Jest kwiecień. Niby wiosna, ale to co się dzieje za oknem (mróz, śnieg i zawierucha) raczej temu przeczy.
Jechać gdzieś na ryby?.... Eeeee, kurcze jakoś nie bardzo.
Na lodzie już byłem, pstrągi w mazowieckim nie chcą współpracować albo są wycięte w pień (grrrr!!!).
Kleń, Jaź, może...ale ta aura za szybą trochę odstrasza.
Nie. Nie tym razem.
Na zegarku jest dokładnie 9 rano. Patrze na regał, w którym w szufladach poutykane są moje wędkarskie skarby. Zerkam na dwie duże skrzynie, które również zawierają makabryczne ilości przynęt, akcesorii i gadżetów wędkarskich. Lekko odsuwam zasłony, za którymi stoi las wędek. Nic nie jest na miejscu. Kołowrotki przy wędkach, pudełka z przynętami znajduje nawet....w bieliźniarce(?!).
Coś z tym trzeba zrobić. Do roboty.
Najpierw wędki. Poodpinać kołowrotki, zabezpieczyć żyłki i plecionki, a kije do pokrowców. To na pewno pójdzie gładko.
Wyjmuję z za zasłony poplątane i poszczepiane ze sobą kije. W momencie, kiedy udaje mi się rozdzielić jeden z zestawów i biorę wędkę do ręki, przeszywa mnie dziwny, znajomy i okrutnie przyjemny dreszcz. Mmmm...odruchowo łącze obydwie połówki wędki, luzuje lekko hamulec, odczepiam od czoka przynętę
i pozwalam jej swobodnie dyndać na plecionce.
Szczytówka lekko podryguje, wraz z nią guma na 15 gramowej główce, powoduje to bardzo przyjemne drgania w dolniku. Mruczę, cmokam, gdzieś pod czaszką pojawia się obraz... Stoję nad wodą, kręcę powoli korbką i czuje wyraźnie te wibracje przynęty...mmmm.
Za chwile czuję opór i odruchowo zacinam! Słyszę jazgot hamulca i....wracam do rzeczywistości.
Tak się rozmarzyłem, że nic nie zauważyłem jak guma opadła nieco niżej i zaczepiła hakiem o dywan.
Zacięcie udało mi się przepięknie. Gdyby był to sandacz, raczej nie byłoby mowy o jego wypięciu się ale niestety, to nie był sandacz tylko gruby, gęsto tkany dywan.
Hak utkwił baaardzo głęboko i solidnie w plątaninie włókien, za nic nie chcąc się odczepić po dobroci. Nie wiem ile razy próbowałem wyczepić gumę z dywanu. Na zegarze zrobiła się 10.30. Zrezygnowany poszedłem szybkim krokiem do kuchni po nóż i jednym wściekłym ruchem rozciołem trzymające hak włókna. Teraz dywan, w tym miejscu, przypominał indiański pióropusz albo miejsce, w którym eksplodował mini ładunek wybuchowy. Gryząc z wściekłością wargę i mrucząc pod nosem coś na ,,k" na ,,p" i ,,j" , szybko rozprawiłem się z rozłożeniem tego zestawu. Warczę do siebie: ,, Chłopie skup się i do roboty"...
A i owszem skupiłem się...ale na każdym zestawie tak samo. Jakaś magiczna siła przejmowała nade mną kontrolę, za każdym razem, gdy brałem do rąk kolejny zestaw. Musiałem wędkę rozłożyć, pomachać nią, trochę pokręcić kołowrotkiem, pocudować, pomyśleć, pocmokać...po prostu musiałem! Na zegarze była 14.00, gdy chowałem ostatnią wędkę do pokrowca (zestawów było w sumie 5, może 6).
Rany boskie! Co to się z człowiekiem dzieje jak łyknie bakcyla wędkarstwa! Przypomina to opętanie... Posłuchajcie co było dalej...
Postanowiłem zrobić sobie przerwę obiadową i wrócić potem do porządków.
No, dobra teraz czas na szuflady w regale. Pudełka, pudełeczka, portfele na przypony, szczypce, chwytaki,gumy, blachy, woblery...wszystko luzem, masakra. Powywalałem wszystko z pudełek, z szuflad i dalej segregować, układać, kolorami, rozmiarami..
Do pewnego momentu. Przy którejś tam gumie albo blaszce znów stało się coś dziwnego. Spadło bardzo tempo sprzątania, każda blaszka była przeze mnie pieszczotliwie sprawdzana, dokładnie oglądna. Tak samo woblery, gumy, spinnerbaity i. t. d....i. t. d.
Zanim to wszystko wylądowało poukładane w pudełkach, zrobiła się godzina 20.00!!
O sprzątaniu skrzynek nie będę już Wam pisał, bo zanudziłbym Was na śmierć. Powiem tylko, że sytuacja wyglądała jeszcze gorzej, bo skrzynki to też baaaardzo fajne zabawki... Skończyłem o 2.30 w nocy (a może nad ranem?).
Dobrze, że to była sobota, bo w tygodniu musiałbym brać wolne.
Oprócz mnie świetną zabawę, przy tych porządkach, miał....kot. Raz po raz podkradał się, żeby ukraść jedna z gum rzuconych na kupę. Trzeba było go nieźle pilnować, by nie ciachnoł którejś uzbrojonej gumy, woblera albo blachy. To byłby dopiero horror. Sprawa o znęcanie się nad zwierzętami murowana, jak nic.lolololol
Parafrazując filmowe powiedzenie: ,,Sprzątanie to najważniejsza ze sztuk"...Myślę, że sprzątanie wędkarskich gratów to bardzo przyjemne, ale czasochłonne zajęcie. To chyba jedyne sprzątanie, które sprawia nam(wędkarzom) tyle radości....
Wy też tak macie, czy tylko ja jestem tak opętany??
Do następnego razu.....
Tomasz "Strachu" Straszewski