Penn Slammer III

Z pewnością każdy wędkarz ma marzenia, które pragnie zrealizować.

Marzenia, które kiełkują powoli z ziarenek zasianych gdzieś przez przypadkowo przeczytane relacje
z wypraw, zdjęcia „ryb życia” czy zasłyszane historie. Dla jednych marzeniem jest Wielka Ryba, dla innych niezapomniana wypraw wędkarska.
Dla mnie w tym roku był to San, w którym zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Mekka muszkarzy, królestwo lipienia i magia Bieszczad. Wiele słyszałem o tej rzece, nie raz rozmarzyłem się czytając książki
o wędkarstwie muchowym,  w których autorzy pisali o cwanych lipieniach Sanu. Moje marzenie wykiełkowało szybko, ale nie miałem możliwości go zrealizować. Wstyd się przyznać, ale San po raz pierwszy
w życiu zobaczyłem będąc na kilkudniowej motocyklowej wycieczce po Bieszczadach sierpniu tego roku. Nigdy nie zapomnę tego uczucia, kiedy mając w głowie wszystkie te wędkarskie relacje i zdjęcia zobaczyłem rzekę po raz pierwszy. Był to most w okolicach Stuposian w Bieszczadach, przez który przejeżdżając o mało nie spowodowałem wypadku zatrzymując motocykl na poboczu chcąc zrobić zdjęcie rzece. Marzyłem wtedy o tym, aby wrócić tam z wędką. Wrócić nad magiczny San z krystalicznie czystą, pachnąca wodą i dzikimi pięknymi rybami.San

 

W wędkarstwo muchowe wpadłem równo rok temu. Odkąd poznałem większość pobliskich niewielkich i tych większych rzek i rzeczek w których z rybami bywa lepiej lub gorzej, marzyłem o tym aby w końcu wyjść
z krzaków i rozwinąć sznurna dużej pięknej i pełnej dużych ryb płani w oczekiwaniu na tą zbiórkę, która rozpocznie emocjonujący hol.
Wiedziałem że to może mi dać niestety tylko kilka rzek w Polsce. Jedną z nich jest właśnie San, pogodziłem się jednak z myślą, że w tym roku najprawdopodobniej nie dam rady go odwiedzić z wędką. Życie bywa jednak przewrotne bo niedługo po tym jak wróciłem z podróży po Bieszczadach dostaję telefon,
że w ekipie WTV, która jedzie na festiwal Vision nad Sanem jest wolne miejsce w samochodzie. Trzeba działać szybko, bo wyjazd jutro. Nie zastanawiałem się zbyt długo i decyzja zapada na pniu. Druga taka szansa może się prędko nie powtórzyć a już na pewno nie w tym roku.

Spakowawszy graty, ciuchy, spodniobuty i jedyną, jaką mam wędkę byłem gotowy. Zarwałem jeszcze nockę na kręceniu much aby móc się z czymś pokazać sanowym lipieniom i na drugi dzień już jechałem na wschód.

sanWędkarski dzień nad Sanem rozpocząłem nieśmiało, tego dnia rozpoczynała się impreza i przyjechało nad rzekę mnóstwo wyśmienitych wędkarzy muchowych, zawodników i gości zza granicy. Wszyscy profesjonalnie ubrani, przygotowani, z zawodowym sprzętem więc w moich gumowych spodniobutach z budżetowym Kongerem WC Fly i skromnym zapasem much w małym chest packu było mi prawdę mówiąc trochę łyso.
Co gorsza kompletnie nie znałem rzeki, więc rozpocząłem łowienie zaraz przy słynnej „Wiacie Vision”. Szybko zapomniałem jednak o innych wędkarzach bo cóż może być fajniejszego od wejścia do połowy rzeki i rozwinięcia sznura muchowego bez obaw o zaczepienie krzaków za plecami…

Zacząłem obławiać niewielką płań. Nie wiedząc zbytnio co założyć, na haku wylądowała malutka imitację chruścika. Na branie nie trzeba było czekać zbyt długo – szybka zbiórka, zacięcie i na końcu zestawu już walczy ryba. Mocny uciąg Sanu sprawia, ze niewielki pstrąg stawia stosunkowo duży opór., szybkie podebranie, szybkie wypięcie i rybka wraca do wody.
Zmieniam miejsce, schodzę w dół na kolejna płań pomiędzy zwalonymi drzewami. Widzę mnóstwo zbiorek owadów. W tym czasie roi się niewielka jętka i ryby ochoczo się nią odzywaiają. Mam podobną w pudełku, więc zawiązuję na delikatny zestaw z żyłką 0.10 na końcu przyponu i rzucam, trochę wyżej, ponad miejscem gdzie oczkuje duży lipień.
Przy jednym z rzutów, kiedy mucha ląduje daleko, bo jakieś 10-12 metrów ode mnie widzę natychmiastowe wyjście. Mucha ledwo dotyka wody a już znika w pysku ryby. Zacinam i czuję tępy opór, który po chwili nurkuje w kierunku dna. Ryba jest duża i na moim delikatnym zestawie musze bardzo uważać. Kolega stojący obok spogląda na wygięta wędką i mówi „noooo nooo, ładny klocek”.
Ryba wybiera sznur, w wyobraźni mam już obraz pięknego purpurowego kardynała, jednak w momencie kiedy zaczyna pracować hamulec czuję jak sznur wychodzi do powierzchni i zamiast upragnionego lipienia oczom moim ukazuje się gruby potokowiec wykonujący przepiękną świecę prawie metr nad wodę …
Nie zapomnę tego widoku. Po chwili znowu kolejny wyskok. Kolega zwija swój zestaw obserwując walkę, ktoś kręci film z brzegu, robi zdjęcia… jest pięknie. Nie jest łatwo bo wiem że na końcu żyłki 0.10 jest maleńki druciak, który przy większym ciężarze rozgina się. Sprzyja mi jednak przestrzeń i miejsce do spokojnego puszczenia ryby na hamulcu.. ach ten San. Walka trwa dobrych kilka minut i w końcu podbieram rybę. Jest piękna, kolorowa, tłusta i dzika… Jeszcze w wodzie przykładam go do kija, ma około 40cm z lekkim hakiem. Nie jest to jakiś okaz ale świadomość wyhodowania takiej sztuki na delikatnym lipieniowym zestawie powoduje ze duma rozpiera mnie od środka. Zerkam na haczyk, no tak jest mocno rozgięty… cud, że on to
w ogóle wytrzymał.

 Piękna ryba, niezapomniane emocje a ja jestem pełen nadziei.  Jednak choć przyłów pstrąga cieszy mam troche niesmak i niedosyt. Jednak jak zapewniają mnie inni muszkarze, nie ma w tym nic złego bo ciepła
i wciąż letnia aura początku września powoduje, że  ryby cały czas są aktywne w swoich letnich miejscówkach, nie spieszno im do wędrówek w górę rzeki i stąd też brania nawet na małe lipieniowe przynęty. Faux pas byłoby nastawienie się na pstrąga z mocniejszym zestawem i duzą pstrągową mucha na przyponie. Cały czas jednak myślę o lipieniach, wszak dla nich tutaj przyjechałem i dla nich zarwałem noc kręcąc muchy. Mimo, że zmieniam miejsce na „bardziej lipieniowe” i łowię kilka niedużych jak na San lipieni ciągle duża "purpurowa ryba" nie daje mi spokoju.

Dochodzi pora  obiadowa i schodzę z łowiska nadal kompletnie nie umiejąc się odnaleźć w tym całym Sanowym wędkowaniu na muchę.  Zjadam na szybko przygotowaną przez organizatorów wojskową grochówkę w towarzystwie jednego z nich  i postanawiam druga część dnia spędzić w zupełnie  innym miejscu. Poznany kolega udziela mi kilku cennych rad odnośnie lipieni i ich ulubionych miejscówek na Sanie podpowiadając, że sanowe bankówki w których do brań najczęściej wychodzi pstrąg na ogól nie sa zasobne w duzego lipienia i dobrze jest szukac tych ryb w innych fragmentach rzeki, najczęściej o bardziej spokojnym nurci. Tak oto z pełnym brzuchem i bogaty w nowe informację idę w górę rzeki  spotkać się z legendarnymi kardynałami Sanu.

plan

Kolega miał rację, na ogromnej rozległej i w miarę spokojnej płatni widzę jak woda gotuje się od delikatnych lipieniowych oczek. Wchodząc do wody od razu wzrok przyciagają ogromne kardynały, przemykające leniwie pomiędzy zatopionymi w wodzie kamieniami - jestem w domu !. Piękne ryby, takie, jakie widziałem na fotografiach - duże purpurowoczarne lipienie. Dodam tutaj, że jeszcze w 2004 roku, kiedy startował
Odcinek Specjalny Sanu złowienie lipienia 40cm, było nie lada sukcesem a pstrąga było zwyczajnie mało. Dzisiaj piękne półmetrowe kardynały pływają obok mnie i stanowią żywe świadectwo, że abstrahując od opłat to prosta zasada C&R,  odpowiednia kontrola i mądra gospodarka rybostanem w ciągu kilku lat zamienia rzekę w prawdziwe wędkarskie eldorado napędzając przy tym całą okoliczna turystykę wędkarską.
Kiedy wreszcie ludzie zrozumieją ten jakże prosty mechanizm opierający się wyłącznie na obópulnym szacunku i płynących z niego korzyściach na lini ryba-przyroda-człowiek.

 Rozwijam zestaw, zakładam muchę… Obok mnie już łowi kilku wędkarzy.
Wciskam się w wolne miejsce i wzorem innych zaczynam obławiać płań moimi sucharami. Po ponad trzech kwadransach bezowocnych rzutów zaczynam się denerwować. Przecież woda gotuje się od lipienia, ale żaden nie chce zebrać muchy. Czasem widzę jak lipień podnosi się z dna, podpływa do mojej muchy i jakby liczył nóżki odpływa orientując się ze cos jest nie tak. Ulgę przynosi fakt, ze lipienie grają na nosie wszystkim muszkarzom naokoło i to bez wyjątku bo nawet starym wyjadaczom. Zmieniam muchy i nic. Oprócz zaciętych kilku mniejszych lipieni nie ma nawet jednej zbiórki dużej ryby a grube lipienie oczkują już niecały metr od moich nóg! Jak to możliwe?  Kolejne rzuty nie przynoszą brań a w moim pudełku zaczyna się robić istny armaggedon spowodowany częstym i szybkim przewiązywaniem przynęt . Wewnętrzny głos podpowiada mi zmianę taktyki. Nie będę się przecież wygłupiał przewiązując kolejne suchary z mojej nie dość, że nieudolnej to jeszcze skromnej kolekcji skoro fachowcom obok, mającym w pudełkach o wiele więcej bogactw niż ja też jakoś też dobrze nie  idzie.

 lipasZapada decyzja – daleka nimfa. W końcu ma się  to doświadczenie z nimfą podczas włóczęgi po zakrzaczonych rzekach w moim sąsiedztwie.  Tylko co tym lipieniom założyć? Rezygnuję ze skoczka,  decyduję się na jedną nimfe i zakładam małego „skórzaka”. Nie jest to co prawda mucha mojej roboty ale jest mi naprawdę wszystko jedno czym będę ratował mój wędkarski honor…

Już po trzech rzutach okazuje się, że był to strzał w dziesiątki bo na kiju walczy już pierwszy czterdziestak.  Żyłka 0,12 wcale nie daje komfortu bo uciąg rzeki jest bardzo mocny i lipień nie potrzebuje wiele pracy aby wygiąć wędkę w pałąk i popuścić delikatnie ustawiony hamulec. Po jakichś dwóch minutach już ląduje rybę w podbieraku. Na oko ma jakies 40-42cm więc to już jest to o co mi chodziło… Rozglądam się i widzę że „fachowcy” obok mnie przestali łowić a ich wzrok skierowany jest w moja stronę. „Co zagryzł ?”  Pada jednocześnie to samo pytanie z prawej i z lewej strony. Odpowiadam, że zmieniłem zestaw na jasną nimfę. Jeszcze tylko fotka i rybka wraca do wody a ja zaczynam obławiać płań od początku.

Kolejne kilka rzutów, łącznik zatrzymuje się i kolejna ryba radośnie wygina kij i co najważniejsze jest zdecydowanie większa… Chłopaki obok nie wytrzymują… Co to za nimfa? Jakiś „pedałek”? Odpowiadam, że zwykły skórkowy robal i staram się jakoś ciągnąć lipienia w moją stronę. Ryba kilka razy odjeżdża ale udaje mi się ją doprowadzić bliżej. To największy lipień jakiego miałem okazję holować. Ma jakieś 45+ ale niestety tuż przed podbierakiem spina się i nie udaje mi się zrobić mu nawet zdjęcia. Moje lipieniowi fatum trwa nieprzerwanie, bo nie ma wyjazdu, z którego nie wracałbym z urwaną „rybą dnia” w pamięci. Próbuje jeszcze kilka razy ale branie nagle ustają. Mój skórzak nie robi już żadnego wrażenia, tak jakby zerwany lipień dał wszystkim znać że biały robal wykonany ze skórki norki  to zwykła podpucha – dziwne te sanowe lipienie....  zaczyna się wieczór a więc czas kończyc dzień aby wrócić na płań jutro.

lipas

 
W niedzielę melduję się  na płani jakies 3 godziny później niż bym sobie życzył ale lepiej późno niż wcale. Sporo wędkarzy już łowi. Lipienie oczkują, ale bardzo rzadko, zdecydowanie gorzej niż wczoraj. Nocą nakręciłem kilka suchych much i szybko zaczynam zabawę, bo za jakieś trzy godziny będę już zbierał się aby wrócić z ekipą do domu. W tym czasie udaje się złowić kilka lipieni zarówno na nimfy jak i suche muchy, choć spektakularnych rekordów nie było bo największą rybą był niespełna czterdziestak. San opuszczam po obiedzie z wielkim żalem, jeszcze większym zadowoleniem i sporym niedosytem, bo wiem, że po południu zacznie się kolejny festiwal oczek i wyjść do suchej i będą kolejne szanse na dużego kardynała. Jak na pierwsze spotkanie z tą rzeką jednak nie mam co narzekać i jestem z siebie ogromnie dumny. W drodze powrotnej przeglądam zdjęcie i ciągle myślę jak tam powrócić. Łowienie nad Sanem wciąga niczym czarna dziura wszelka materię…wpadłem.

tekst i opracowanie: Przemek "geddy" Skrzypiec
zdjęcia: Przemek Skrzypiec + Robert "Wodziniak" Wodziński (tytułowe)


Nie masz uprawnień do komentowania. Zaloguj się