Jak bardzo ostrzyliśmy sobie zęby na czorsztyńskie sandacze, wiemy chyba tylko ja i Jarecki.
Na ten wyjazd czekaliśmy od dłuższego czasu nie tylko ze względu na przepiękne usytuowanie Zalewu Czorsztyńskiego, ale także na możliwość zapoznania się z nowymi przynętami Berkley'a i Sebile. A to wszystko było możliwe na Press Meetingu zorganizowanym przez właścicieli wymienionych marek. Oprócz gości z Polski zaproszeniebyli też przedstawiciele branży wędkarskiej z Francji, Słowacji, Czech, Węgier, Grecji i Rosji.Niestety im bliżej imprezy, tym poziom naszego optymizmu stawał się zoraz niższy - nie sprzyjająca prognoza pogody i wizja spędzenia dwóch dni w deszczu i przy silnym wietrze ostudzały nasze zapały. Na domiar złego w dniu wyjazdu nasz współtowarzysz podróży musiał pilnie wracać do domu (okazało się tuż po tym jak wyruszyliśmy w trasę). Szybki powrót, szybka zamiana łódek i w drogę.
Na miejsce dotarliśmy po siermiężnych siedniu godzinach jazdy bujając się 50, 70 albo 90 km/h (jak to zwykle bywa podczas wyjazdów na południe Polski). O posiłku na stacji i o tym, co się działo kilkadziesiąt kilometrów później nawet nie wspomnę. W międzyczasie zaliczyliśmy jeszcze burzę, ale to w sumie wyszło nam na dobre, bo jadąc bez klimy lejący się wcześniej z nieba żar nie był tym, z czego byśmy oczekiwali. Na miejsce dotarliśmy szczęsliwi, że to wreszcie koniec naszej katorgi.
Każdy z uczestników spotkania oprócz obrandowanych ciuchów (bardzo fajnych) dostał próbki nowych przynęt, które to mieliśmy testować na czorsztyńskich zanderach. W pudełkach znajdowały się wszystkie nowe modele (wielkości, kolory) gum oraz innych przynęt Sebile i Berkley. W tym miejscu zainteresowanych odsyłam do elektronicznych wersji katalogów tych marek, w których możecie je znaleźć.
Pogoda okazała się zgoła odmienna, niż wszyscy się spodziewali, palące Słońce i warunki bardziej plażowe niż wędkarskie sprzyjały bardziej kontemplowaniu przyrody niż łowieniu. Łupem padały przede wszystkim krótkie sandacze, trafiały się też okonie i szczupaki. Dużych ryb niestety było mało. Niemniej jednak była to doskonał chwila na przetestowanie otrzyanych dzień wcześniej próbek i podzielenie się swoimi opiniami na ich temat. Niestety pewna część z tych doskonale zapowiadającyh się przynęt została w Zalewie zawsze, zanim zdołały złowić porządną rybę. Z resztą urwane przynęty to swoisty rodzaj podatku płaconego naturze, trzeba go płacić i koniec, a jak wiadomo gdzie patyki tam wyniki, a gdzie skały tam będą brały.
Ciekawym zwieńczeniem pierwszego dnia imprezy była kolacja na szczycie góry. Z początku nie dosłyszałem szczegółów i przeraziłem się, że każą nam się wspinać, jednak szybko zostałem uświadomiony, że dostaniemy się tam wyciągiem krzesełkowym. Sama jazda była dla dla mnie zupełni nowym doświadczeniem, gdyż do tej pory korzystałem z tego tylko zimą, kiedy wszystko pokryte warstwą śniegu wygląda zupełnie inaczej. Wracając do ośrodka wzięliśmy na wszelki wypadek pochodnie, w razie jakby "jacyś wilcy się czaili".
Podsumowując spotkanie, to mimo tego, że nie obfitowało w duże ryby, było bardzo udane. Doskonale przygotowana baza, świetna organizacja (w tym pozwolenie na używanie silników spalinowych na zbiorniku) oraz doskonała atmosfera i towarzystwo najlepszych fachowców w tak licznej grupie nie zdarzają się często. A wszystko przepięknej scenerii Zalewu Czorsztyńskiego.
Robert "Wodziniak" Wodziński