odcinku rzeki. Nie będą bo ktoś je uśmiercił spuszczając jakiś syf do rzeki.
W poniedziałek po południu mój ojciec dostał telefon od znajomego że na rzece pływają śnięte ryby. Od razu pojechaliśmy do miejscowości Tłumaczów (miejscowość przy granicy polsko - czeskiej) by to zobaczyć. Dramat usłyszany przez telefon okazał się w jednym momencie dramatem naocznym.
Dlaczego, to na zdjęciach...
Sprawą zajęła się policja, straż miejska, Inspektorat Ochrony Środowiska z Wałbrzycha i garstka wędkarzy. Efekt ich działania... żenujący. To co działo się nad wodą można porównać do tego, co dzieje się
w instytucjach odpowiedzialnych za stan omawianej rzeczy. Z ojcem zebraliśmy cały wór pstrągów (największy ok 40 cm), lipieni (kilka ok 36 cm), kleni (największy 43 cm), płoci, kiełbi i strzebli.
Nie byliśmy jedyni znalazło się jeszcze kilku wędkarzy którzy zebrali również sporo ryb. Razem dało to wynik bardzo wysoki ale to tylko parę procent - tyle ile udało nam się zebrać w półtorej godziny do zmierzchu.
Za wszystko najprawdopodobniej winni są Czesi ponieważ na rzece aż od granicy polsko - czeskiej pływały martwe ryby.
Myślę, że warto tu wspomnieć o kontroli wód na naszym terenie. Dlaczego?
Gdy wyszliśmy z rzeki z pełnym worem martwych ryb podeszła do nas uśmiechnięta rodzinka z domu "nieopodal rzeczki" i bez żadnego wahania z zadowoleniem spytali o cenę za kilogram rybki, które mieliśmy przy sobie.
Sytuacja ta obrazuje że ludzie tam mieszkający myśleli że na rzekę można sobie wejść i wyjąć pełno ryb na handel. Czy gdyby rzeka była pilnie kontrolowana taka sytuacja miała by miejsce? Myślę że nie. Spójrzcie co człowiek potrafi zrobić...
Załączam również odpowiedź z Okręgu Wałbrzych jaką dostałem po przekazaniu im informacji i zdjęć z katastrofy. Spytałem też co oni zrobią w kierunku znalezienia sprawcy.
"Bardzo dziękuję za linka.
Z przykrością muszę stwierdzić, że to widok bardzo smutny. Co roku zarybiamy wszystkie rzeki za pieniądze ze składek wędkarzy i co roku pojawiają się jeszcze większe problemy związane z wyniszczaniem ekosystemów. Przejrzałam galerię oraz opis i komentarze.
My, jako Zarząd Okręgu jesteśmy rybackimi użytkownikami wód, nałożone są na nas przez Skarb Państwa
w postaci Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej we Wrocławiu oraz Marszałka Województwa Dolnoślaskiego obowiązki zarybiania i wszechstronnie pojmowanej ochrony wód.
Wywiązujemy się z zarybiania, staramy się również chronić wody (w miarę możliwości). Okręg zakupi w tym roku sprzęt dla SSR. (Okręgowa akcja czyszczenia rzek zaplanowana z UM w Kłodzku oraz Strażą Pożarną nie odbyła się z powodu braku zainteresowania i odzewu ze strony Kół.)
Gdy dostaniemy sygnał od wędkarzy o śnięciu ryb, o prawdopodobnym zatruciu rzeki czy potoku, jedyną rzeczą którą możemy zrobić, jest poinformowanie Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska (którego oddział znajduje w Wałbrzychu i swoim zasięgiem obejmuje całe byłe województwo wałbrzyskie!!!), którego pracownicy, o ile są w biurze a nie w terenie i o ile jest to w ich godzinach pracy do 16 i jeżeli mają samochód służbowy to przyjadą.
Pobiorą próbki wody i zbadają pod względem kilku standardowych analiz. Trwa to przeważnie przynajmniej kilka godzin, skażona woda już zdąży spłynąć a i wyniki w 99 % okazują się być w normie. W przypadku pobrania próbki wody przez wędkarza, policjanta czy innego świadka, nie zawsze, właściwie nigdy ta próbka nie jest dowodem, bo nie jest wiarygodna, bo mogła być przechowywana niewłaściwie, nasłoneczniona,
w nieodpowiednim (niesterylnym) pojemniku. I jeszcze trzeba za nią zapłacić i powiedzieć, w jakim kierunku mają być preprowadzone badania...
Podam Panu dwa przykłady. Zakład w Kudowie zatruł nam Szybką, pada tysiące pstrągów i życie w rzece wymiera. Sprawa po wielu miesiącach trafia w końcu do prokuratury. Sprawca się przyznał, ale sprawę umorzono ze względu na niską szkdliwość czynu. Złożyłam odwołanie do Sądu, wzięłam udzial w rozprawie, umotywowałam to i Sąd nakazał powtórne rozpatrzenie sprawy. Prokuratura ponownie umorzyła śledztwo, nawet nie nakazując winowajcy pokrycia kosztów wieloletnich zarybień !!!!! Jedyne co mogłam zrobić (po konsultacjach z prawnikami - wędkarzami) to złożyć pozew do Sądu przeciwko trucicielowi jako już sprawę cywilną o nakaz zwrotu kosztów. Już pół roku czekam na jakąkolwiek informację. Cisza.
Drugi przykład. Świdniccy wędkarze zauważyli szarą, śmierdzącą substancję wylewajacą się z jakiejś rury. Jak zawsze: zgłoszenie na Policję, do WIOŚ, PSR, była nawet Straż Pożarna.
Policja pobrała próbkę wody i powiedzieli, że się tym zajmą. Tak sie zajęli, że przez dwa dni wydzwaniałam po wszystkich komendach i komisariatach w poszukiwaniu śladu po Policjancie i próbce wody.
Znalazłam Policjanta i próbkę, którą włożył do lodówki i zapomniał o sprawie. Następny dzień z telefonami co dalej. Pan Policjant stwierdził, że swoje zrobił, WIOŚ próbki nie zabierze, bo to nie oni ją pobierali (bo nie dojechali). Więc znowu na Policję z zapytaniem, co zrobić, żeby móc odzyskać próbkę i zawieźć ją do WIOŚ-u. Pan Policjant stwierdził, że przedstawiciele PZW muszą złożyć zeznania. Ale po co, skoro wszyscy tam na miejscu byli i wszystko widzieli. No cóż, jak trzeba to trzeba.
Działacze ze Świdnicy pojechali, cztery godziny po południu składali zeznania. WIOŚ próbki nie przyjął, bo nie wiedział w jakim kierunku to przebadać, w ogóle to próbka w słoiku, i w lodówce tyle stała, iże nawet jak coś tam sprawdzą, to próbka nie może być dowodem. Ale po kilku dniach pojechali pod tą rurę, żeby sprawdzić kto jest do niej podłączony, stwierdzono, że bardzo wiele zakładów pracy i nie da się tego sprawdzić.
No i może jeszcze jeden przykład z okolic Barda.
Wędkarze zauważyli, że potok jest bialy, nie ma w nim ryb i że jakieś osady są na brzegu. Standardowa procedura, wszyscy na miejscu, sprawca znaleziony. Okazało się, że sprawca ma aktualne pozwolenie wodnoprawne na zrzut poprodukcyjnych wód. W pozwoleniu ma normy, jakim muszą odpowiadać zrzucane ścieki. WIOŚ próbkę pobrał i okazało się, że spełnia normy i wszystko jest zgodne z prawem. Cóż dodać.
To tylko kilka wybranych przykładów. Jaki z tego morał? Jeżeli nie złapiemy sprawcy na gorącym uczynku, sprowadzając (jakimś cudem w tym samym czasie) inspektorów WIOŚ, kompetentnych Policjantów, jeżeli nie zmusimy sprawcy do powiedzenia w Prokuraturze, że chce ponieść konsekwencje swojego czynu
i przynajmniej zapłacić za straty (bo nawet jak się tylko przyzna to nic mu nie zrobią z powodu małej szkodliwości czynu), to niczego nie zdziałamy. No i oczywiści te ryby trzeba wyzbierać, zrobić protokoły, poprzeliczać, zrobić sprawozdania i gotowe elaboraty poskładać u odpowiednich służb.
Dostałam nawet od WIOŚ-u informację, że tym powinny się zajmować Gminne Centra Zarządzania Kryzysowego. Gdy tam dzwonię, to za każdym razem jestem wyśmiewana. Ryby??? Chyba Pani żartuje. Pożary, powodzie, ale nie ryby. Poza tym te całe Centra nie działają bez przerwy, tylko powoływane są np. podczas powodzi. W całej Polsce jest tak samo. W naszym prawie nie ma algorytmu postępowania w przypadku zatrucia ryb. Wszystkie urzędy i instytucje odcinają się od problemu, bo to czas i pieniądze i zawracanie im głowy. Jedynym kompetentnym urzędem jest WIOŚ i najlepiej, gdyby zatrucia zdarzały się o ósmej rano, może któryś z Inspektorów będzie miał czas, może winny się przyzna a Prokurator może okaże się ekologiem lub wędkarzem.
Chciałabym optymistycznie zakończyć, ale zgodnie z prawem nie możemy zrobić nic więcej".
Sylwia Orłowska