Ostatnie tygodnie lipca i początek sierpnia były dla mnie dość intensywnym czasem zarówno zawodowo jak i w kwestii mojej pasji, którą jest ciągłe uganianie się za Szczupakiem.
To właśnie były powody braku aktywności w sieci, jednak znalazłem chwilę by podzielić się z Wami swoimi nowymi doświadczeniami. Ale zacznę od początku :)
Budzik odzywa się jak zawsze o 7 rano, jednak w poniedziałki mam wrażenie, że zaczyna męczyć bułę o jakieś dwie godziny wcześniej :/ Poranna toaleta, śniadanie i zapchaną komunikacją na drugą stronę miasta, by tam rozpocząć kolejny tydzień pracy...
W pracy jak to w pracy stan zupełnie odmienny od tego nad wodą. Koło południa odzywa się telefon. Chętnie go odbiorę by chodź na chwilę oderwać wzrok od komputera. Na ekranie nieznany mi numer, jednak z ciekawości postanawiam odebrać. Okazuje się, że dzwoni Jarecki, więc już dobrze się zapowiada. Kilka minut rozmowy i ustalone - jedziemy w kilku chłopa na testy belly boat-ów na Wersminię. Ha, lepiej być nie mogło! Zwłaszcza, że już od jakiegoś czasu dość dużo myślałem o pływadełkach i wędkarskich kajakach. Cały klimat podkręca fakt, że będziemy spali w namiotach :) Do samego dnia wyjazdu praca mnie doświadcza i opóźnia mój wyjazd i zamiast ruszyć z chłopakami w czwartek startuję w piątek w samo południe.
Integracyjny piątek
Piątek, środek wakacji - wiadomo, że ruch na drogach będzie wzmożony trzeba więc wyważyć rozsądek i spokojną jazdę z rosnącym szczupakowym ciśnieniem. Po drodze jeszcze trzeba odwiedzić Tatę który mieszka ok. 30km od Martian, bo jak to pokonać prawie 300km i nie zajrzeć do ojca. Oczywiście już z trasy kontaktuję się z chłopakami, którzy podkręcają moją ciekawość mówiąc, że już trafiło się parę sztuk zębatego.
Mijam Ryn, następnie Sterławki Wielkie i już jestem w Martianach! Szybka piątka z rozśpiewanym Jurkiem i na łódkę. Już parę metrów od przystani spotykam kolegę z Mrągowa, który wakacje poświęca na uganianie się z bocznym trokiem za wersmińskimi Okoniami. Chwilę pogadaliśmy, wypaliliśmy papierosa i płynę dalej na drugą stronę jeziora pod las, gdzie spotykam się z chłopakami. Teraz ekipa jest pełna, w jej skład wchodzi Jarek aka Jarecki, Tomek znany jako Strachu oraz Adam, który włada swoją muchówką równie skutecznie niczym Dartanian szpadą. Teraz wspólnie przemieszczamy się bliżej przesmyku na wypłycenie, które jest jednym z bankowych miejsc. Po kilku rzutach mam pierwsze pewne uderzenie. Potwierdzają to ślady na świeżo założonej gumie. Apetyt na szczupaka rośnie coraz bardziej. Nie chc e mi się nawet tracić czasu na odpalenie papierosa. W dryfie docieram pod sam przesmyk, kilka rzutów pod trzcinki i BAAAMM! Siedzi! uderzył dość delikatnie przy samej łodzi, nie jest to okaz, na który czekałem ale jest i i tak cieszy :) miarka w oku mówi coś w okolicach 60cm. Rybka oczywiście trafia do wody w myśl zasady "no kill" która dotyczy szczupaka na tym łowisku. Następne 15 minut i słyszę Jareckiego "JEST!" i to coś ładniejszego. Po chwili w łodzi chłopaków ląduję ładny, dobrze najedzona zębacz który połasił się na Slidera. I jeśli chodzi o piątek to by było na tyle szczupaków, każdy coś wyjał zarówno Tomek na spinning jak i Adam na muchę jednak to Jarecki "wyjaśnił" sprawę tym kaczodziobym :)
Jedyne "ale" to to, że ciągle nam mało, a potencjał wody jest ogromny. Podczas wieczorka integracyjnego omawiamy potencjalne przyczyny tak słabych wyników :) Wychodzi, że niski stan wody i męczące upały doprowadziły do spadku aktywności ryb. Jest tak spoko, że nawet nie rozkładamy namiotów :) korzystamy z gościny Jurka i zgonujemy w blaszanym hotelu "Hangar"
Belly Saturday
Budziki ustawione na czwartą z minutami jednak jak to po wieczorkach integracyjnych bywa różnie ;) Zwlekliśmy się z wyrek i prosto na wodę! Poranek bez rewelacji: dwa króciaki Tomka i po jednym trafiło się Adamowi i mi. Jednak to zdecydowanie poniżej naszych oczekiwań... Spływamy zatem się przeształować i przyjąć szybkie śniadanko. Przyszedł też czas żeby przetestować pływadełko.
Do dyspozycji i porównania mieliśmy dwa belly-boaty: Snowbee Float Tube Kit oraz Berkley Ripple. Produkt firmy Snowbee zrobił bardzo dobre pierwsze wrażenie. Bardzo ładna, nie rzucająca się w oczy kolorystyka: oliwkowa zieleń, czerń (dno nie rzucające się w oczy rybom) i delikatny pomarańczowy akcent na oparciu. Problemem mogłoby być znalezienie pływadełka gdyby porwał nam je wiatr. No, ale nie snujmy czarnych scenariuszy :) Pływadełko wykonane jest z nylonu 600D czyli dość wytrzymałego, wodoodpornego materiału. Jest też nylon typu 840D i 1680D, nazywa się je balistycznymi z racji jeszcze większej wytrzymałości. Jednak zastosowany nylon 600D w zupełności wystarczy. Maksymalne obciążenie jakie może przyjąć ten sprzęt to 115 kg. Wyporność pływadełku zapewniają dwa, niezależnie pompowane "pęcherze," które umieszczone są wewnątrz burt. To niestety jest najsłabszy element tego sprzętu.
Stale uchodziło nam z nich powietrze i mimo wielu prób klejenia cały czas coś nie grało. Niestety chwila nieuwagi przy zapinaniu burty i dziura gotowa, a szkoda tracić czasu nad wodą na zabawy z klejem. Szczerze nie tego bym oczekiwał od sprzętu za prawie 1000zł...
Dużą zaletą tego pływadełka jest wygodne, pompowane, wysokie siedzisko. Wysokość siedzenia ma duże znaczenie dla muszkarzy, którym znacznie łatwiej jest wykonywać dalekie, celne rzuty siedząc wyżej ponad lustrem wody.
Pływadełko posiada dwie pojemne kieszenie z przegródkami na obu burtach, mocowanie na wędkę oraz uchwyt na dziobie, który staję się mega pomocny podczas holowania. Na dnie znajdują się szelki, dzięki którym przemieszczanie się z napompowanym pływadełkiem nie stanowi żadnego problemu. Z przodu znajduje się siatka z miarką, która stanowi swego rodzaju półeczkę oraz pełni funkcje bezpieczeństwa.
W skład zestawu wchodzą dodatkowo płetwy oraz pompka - tak więc nie musimy się dodatkowo martwić o zakup tych elementów.
Teraz parę słów o drugim belly boat-cie który był razem z nami na wyprawie. Berkley Ripple (aka czerwony październik) pierwsze wrażenie robi takie sobie. Waży dwukrotnie więcej od Snowbee bo aż 10kg. Jednak nie odbiega od niego zwrotnością czy szybkością. Od razu widać, że jest to solidna i mocna maszyna i naprawde trzeba się postarać by ją uszkodzić. Rippley wykonany jest z PVC czyli polichlorku winylu, materiału charakteryzującego sie dużą wytrzymałością mechaniczną. Czułem się na nim naprawde spokojny o swoje życie :) Dodatkowo uspokaja fakt, że wyporność Berkleya wynosi aż 160kg.
Poza dość dużą masą tego pływadełka za wadę możemy uznać mniej wygodne (niepompowane) siedzisko, na którym siedzi się niżej niż w Snowbee. Fotelik pokryty jest poliestrem 1000D który jest dość wytrzymałym materiałem, jednak można spotkać się z opiniami, że dość szybko ulega mechaceniu
i przetarciu. Po dwóch-trzech godzinach pływania myślałem już głównie o tym, że dokarmiam swoje hemoroidy :S No ale ogólnie za wadę plywadełek można uznać problem z rozprostowywaniem kości niezależnie czy to Snowbee czy Berkley czy jakiekolwiek inne pływadełko. Celem zwiększenia wygody polecam zakup małych, pompowanych wędkarskich poduszek do siedzenia, które zwiększą komfort wielogodzinnego pływania.
Berkley posiada trzy bardzo ładowne kieszenie w których zmieścimy chyba wszystko czego potrzebujemy. Dodatkowo posiada metalowe ucha do których można przymocować dodatkowy osprzęt. Z przodu i na bokach burt znajdują się duże pasy z rzepami za pomocą których mocujemy wędki. Są one na tyle mocne, że możemy spokojnie podziwiać przyrodę dookoła a nie się martwić, że nasz sprzęt pójdzie na dno :) Na dnie umieszczone są szelki dzięki którym przemieszczanie się po lądzie z pływadełkiem jest znacznie ułatwione.
Cena pływadełka Berkley Rippley jest nieco wyższa niż Snowbee bo sięga ok. 1500zł. Nie da się ukryć, że jest to dość sporo. Jednak dostajemy chyba trwalszy i pewniejszy produkt. W zestawie dostajemy pompkę oraz zestaw narzędzi do naprawy ewentualnych usterek.
Jeśli chodzi o sobotni rybny bilans pływadełkowania to zdecydowanie wygrał Adam który przezbroił się w muchy okoniowe i wzdręgowe co okazało się trafnym wyborem. Tak czy owak spędziliśmy super ciekawy dzionek, mimo słabej aktywności ze strony szczupaków, który był zdecydowanie celem naszej wyprawy.
Ta ostatnia niedziela
Niedziela była ostatnim dniem naszego krótkiego wypadu nad Wersminię. Znaleźliśmy jednak czas by wypłynąć i jeszcze trochę pochlastać. Trafiły się jakieś pistolety jednak żadna ryba nie była na tyle duża by jej hol zapadł nam specjalnie w pamięci. W niedzielę belly boaty testował Jarecki, który z pudłem przynęt typu XXL i zestawem castingowym ruszył na wodę. Po spłynięciu na ląd był naprawdę zadowolony i zajarany tym co daje pływadełko.
Po połdniu wszyscy spakowali się do aut i ruszyli w trasę powrotna do stolicy. Może towarzyszył nam mały niedosyt jeśli chodzi o ilość brań, ale każdy z nas wracał naprawdę zadowolony z weekendowego wypadu na Mazury. Bo jest na prawdę niewiele rzeczy które tak cieszą jak wspólne łowienie i rozmowy do późnych godzin wieczornych o nowościach w pudełkach czy o planowanych wyprawach w poszukiwaniu kolejnych życiówek.
Poniżej zamieszczam infografikę którą przygotowałem by w szybki i czytelny sposób pokazać wady
i zalety Belly Boat-ów.
Pozdrawiam
Borys
mazurskieszczupaki.blogspot.com