Wyobraźcie sobie wędkarza, stojącego po kostki w wodzie, odplątującego po raz kolejny nimfy z gałęzi zwisającego drzewa
i mruczącego pod nosem niewybredne epitety opisujące sytuację w jakiej kolejny już raz się znalazł oraz rzekę która go przed nią postawiła.Nie raz, szczególnie na początku przygody wracając po sromotnie przegranej walce z muchówką obiecywałem sobie że już nigdy, przenigdy nie pojadę na tą czy tamtą rzekę. Zawsze jednak wracałem. Wracałem, bojakaś magiczna siła kazała mi uzupełnić nadwerężone zaczepami pudełko much i znowu zmierzyć się z niewielką zakrzaczoną rzeką, która z jednej strony potrafi zniechęcić do granic nienawiści a z drugiej zamienićwszystkie złe dni na uczucie prawdziwej miłości…
Pojęcie „niewielkiej rzeki” zdaje się być względne z punktu widzenia każdego wędkarza. Dla jednych będzie to niewielki ciurek, bardziej przypominający maleńki potok dla innych rzeka w której można swobodnie stanąć i gdzieniegdzie machnąć muchą „jak Pan Bóg przykazał bez konieczności używania rolek, strzelania nimfami, „wrzucania” nimf w dołek itp.
Jako, że swoją lekcję „muchowania” odrobiłem właśnie na małych rzeczkach, ciurkach, rzeczułkach, postaram się opowiedzieć co nieco na temat tego czego te kameralne rzeki mnie nauczyły i dlaczego się w nich zakochałem. Oczywiście nie traktujcie mojego tekstu jako poradnika, bo z pewnością każdy wędkarz wypracował sobie własną taktykę w takich warunkach. Miejmy tez na względzie, iż rzeka rzece nierówna, więc pole do popisu jest zdecydowanie szerokie i niemal nieograniczone. Dla tych jednak, którzy odzwyczaili się od „krzaczorów” lub dopiero zaczynają przygodę z „małą woda” tekst niewątpliwie może pomóc, bowiem pisze go wędkarz, o którym właśnie mowa w pierwszych słowach tego artykułu.
Zgodzą się chyba wszyscy, że małe rzeki wymagają od wędkarza a także od sprzętu pewnego stopnia uniwersalności. Ponieważ nie mamy zwykle możliwości aby kilka godzin poświęcić jednej wielkiej płani obławiając ja jedna najlepszą w damej chwili metodą musimy kombinować inaczej. Pomijając czas majowej jętki i po części jesiennej suchej muchy w pogoni za lipieniem, metodą, którą sobie upodobałem i która wg mnie jest jedną z lepszych taktyk w tym przypadku jest długa nimfa, przechodząca w razie konieczności w krótką a nawet w „średnio długą” łamiącą wszelkie zasady i przypominającą czasem łowienie na mokrą z podniesionym i lekko napiętym sznurem często i w dół nurtu.
Bezsprzecznie mała rzeka, szczególnie, jeśli jest dzika i nieuregulowana a na szczęście mimo zapędów naszych „naprawiaczy” mamy w Polsce jeszcze takie perełki zawiera w sobie multum miejscówek, przelewów, rynienek, podmytych brzegów, karp, dołów, powalonych drzew, bystrzyn a nawet niewielkich płani gdzie ryby mają swoje miejscówki i w większości przypadków da się je obłowić. To właśnie różnorodność rzeki i ten niesamowicie zmienny charakter z każdym metrem naszej wędkarskiej wędrówki zmusza nas do wspomnianej uniwersalności. Moim ulubionym kijem, którym najczęściej łowię, szczególnie jesienią jest wędka w #4 klasie o długości 8,6’’, jest to moim zdaniem ideał jeśli chodzi uniwersalną długość wędki na zakrzaczone rzeki, których szerokość w najlepszym przypadku nie przekracza 5-7m. Co do klasy AFTMA, jeśli wiem ze ryby, które występują w danej rzece mogą mi potargać delikatny sprzęt zabieram ze sobą mocniejszą #5. Nigdy nie używałem wędek w większych klasach, nie były mi jak dotąd potrzebne do nimfy a na wielkie streamery nie łowię prawie w ogóle.
Taka wędka o długości 8 do 9 stóp mająca dość szybką akcję pozwala mi obławiać miejscówki przede wszystkim długa nimfą pod prąd jak również krótka nimfą w miejscach które są obiecujące czyli przede wszystkim w dołkach, podmyciach i głębszych rynnach.
Łowienie w ten sposób jest oczywiście uzależnione od rodzaju rzeki, w moim przypadku 70% to najczęściej długa nimfa a pozostały czas to krótka lub różne inne wariacje, pomijając czas w którym króluje lipieniowy suchar lub jętka.
Warto przy tym dodać, że niewielka rzeka wymaga też od nas sporej aktywności fizycznej, tutaj nie można sobie pozwolić na leniwe „oranie” nimfą jednej długiej rynny przez kilka godzin. Moja przygoda z niewielkimi rzekami to przede wszystkim już chyba setki kilometrów przedzierania się przez chaszcze, brodzenia, skradania, klęczenia a nawet czołgania się do najlepszych miejscówek do których nie sposób dostać się inaczej aby skutecznie je obłowić nie płosząc ich mieszkańców. Zachęcam do tego aby nie skupiać się na jednym fragmencie rzeki a poszukiwać aktywnie nowych miejsc gdyż mała rzeka zmienia się z sezonu na sezon i czasem najlepsze miejscówki ulegają rozmyciu a w innych miejscach, pozornie nieciekawych tworzą się nowe. Same ryby również przemieszczają się i czasami bywają okresy kiedy znikają całkowicie, aby pojawić się w innym czasie.
Uwielbiam te chwile, kiedy znając rzekę wiem ze dochodzę do zakrętu za którym czai się piękny przelew z rynienką z której za każdym razem wyciągam rybę. Intensywne obławianie niewielkich rzek nauczyło mnie przy tym jednej ważnej zasady. Pierwszy udany rzut w dobrą miejscówkę to 90% szans na branie, drugi to 50% a każdy następny to już loteria. To zdanie powtarzam sobie kilkukrotnie w trakcie wędkowania i jestem przekonany o tym, że jeżeli nie jest to klucz to przynajmniej breloczek do naszego wędkarskiego sukcesu. Dlatego tak ważne jest aby nieustannie przykładać się do każdego rzutu, każdego cichego podejścia do obiecującej miejscówki. Nie hałasować, nie chlapać a nawet ograniczyć zamaszyste ruchy i ubrać się w jasna odzież aby jak najlepiej zlać się z niebem (to naprawdę działa !). Nie oznacza to, że musimy mieć od razu Plan Marshalla, wystarczy że przemyślimy za każdym razem najlepszą taktykę na obłowienie danego dołka, przelewu czy innej dobrej miejscówki, byle zrobić to z głową i jak „najciszej”. Nic tak nie deprymuje jak widok spłoszonego pstrąga czy stadka lipieni przemykającego obok naszych nóg w często krystalicznie czystej i płytkiej wodzie.
Przy tej okazji warto dodać słów kilka o zwyczajach ryb w „kameralnych” rzekach. O ile pstrąg trzyma się klasycznych miejscówek jak dołki, rynny bystrzyny, podmycia, tak lipień, powszechnie uważany za rybę otwartej wody często burzy wszelkie stereotypy z tym związane łącznie z tym, że ryby te spływają wyłącznie w dół rzeki a tylko sporadycznie prodejmuja krótkie wędrówki w górę. Złowiłem bowiem kilka razy już tego samego lipienia w odległości ponad kilometra (w górę rzeki). W naprawdę małych rzekach duże lipienie w przeciwieństwie do młodzieży rzadko trzymają się otwartej wody a zachowują się bardziej jak pstrągi zajmując dołki, rynny podmycia i bardzo często kępy podwodnej roślinności z tą jednak różnica, że zwykle miejscówki te okupuje kilka ryb. Są moim zdaniem równie płochliwe, o ile nie płochliwsze niż pstrągi i czasami do tych naprawdę najładniejszych sztuk dobrać się jest wyjątkowo trudno, szczególnie kiedy „zaprogramują” się na jeden rodzaj pokarmu i nie sposób dobrać odpowiedniej przynęty.
Nie możemy przecież eksperymentować i obławiać jednej miejscówki non stop przewiązując przy tym całą zawartość pudełka. Prędzej czy później spalimy ją chlapnięciem sznura, cieniem, ruchem rąk, wędki czy spalonym holem. Pstrąg i lipień, nawet jeśli nie będzie spłoszony, nie będzie pobierał pokarmu przez kolejne 15-30 minut. Często takie „spalone” miejscówki obławiam jeszcze raz w drodze powrotnej, nierzadko z sukcesem ale i z tym bywa różnie.
Nie będę się zanadto rozwodził na temat przynęt jakich używam bowiem w swoich pudełkach niejeden bardziej doświadczony wędkarz ma skarby jakich w porównaniu ze mną mógłbym się tylko powstydzić, niemniej istotniejsze jest moim zdaniem umiejętne zaprezentowanie nimfy i co najważniejsze jej dobór względem głębokości rzeki, jej uciągu i szybkości nurtu. Wielopostaciowość miejscówek siłą rzeczy zmusi nas do częstego przewiązywania przynęt, a przynajmniej nimfy prowadzącej tak aby dostosować zestaw do danej miejscówki. Mała (dzika !) rzeka bowiem na długości 100 metrów potrafi mieć czasami wszelkie bogactwo znanych nam miejscówek, od dołów, poprzez bystrzyny, rynny a na płani kończąc. Często, jak nie bardzo często więc zmieniam muchy szczególnie w sytuacji kiedy znam rzekę i wiem jaką nimfę w danej chwili zastosować. Polecam mieć w podorędziu zarówno klasyczne lekkie imitacje niewielkich larw jętek, chruściki domkowe, hydropsyche , kiełże jak również cięższe nimfy na wolframowych główkach, które pozwolą nam obłowić szybkie prądy lub głębokie doły „na krótko”. Moje ulubione nimfy to klasyczne brązki z czerwonymi, lub pomarańczowymi dodatkami, zające - sierściuchy na hakach jigowych z wolframem (nawet rozmiar #6) oraz cała gama maleńkich nimf lipieniowych, które naprzemiennie z rudym lub szarym kiełżem czy chruścikiem stanowią u mnie podstawę lipieniowego menu późną jesienią czy zimą. Rodzaj przynęty jest oczywiście uzależniony od rzeki, rejonu kraju itd więc zachęcam wszystkich do rzucenia okiem co pod kamieniem czy w podwodnej roślinności żyje.
Płytkie wody, bystrzyny, czy miejsca z dużą ilością zaczepów obławiam najczęściej kiełżem, lub w miarę lekką jętką na prowadzącej tak aby nie prowokować zaczepów, jeśli to nie działa a wiem, że stoją tam ryby dopiero wtedy zakładam coś cięższego. Nic tak nie płoszy ryb jak zaczep i próba jego sforsowania. Ci co łowią w małej rzece znają ten dylemat „odczepiać i spalić miejscówkę czy rwać, przewiązywać i próbować łowić dalej”
Jeśli chodzi o zestaw nie jest on zbytnio wyszukany, w zależności od warunków, spodziewanych ryb i okresu używam żyłek 0,18 do 0,12 a w miejscach gdzie mogę liczyć na spotkanie z godnym przeciwnikiem zaczynam od 0,23. Przypon wiążę najczęściej z jednej do dwóch żyłek bez przyponów konicznych bo jeśli całość ma nie więcej jak 2.5 metra przy rzutach rolowanych w granicy 5-8m jest to zupełnie zbędny element zestawu z długa nimfą. Mój ulubiony lipieniowy zestaw na długa nimfę to żyłka 0,16 oraz dowiązana 0,14 z nimfa prowadzącą. Jeśli łowię w bardzo czystej wodzie pomniejszam żyłki o 0.02mm a jeśli w lekko traconej z czystego lenistwa wiążę wszystko na 0,16 (węzeł z pętelką odcinaną na trok skoczka) co pozwala mi uratować sporo nimf z zaczepów i z moich obserwacji nie wpływa na ilość brań. Używam wyłącznie linek pływających (wyjątek stanowi streamer przy którym używam Sink Tipa w 3 klasie tonięcia) i stosuję łączniki w kolorze jasnozielonym lub czerwonym dla lepszej obserwacji brań. Przypony do łączników przywiązuję zwykłym węzłem takim jakim wiążę przynęty bez użycia pętelek. Przy tym przekroju żyłki pętelki tylko osłabiają zestaw i są moim zdaniem zupełnie zbędne a węzeł na łączniku jeszcze nigdy mnie nie zawiódł i nie zniszczył tez samego łącznika nawet przy forsownym ratowaniu się z zaczepu na żyłce 0.23.
Myślę jednak, ze każdy z nas sam wypracuje sobie swój sposób na niewielkie rzeki. Użycie takiego czy innego zestawu nie jest najważniejsze – ja postawiłem na prostotę, ale rozmawiając z kolegami wiem, że każdy stosuje inną taktykę, jedni używają przyponów konicznych, inni żyłek i kółeczek łącznikowych, koralików itd. Wierzę (i warto to jeszcze raz podkreślić), ze w rzeczkach, ciurkach i potokach ważniejsze jest ciche podejście do każdej miejscówki i bardziej przemyślana taktyka a także pomysłowość i doświadczenie w podaniu przynęty różnymi metodami niż idealnie dopieszczony zestaw. Jeśli ktoś dawno nie stosował rollcast’u to przed wyprawą nad zakrzaczoną rzekę czas najwyższy go sobie przypomnieć ten rzut, bo inaczej nie poradzimy sobie z obłowieniem najlepszych miejsc.
Mała rzeka, szczególnie ta dzika i nietknięta łapami meliorantów to często niedoceniana przez wędkarzy ostoja spokoju, przepięknej przyrody oraz klimatu. Tutaj w przeciwieństwie do zatłoczonych łowisk „pierwszej muchy” czas płynie inaczej… wolniej. Każdy ma taka swoją Mekkę wędkarską. Ja swoją odnalazłem na niewielkiej rzece, gdzie mam swój zakręt na którym odkładam sprzęt, siadam na trawie, otwieram piwo i wsłuchuje się w szum wody płynącej przez rynienkę z której właśnie wyciągnąłem pięknego i dzikiego potokowca. I wierzcie mi, że nawet ciepłe piwo nigdzie nie smakuje lepiej. Cała reszta odchodzi na bok, to chwila tylko dla siebie. Tutaj nawet ryby schodzą na drugi plan. Jako biologa i przyrodnika rzeki te nauczyły mnie jeszcze większego szacunku i zrozumienia przyrody. Nauczyły mnie, że nie zawsze najważniejsze jest by łowić wielkie i tłuste pstrągi w stosunkowo łatwym łowisku. Tutaj czasami prawdziwą wygraną jest dziki czterdziestak, stojący gdzieś przy zwalonej kłodzie.
Dlatego kończąc chciałbym jeszcze przemycić kilka słów i uwrażliwić na potrzeby środowiska. Mała rzeka to bardzo delikatny ekosystem. Nie zawsze pożądane jest, aby za wszelka cenę w niej brodzić, przewracać kamienie, zadeptywać rośliny podwodne, naruszać i zamulać żwir, który z końcem roku pstrągi zamieniają w gniazda tarłowe. Starajmy się tego unikać, jesienią bowiem nawet najbardziej zagorzały obrońca ryb potrafi zabić więcej pstrągów nieostrożnym brodzeniem po tarliskach niż może mu się wydawać.
Pamiętajmy, że też jesteśmy częścią tego środowiska, z biologicznego punktu widzenia nawet mniej uprawioną do ryb niż wydra czy kormoran, dlatego większe zrozumienie potrzeb rzeki i tego co w niej żyje wynagrodzi nam po stokroć godziny i kilometry wydeptane jej brzegami. Na łamach SzŁ głupio mi uczulać czytelników aby szanowali rzekę i jej mieszkańców bo wierzę że robią to wszyscy bez wyjątku, często jednak nie zdajemy sobie sprawy z tego jak delikatną równowagę i niewielką pojemność środowiskową ma rzeka. Nie jest to nieskończone źródło dóbr wędkarskich choc czasami naprawdę potrafi zaskoczyc i wynagordzic długie godziny bez ryby.
W przypadku małej rzeki kilku wędkarzy zabierających ryby jest w stanie przez kilka wypadów ogołocić ją z najcenniejszych jej mieszkańców, a dołek czy rynienka bez znanego nam czasem już wcześniej pstrąga nie będzie już nigdy taka sama. Wierzę, że w przyszłości i w Polsce podejście do wędkarstwa się zmieni i bez obaw będzie można dzielić się swoimi miejscówkami nie martwiąc się o to że ktoś inny zrobi im krzywdę.
Póki co jednak nie jest jeszcze tak dobrze więc nie chwalmy się wszystkim, a przede wszystkim nie opisujmy na forach wędkarskich w Internecie gdzie połowiliśmy i jakie nowe obiecujące miejsca okryliśmy a przez lata mała rzeka będzie nas nagradzać pięknymi rybami. Bo przecież małe też jest piękne !
Darz Nurt !
Przemek