Był to piękny, słoneczny, listopadowy dzień. Korzystając z wolnego popołudnia postanowiłem wybrać się na pobliskie jezioro i spróbować przechytrzyć jeszcze jednego kaczodziobego w tym sezonie.
Na wodę wypłynąłem około godziny 13. Zacząłem obławiać nieco głębsze miejsca, ponieważ woda o tej porze roku robi się już chłodna, więc ryby, a za nimi drapieżniki schodzą bliżej dna.
Po godzinie biczowania wody woblerami i obrotówkami postanowiłem zmienić przynętę na twister w popularnym kolorze motoroil z brokatem założony na główkę jigową ważącą 7gram. Już w trzecim rzucie poczułem charakterystyczne szarpnięcie, delikatnie podciąłem, a po kilkunastu sekundach moim oczom ukazał się przepięknie ubarwiony okoń. Delikatne podprowadzenie pod burtę łódki i jest!
Mierzę i jestem mile zaskoczony, całe 38cm. To o 2 centymetry więcej niż mój największy dotąd złowiony okoń. Szybka fotka i pasiasty wraca do wody – przecież za rok będzie większy. Zachęcony tak szybkim braniem po zmianie przynęty obławiam wodę dalej. W końcu mówi się, że okoń pływa często w grupach. I tym razem musiało być podobnie, kolejnych kilka rzutów i znowu czuję pukanie w przynętę, udaje mi się zaciąć w tzw. Tempo.
Na końcu plecionki czuje znajome szarpanie, podciągam rybkę do powierzchni i już widzę, że mam kolejnego pięknego okonia. Reguluje hamulec, jeszcze jeden delikatny odjazd, ale pasiasty rozbójnik tym razem również musiał uznać moją wyższość, wygrywam tą walkę. Biorąc go w rękę widzę, że może być nawet większy od poprzednika, jest naprawdę gruby. Miarka wskazuje 40cm!
Piękny dzień, życiówka poprawiona kolejny raz, a okrągłe 40cm wydaje się być całkiem fajnym wynikiem jak na nasze przełowione łowiska. Znowu robię fotkę, daje buziaka i puszczam okonia do wody. W przeciągu kolejnych kilkudziesięciu minut doławiam jeszcze trzy „przyzwoite” okonie. Zaczyna się jednak ściemniać, w końcu mamy listopad, więc zawijam w stronę brzegu. Łódka na przyczepce, sprzęt już praktycznie w bagażniku, ale kusi mnie aby oddać jeszcze kilka rzutów z pobliskiego pomostu. Przynęta pozostaje cały czas ta sama – twister motoroil.
Kilkanaście rzutów nie przynosi efektu. Za każdym kolejnym mówię sobie „to już ostatni, na pożegnanie”. Przynętę prowadzę techniką opadu, nagle … przytrzymanie. Instynktownie zacinam i czuję naprawdę silny opór. Wiem, że tym razem nie może to być okoń, ryba jest zbyt silna, ale w takim razie co? Na szczupaka to jednak nie wygląda, zresztą zupełnie dziś nie brały.
Trochę zdenerwowany podciągam rybę po chwili do pomostu, a moim oczom ukazuje się podłużne, srebrne cielsko sandacza. Jestem zdumiony, nie spodziewałem się tej ryby w tym zbiorniku. Schodzę do wody i ręką wyciągam sandacza. Przynęta tkwi głęboko w paszczy, ale udaje mi się ją dosyć sprawnie uwolnić. Miarka wskazuje 74cm, to aż o 10cm więcej niż mój poprzedni rekord, którego złowiłem 2 lata temu na martwą rybkę. Bardzo szybka fotka, wypuszczam sandacza. Poszedł w otchłań w zupełnej ciemności…