Długo się za to zabierałem, ale minął rok 2014, więc wypadało coś skrobnąć na temat ubiegłego sezonu. Mimo, że był kiepski i nie należał do wybitnych, to coś tam udało się połowić.
Zacznijmy wszystko od początku. Ubiegły sezon otworzyłem 1 stycznia na rzece Drwęcy. Pierwszy raz w życiu byłem na takim otwarciu i mogę szczerze przyznać, ze to super sprawa. Wędkarzy było naprawdę pełno i to chyba jedyny minus otwierania sezonu na trociowych rzekach. Jednak wszyscy okazują dla siebie tam życzliwość każdy napotkany wędkarz życzy sobie udanego sezonu. Wracając z punktu widzenia czysto wędkarskiego to otwarcie nie było jakieś oszołamiające. Nie padło dużo troci, a mi nie udało się otworzyć sezonu piękną trocią. Rzeka sama w sobie ma piękny charakter i urok. Liczne zakręty, a za chwilę już krótkie prostki. W których muszą stać trocie. Otwarcie mimo, że nie przyniosło mi troci, to jednak nauczyło mnie czegoś nowego i każda taka wyprawa uczy ans przystosowania się i zachowania w nowym miejscu.
Zima dłużyła mi się strasznie, z resztą jak zawsze, ponieważ spod lodu nie łowię. W lutym byłem kilka razy na spacerze nad Wisłą. Przepięknie wygląda ta rzeka właśnie zimą.
Woda była bardzo niska jak na zimę. W miejscu gdzie na przełomie lutego i marca można było łowić płocie i inny białoryb, teraz nie było praktycznie wody.
Wreszcie nadszedł marzec, więc teoretycznie powinny brać miętusy, bo marzec w szczególności poświęcam miętusom. 1 marca wybrałem się z kolegami otworzyć sezon gruntowy i zapolować na miętusy. Jednak wystartowaliśmy z lekkim falstartem. Żaden z nas nie miał nawet brania. Wyprawę na miętusy zaliczyłem jeszcze 4 i 5 marca. Jednak zawsze kończyliśmy z zerem. Odpuściłem już sobie wiosenne miętusy, bo ubiegły rok też wiosną nie dał mi żadnego miętusa.
13 marca pierwszy raz w sezonie pojechałem z odległościówką na jezioro, ponieważ lód już zszedł. Otwarcie sezonu spławikowego najgorsze nie było udało mi się połowić trochę płotek, choć wielkością nie powalały. Jednak po takiej przerwie usiąść sobie z wędką na brzegu jeziora to coś pięknego, z resztą nikomu tego tłumaczyć nie muszę.
„Prawdziwe” łapanie zaczęło się dla mnie od 23 marca. Pojechałem wtedy na rekonesans na pewne jezioro i mile zostałem zaskoczony, ponieważ udało mi się złowić trzy karpiki. Na delikatnych zestawach była naprawdę fajna zabawa. Przez niecałe dwa tygodnie kiedy tylko miałem czas i pozwalała mi na to szkoła odwiedzałem jedno miejsce i regularnie łowiłem kilka karpików dziennie. Większość ludzi mówiła, że musieli zarybić jezioro, ale wątpiłem w to, bo zarybia się kroczkiem, a nie takimi ponad kilogramowymi karpikami.
W kwietniu jeździłem rzadko, a jak już gdzieś postanowiłem się wybrać to raczej za płocią. Przede wszystkim kwiecień to było oczekiwanie i szykowanie sprzętu majem.
W końcu nadszedł długo oczekiwany maj. Pierwszego wybrałem się z tatą na jezioro na którym mamy łódkę. Zbytniego szału nie było. Złowiliśmy po kilka szczupaczków, ale wszystkie poniżej 50 cm. Pomiędzy szczupaczkami trafiały się przyzwoite garbusy.
Jezioro odwiedziliśmy jeszcze kilka razy lecz wyniki nie napawały nas optymizmem. Szczupaki brały małe i sporadycznie.
Wtedy postanowiłem na chwilę odłożyć spinning i wybrać się gdzieś zapolować za białą rybą. 7 maja udało mi się złowić swojego życiowego złotego karasia. Nie był to żaden kolos, ale te 36 cm miał.
Maj minął a ja nadal nie miałem lina na koncie. W czerwcu w wyniku bardzo dużej wody na Wiśle postanowiłem trochę czasu poświęcić prosiaczkom i leszczom. Pierwszego lina sezonu i zarazem jedynego złowiłem 6 czerwca. Linek nie był wielki, ale zawsze lin.
Jak wiemy czerwiec to także wyśmienity okres na węgorze, więc chciałem to wykorzystać. 10,11,12 czerwca noce spędziłem nad Wisłą. Trafiłem akurat na dobre żerowanie węgorzy. Wciągu tych trzech dni udało mi się złowić zaledwie 2 sztuki, lecz brań miałem o wiele więcej. Jeden miał coś powyżej 50 cm, a drugi 70 cm. Węgorze brały najlepiej między 22 a 23 na rosówki.
15 czerwca nie zapomnę przez długi czas. Wziąłem pudełko z boleniówkami i wybrał się pierwszy raz w sezonie tak na poważnie na bolenie. Na początku nic nie zapowiadało tego co się wydarzyło. Boleni w ogóle nie było widać, ale ja się nie poddawałem. Podszedłem do kolejnej miejscówki, która jest moją bankówką na bolenie i szczupaki. Jest tam podwodna wyspa. W pierwszym rzucie na Bolta mam piękne walnięcie i od razu 15 metrowy odjazd. Od razu wiedziałem, że do czynienia mam z wielką rybą. Gdy starałem podciągnąć ją bliżej brzegu, ona odpływa dalej i trzymała się silnego nurtu. Jednak po około 5 minutach przy brzegu ujrzałem, że to piękny boleń. Wiedziałem, że na pewno to życiówka. Ręce już mi się trzęsły, ale musiałem zachować spokój i nie „spartolić” tej ryby. Po drugiej próbie udało mi się podebrać tego olbrzyma. Boleń był przepiękny i wielachny. Szybkie mierzenie i od razu widzę, ze pobiłem życiówkę o 8 centymetrów (wow). Boleń ma 84 cm. Nigdy nawet nie myślałem, że uda mi się złowić tak wielkiego bolenia.
W końcu zaczęły się wakacje i lipiec. Teoretycznie czas wielkich sumów. Jednak w tym roku szczęścia do sumów nie miałem, bo nawet żadnego nie miałem na kiju. Dopiero w lipcu udało mi się złowić pierwszego wymiarowego sandacza. W tym miesiącu czas poświęciłem boleniom i nieraz udawało mi się zostać w nocy żeby zapolować na wiślane sandacze.
Oczywiście w tym roku na zawodach nie próżnowałem i dawałem z siebie tyle ile było możliwe.
Początek września to ciągłe chodzenie brzegiem Wisły w polowaniu za boleniem. Każdego dnia udawało mi się jakiegoś skusić do brania. Najlepiej brały przed samym wieczorem na wolno prowadzone woblery mojego taty. Tuż po boleniach na miejscówki przychodziły sandacze, lecz same maluchy po 45 centymetrów. Frajda jednak była bo naprawdę sporo ich podpływało pod sam brzeg. Sandaczyki najlepiej mi brały na Rapalkę Originala.
Gdy nadeszła jesień przerzuciłem się na jeziora i polowałem za szczupakiem. Ogólnie październik i listopad u mnie był bardzo słaby. Szczupaki brały bardzo słabo, a jak już brały to rozmiarem nie powalały. Jednak lepsze było to niż siedzenie w domu.
Pod koniec listopada udało mi się kilka razy wyskoczyć i zapolować za miętuskiem, lecz nie złapałem ani jednego. W ubiegłych latach nie było problemu u mnie ze złowieniem miętusa, a ubiegły rok był pod względem miętusa i szczupaka bardzo słaby.
Gdy nadszedł grudzień myślałem już, że to raczej koniec sezonu. Jednak wtedy ruszył się u mnie sandacz i udało mi się w 3 dni złowić 5 sandaczy z czego największy 71 cm, który okazał się nową życiówką, poprawioną o 1 cent.
A najlepiej sandaczyki gryzły mi na ten zestaw.
Sezon był jednym, jak nie najsłabszym sezonem w mojej krótkiej karierze. Ryby nie brały tak ja można było się tego po nich spodziewać. Jednak nie było wielkiej katastrofy. Udało mi się pobić rekord sandacza i karasia. Sezon 2014 już jest przeszłością, lecz nauczył mnie bardzo dużo. Wiem, że nawet słaby sezon daje nam bardzo dużo nauki i doświadczenia. Miejmy nadzieję, że ten 2015 będzie dla nas o wiele lepszy.
Pozdrawiam wszystkich zapaleńców z WTV AHOJ !