Był kwiecień 2011 roku. Po raz kolejny wybrałem się z kolegą na nocną zasiadkę, oczywiście na Odrę.
Przez cały wieczór i początek nocy nie działo się za wiele. Dopiero kilka minut przed północą, Paweł wyjął leszcza, który miał 46 cm, więc była nadzieja, że coś się ruszy.
Niestety, w najbliższym czasie nie doczekaliśmy się brań i trochę nam się przysnęło. Przebudziłem się przed godz. 3, spojrzałem na kolegę, a on odhaczał 40+ cm leszcza. Okazało się, że on nie spał od dobrej godziny
i właśnie zaczęły fajnie brać leszcze w okolicach kilograma, bo złowił ich w ciągu pół godz., 5 sztuk. Zauważyłem, że właśnie mój feeder był przygotowany do zarzucenia, bo na haczyku były już założone kolorowe, więc jeszcze tylko napełniłem koszyk zanętą i posłałem zestaw do wody.
Dołożyliśmy do ogniska, aby się na nowo rozpaliło i Paweł powiedział, że mam branie. Było ono tak delikatne, że nawet dzwoneczek się nie "odezwał", a na świetliku było ono ledwo widoczne, więc nawet nie podchodziłem do wędki, gdyż myślałem, że jest to drobnica, bo jak kolega mówił, brania były bardzo mocne, wręcz "opaskowe".
Ognisko się rozpaliło, więc przykucnąłem przy wędce i zauważyłem, że szczytówka powoli i nieznacznie przyginała się i prostowała, więc przyciąłem i... poczułem miły opór. Zacząłem powolne pompowanie, a ryba cały czas, od momentu zacięcia, szła w stronę nurtu. Po niedługim czasie, ryba była już blisko brzegu, ale dziwne było to, że cały czas trzymała się dna.
W końcu mignęła nam sylwetka ryby w świetle latarki i delikatne, powolne przygięcia szczytówki oraz trzymacie się dna stały się jasne - to karaś, ogromny!
Jeszcze chwila i ryba wylądowała w podbieraku.
Wydawało mi się, że może być jeszcze większy od tego, którego złowił ostatnio kolega (45 cm), ale to się okazało za chwilę, najpierw przyszła kolej na pamiątkowe fotki. Przyłożyliśmy go do miarki i okazało się, że... zdjąłem koledze juniorki rekord Polski (wtedy był jeszcze juniorem), gdyż miałem spać do godz. 4, miał mnie obudzić budzik.
Piękny odrzański karaś, miał 48 cm. Nie od dziś, głęboko wierzyłem w to, że w końcu uda mi się złowić w Odrze dużego karasia, ale nie przypuszczałem, że stanie się to tak szybko i że będzie aż tak duży! O zimnie oczywiście już nie pamiętałem.
Woda niestety cały czas opadała i łowiliśmy na takiej płyciźnie, że chyba tylko ukleja dałaby radę się przez nią przecisnąć, a nurt ściągał nawet najcięższy koszyk tak, że zestaw i tak lądował na płyciźnie, ale o dziwo doczekaliśmy się brania i Paweł wyjął leszcza 48 cm, a następnie pięknego krąpia (38 cm),
który był jego nowym rekordem życiowym, ale jak się okazało, tylko chwilowym, gdyż nakolejnych wyprawach, wyjął na tyczkę kilogramową sztukę (41 cm). Do wieczora nie doczekaliśmy się więcej brań, ale jedyna ryba, którą udało mi się złowić, sprawiła, że wracałem szczęśliwy.
Po namyśle, stwierdzam, że trochę szkoda, że się przebudziłem. Kolega miałby rekord Polski, a ja i tak kilka dni później złowiłem kolejnego dużego karasia (46 cm)...