Sebile na szwedzkim poligonie
Z końcem ubiegłego roku zaplanowałem wypad na słynące z grubych „gadziorów" szwedzkie szkiery.
Rys historyczny
Firma Sebile powstała dzięki wizjonerskiemu podejściu, ogromnemu zaangażowaniu i gigantycznej wiedzy na temat ryb Patricka Sebile. Jest to człowiek, który już w wieku ośmiu lat zaprojektował i stworzył swą pierwszą przynętę, która umożliwiła mu złowienie trudno dostępnego Białego Okonia. Przez kolejne lata swej życiowej drogi Patrick pożegnał swego Ojca, zasmakował branży muzycznej i wojskowego kieratu. Jednak te etapy jego pobytu na planecie Ziemia nie przeszkodziły mu w realizowaniu się w swej życiowej pasji – wędkarstwie. Jest on autorem ponad 800 artykułów, 7 książek i znalazł się na 170-u okładkach wędkarskich magazynów. Wisienką na torcie było stworzenie marki Sebile, która w ciągu kilku lat podbiła serca wielu wędkarzy, a produkty zgarniały nagrodę za nagrodą podczas największych branżowych wydarzeń na całym świecie. Już po kilku latach firma trafiła do stajni, która zrzesza największe potęgi wędkarskiego rynku m.i. Abu Garcia, Fenwick, Berkley czy Penn.
Z czym na szkiery
Jadąc na szkiery musimy być przygotowani na każdą ewentualność. W naszych pudełkach muszą być przynęty twarde i miękkie, w naturalnych kolorach, i bardziej zmyślnych, szybko tonące i wolno tonące, o spokojnej akcji i bardziej agresywnej... – sami widzicie opcji jest dość sporo. Sytuacja na szwedzkich rozlewiskach Bałtyku jest dużo bardziej złożona niż na jeziorach śródlądowych. Tu pozycja Szczupaka jest ściśle zależna od pory roku (no ale to żadna nowość), decydujący wpływ jednak mają migracje ryb z morza, które wchodzą w szkiery celem odbycia tarła. Dotyczy to przede wszystkim Śledzia, który jest jednym z ulubionych smakołyków tamtejszych esoxów. Jego położenie determinuje aktualną pozycję głodnego paika. Cała zabawa zaczyna się komplikować gdy do aktualnie obecnego w szkierze śledzie dołączy się np. trący Leszcz. W tym momencie musimy zacząć bardziej uważnie zacząć obserwować wodę, pogodę, kierunek wiatru i takie tam – ogólnie zaczyna się zabawa w wędkarskiego detektywa. Tym sposobem profesja guida na szkierach jest na maxa uzasadniona. Wierzcie mi, że jest tam bardzo dużo niuansów, które mogą zadecydować czy będziecie łowić kikuty po 60 cm czy może spotkacie się z naprawdę dużymi, walecznymi rybami.
Mój ostatni wyjazd na szkiery bardzo wyraźnie pokazał jak w tej całej układance ważny jest dobór przynęty. Były łodzie na których jedna osoba łowiła rybę za rybą, a inna z tego samego miejsca nie mogła wydłubać zupełnie nic. Tu największe znaczenie miał odpowiedni dobór przynęty i jej praca.
Doskonała prostota = wahadłówka Onduspoon no. 3
Hitem wypadu do Gamleby było zdecydowanie wahadło! Klasyczny kolibiący ruch wahadłówki doprowadzał ryby to skrajnego szaleństwa. Onduspoon no. 3 od Sebile poza tym „magicznym" ruchem ma jeszcze grzechotkę, która potęguję irytację i ciekawość drapieżników. Był to jeden z moich podstawowych zwiadowców na podstawie, którego mogłem ocenić czy na danej miejscówce jest aktywny drapieżnik. Jeśli takowy był to mogłem być spokojny, że w kilku rzutach da o sobie znać silnie waląc w tą niepozorną przynętę.
Wersja slow sinking bardzo dobrze sprawdzała się przy obławianiu płytszych miejscówek o głębokości ok. 1m. Tam czyhały na nią mniejsze drapieżniki powiedzmy takie w przedziale 50-75 cm – ok. 1m. Tam Zabawa zaczynała się po namierzeniu głębszego blatu (3-4m), którego strzegły odpasione bestie 80+. Mocne i ostre jak diabli kotwice Ownera penetrowały pyski nie dając cienia szansy na jakikolwiek spad czy puste zacięcie.
Dodatkowo są one przystosowane do połowu w słonej wodzie, także nie ma mowy o skorodowanych kotwicach jak miało to miejsce w przypadku kilku innych przynęt, które już po kilku godzinach były przeżarte przez rdzę... Niestety w swym arsenale miałem tylko biało czerwone wahadło Onduspoon, gdybym zabrał też klasyczną srebrną wersję wyniki były by jeszcze lepsze, bo akurat w szkierze było sporo drobnego Śledzia, na którym wypasały się tłuste zębacze.
Tak czy owak nie mogłem narzekać bo to ile frajdy i ryb dała mi ta grzechocząca blacha to nawet ciężko opisać. Jestem pewien, że jadąc następny raz na szkiery podobnie jak w tym roku pakowanie pudełek zacznę od klasyki. Bo dzięki temu, że miałem wahadło i dobrze na nie połowiłem to pokazałem też innym na co powinni łowić lub czym się powinni kierować wybierając przynętę (jeśli nie mieli wahadłówki) dzięki której nie przyżerują podczas tego niełatwego wypadu.
Po drugie AT Minnow
Po zdjęciu z pewnej miejscówki przeszło metrowej mamuśki, która raczyła się trącym się leszczem i wszechobecnym śledziem następnego dnia pojawiły się wcześniej nie wychylające się ze strachu tabuny mniejszych szczupaków w przedziale od 45 do nawet 80cm. Nie były to jakieś potwory ale zabawy dały naprawdę sporo. Była to świetna okazja do sprawdzenia skuteczności gumowego rippera AT Minnow, który poziomem dopracowania detalu i ilością patencików ułatwiających zbrojenie może być stawiany za wzór przynęt gumowych. Oczy, skrzela, realistyczna płetwa ogonowa i płetwa grzbietowa to elementy o które zadbał producent, dzięki nim nasz wabik wygląda i porusza się jeszcze bardziej naturalnie.
Według mnie najciekawszym elementem i najbardziej użytecznym jest kanał wewnątrz przynęty przez który bez najmniejszego problemu przeprowadzamy dozbrojkę. Nie potrzeba do tego szydełka ani innych wydumanych przyrządów, których miejsce raczej jest w przyborniku z nićmi naszych żon, a nie w naszych poważnych wędkarskich pudełkach. Puszczona kanałem dozbrojka nie haczy o ogonek ani linkę co dość często mam miejsce w innych systemach dozbrajania gum. Guma wręcz nafaszerowana jest użytecznymi otworami dzięki którym bez problemu przeprowadzimy hak offsetowy, dociążymy gumę lub zaaplikujemy atraktor, który będzie równomiernie wypłukiwany z wnętrza naszej sebilki.
Jeśli chodzi o samą pracę to powiem, że jest dobrze :) Przy zbrojeniu niewielką pięcio-gramową główką guma pracuje dość delikatnie i zwiewnie. Niezbyt agresywnie merdający kwadratowy ogonek i delikatne wychylania na boki wytwarzają wystarczająco silną falę hydroakustyczną by żerujący Szczupak namierzył potencjalną ofiarę i skusił się do ataku. AT Minnow bardzo fajnie i skutecznie kusił Szczupaki podczas delikatnego jerkowania i twitchowania. Odskoki i szalone ruchy rewelacyjnie Niestety wraz z upływem czasu aktywność drapieżników spadała, a wcześniej zajmowane przez nie miejscówki zupełnie opustoszały. To był sygnał, że trzeba dociążyć gumę główką 10-12gr i zacząć szukać zębaczy na ostrych kantach w okolicach 4-5m. Przy zwiększeniu obciążenia guma dostała jak by strzału energetycznego. Jej ruchy były znacznie bardziej agresywne i zdecydowane co przekładało się na wytwarzany przez nią „hałas". Taki zabieg przyniósł kilka rybek i niestety jeden potężny strzał, który ostro poharatał gumisia. Ryba trafiła w samą główkę i przód opadającego riperka – niestety nie było szans na trafione zacięcie nie małego napastnika.
Tak czy inaczej mogę z czystym sumieniem potwierdzić skuteczność przynęty AT Minnow a co jeszcze bardziej wyróżnia ja na tel konkurencyjnych wabików to cała masa udogodnień pozwalających szybkie dozbrajanie, przezbrajanie czy dociążanie. Bez dwóch zdań będzie to jedna z tych gum, która na stałe zawita do mojego podręcznego pudełka.
Szalony bezsterowiec Stick Shadd
Szalona przynęta i szczerzę chyba nie najłatwiejszą w obsłudze. Ale po poświęceniu jej trochę czasu każdy znajdzie swój skuteczny sposób na jej prowadzenie. Po pierwszych moim kontakcie ze Stick Shaddem jakby ktoś mnie zapytał co o nim sądzę to z grzeczności nie wiedziałbym co powiedzieć, bo wydawał mi się przynętą pozbawiona tego „czegoś". Ale dzień po dniu coraz bardziej chciałem odejść już od zabójczo skutecznego Onduspoona i rozkminić, o co chodzi z tym Stick Shaddem, który przecież nie bez powodu zgarnął główną nagrodę na targach Efttex w 2008 roku w kategorii przynęt twardych. Rzucałem, zwijałem, podszarpywałem i nic! Piękne odskoki, dłuższe, krótsze, niesamowite przejście w opad możliwe dzięki charakterystycznemu kilowi pociągniętemu wzdłuż przynęty i NIC!
Złość rosła we mnie coraz bardziej. Jednak nie chciałem odpuścić bo wiedziałem, że w końcu uwolnię potencjał drzemiący w tym małym „potworze". Im więcej nim łowiłem, tym bardziej przełamywałem wyrobione nawyki, dając a to więcej czasu na opad, a to zagęszczając twitchowanie, wydłużając i wysmuklając jerkowe ruchy wędziska.
Zacząłem też znacznie bardziej obserwować skaczącego jak szalony gumiś jerka. Analizując każdy rzut i bacznie śledząc przynętę zobaczyłem w końcu piękne wyjście ładnego zębacza który odprowadził tonącego 11,5 centymetrowego Stick Shadda w kolorze Blood Red Orange Yellow. Poczułem, że coś się ruszyło i jestem na dobrej drodze by przy odrobinie skupienia i pracy zrobić z tej przynęty swą tajną broń. Dzień kiedy postawiłem na okiełznanie Stick Shadda był dniem ogólnej posuchy wśród wszystkich 10 załóg. Pływaliśmy, szukaliśmy i ogólnie było licho.
W końcu napłynęliśmy na miejscówkę w której dotychczas miałem dość dobre wyniki w postaci kilku rybek w przedziale 75-85 cm i wiedziałem że gdzieś w okolicach uskoku blatu kręci się jakiś jeszcze nie pokłuty zębacz. No i po kilku rzutach udało mi się odczarować Sticka! Kluczem do sukcesu okazały się dłuższe pauzy pomiędzy podszarpnięciami i to właśnie podczas tych przeciągniętych pauz zaliczałem wszystkie brania. Każde z uderzeń było mocne i zdecydowane, a zacięcie było tylko formalnością, bo ryby łykały przynętę prawie pod sam przełyk. I pewnie gdyby nie rekomendacja Tomka „Stracha" z warszawskiego Centrum Wędkarstwa i koleżeńska wskazówka jaką mi sprzedał odnośnie wydłużania czasu opadu to prawdopodobnie nie rozszyfrowałbym tego jerka jeszcze przez jakiś czas. Dziś siedząc i pisząc text już myślę o najbliższym wypadzie na mazurki i o tym gdzie i jak poprowadzę tego „ADHD" Jerka bo wiem że jest to przynęta, która może odczarować dzień spisany na straty.
It's a kind of magic -Magic Swimmer
Jadąc do Gamleby byłem spokojny i pokorny, starałem się nie planować Bóg wie jakich łowów. Skupiałem się na tym by maksymalnie wykorzystać swą wiedzę, wieloletni staż i wędkarskiego nosa. Po dojechaniu na miejsce i wrzuceniu gratów do domku, udałem się na pomost by zrobić mały rekonesans. Pierwsze co zobaczyłem i usłyszałem to wielkie leszczyska trące się tuż przy samym brzegu. To był sygnał i znak, że trzeba będzie dokładnie obrzucać miejsca ich schadzek. Drugą rybą która przykuła moją uwagę był niewielki śledź, taki w przedziale 5-10cm, którego były całe ławice.
Te spostrzeżenia wyznaczyły gdzie zacząć poszukiwania mamuchy i w jakich kolorach zaserwować jej przynęty. Po wstępnych oględzinach szwedzkiej wody, usiadłem na ganku, odpaliłem peta i w pełnym skupieniu zacząłem montować zestaw na szkierowego „Moby Dicka". Multik, luśnia do jerków o c.w. 2-60 gram, sztywny przepon a na końcu Sebile Magic Swimmer 16,5 cm w kolorystyce ala śledź – to był zestaw na który postawiłem pierwszego dnia.
Po złożeniu zestawów i wpakowaniu gratów na łódź, wraz z kolegą Andrzejem zaczęliśmy studiować mapy tak by nie oddalać się zbyt daleko od przystani, a stanąć w miejscu, które może przynieść nam jakąś ładną rybkę. Wybór padł na niewielkiej wielkości blacik mający głębokość ok. 2m i znajdował się dosłownie vis a vis naszej przystani. Świeża nie wysoka trzcinka, dość silny wiatr, zmienne zachmurzenie i trący się Leszcz były naszymi sprzymierzeńcami. Napływamy rzucamy kotwice, szpady w dłoń i zaczynamy. Pierwszy rzut megixem i już jest fajnie – widzę jak swimbait wykłada się silnie błyskając co którąś falę. Podczas pauz wabik odwracał się za siebie i niczym rażony prądem powoli opadał. Dotychczasowy kontakt z podobnymi przynętami mówił mi, że TO JEST TO .
Rewelacyjna wężowa praca, świetna reakcja na pauzy, mocne odskoki i te niesamowite migotliwe wychylenia, które do złudzenia przypominały chodzącą i błyskającą pod powieszchnią rybę. Przynęta wręcz krzyczała do potencjalnych oprawców "Konam! Dobij mnie!". Po pierwszym rzucie w którym rozpracowałem szalone ruchy magixa (oczywiście przed wyjazdem nie omieszkałem nie obejrzeć kilku filmów w których P. Sebile zdradził tajniki dotyczące tego magicznego killer) już myślałem o kolejnym rzucie i o tym jak poprowadzę łamańca . Drugi rzut w stronę trzcinek z trącym się leszczem, głębokosć 1,5-2m chwila na opad i kilka podciągnięć wabika(wędziskiem skierowanym w stronę lustra wody tak jak w metodzie "walk the dog"), znowu opad i kilka twitchowych podbić w górę i ŁUP!!!
Pierwsza myśl zaczep, ale w ułamku sekundy poczułem jak kij zaczyna pulsować, a z multika znika pletka. Dobra koniec kalkulacji i rozmyślania ile ma oraz czy jest pewnie zacięta – po prostu zaczynamy pompować drania do łodzi. Ale nie powiem zrobiło mi się słabo jak zobaczyłem że kotwica na której "stanęliśmy" w ogóle nie trzyma i właśnie lądujemy w trzcinach, które zdecydowanie są po stronie ryby. Kilka odjazdów, skupienie by nie dać rybie wyjść do powierzchni, ciągła kontrola pracy hamulca i rybka pojawia się koło burty. Sprawny ruch Andrzeja podbierakiem i rybka ląduje w siatce!
16,5 centymtrowy Magic Swimer zwinięty w rulon, cały w paszczy mamuchy którą szybko trzeba było uwolnić od tkwiących głęboko, diabelnie ostrych kotwic Ownera, a całą akcje utrudniał fakt że ryba owinęła się w okół plecionki.
Pełne skupienie i wprawa w odhaczaniu zębaczy pozwoliła mi szybko wyjąć przynętę i przystąpić do mierzenia. Ciach miareczka w ruch i bez żadnego naciągania 102cm (jak byśmy chcieli to i 104 byśmy z niej zrobili :) ) Fuck Yeah!!! Dobry początek!! Pokora, obserwacja wody, dobór kozackiej przynęty i oczywiście trochę szczęścia zaowocowały grubym wejściem już w pierwszym rozdaniu! Piękne wypasione, srebrzyste cielsko cieszyło ogromnie i skłamał bym mówiąc, że nie nabrałem apetytu na walkę z jeszcze większą rybką – to w końcu dopiero początek :). Kilka fotek i nadszedł czas by się pożegnać! Chwila reanimacji i rybka bez problemowo odpływa dając sygnał, że jeszcze się spotkamy :)
Teraz powiedzcie, czy mam Wam coś jeszcze pisać o skuteczności Magic Swimmera...?? Uważam że jeśli jesteś fanem wędkarstwa, chcesz łowić duże ryby i zależy Ci na przynęcie, która naprawdę jest skuteczna to bez dwóch zdań powinieneś mieć Magic Swimmera w swoim pudełku. I wiem, że brzmi to trochę jak reklamowa papka ale ten swimbait ma papiery na to by kadzić mu do granic przywoitości.
Podsumowanie
Po manewrach w Szwecji mogę powiedzieć, że mazurskie szczupaki mogą czuć się poważnie zagrożone. Nie pomoże im ani tarcza antyrakietowa ani stacjonujące w Polsce amerykańskie oddziały. Przynęty Sebile zdały egzamin na 5-tkę. I w najbliższym czasie zostaną zesłane na akcję, której celem będzie polska metrówka. Myślę, że generał Magic Swimmer wraz ze swym niezawodnym oddziałem jest w stanie wykonać misję w podobnym stylu jak podczas skandynawskich manewrów. Dlatego zachęcam do śledzenia bloga (www.mazurskieszczupaki.pl) tam możecie spodziewać się relacji z kolejnej, równie emocjonującej i rybnej wyprawę, w której na bank weźmie udział niezawodny oddział Sebile.
Piotr „Borys" Grefkowicz
Pozdrawiam