Spiderwire Smooth

Ostatni tydzień września nie zapowiadał nic ciekawego, co najwyżej jakiś wypadzik na mazurskie zębacze.

Jednak niespodziewany obrót wydarzeń spowodował, że wraz z ekipą Wędkarstwo TV, Wędkarstwo Moje Hobby, Extreme Fishing Team, Kołczuchem oraz Dominikiem ruszyłem na odległą i wietrzną Islandię. Celem naszej wyprawy były tamtejsze ryby z mocnym naciskiem na Dorsze, Halibuty i Zębacze. Jednak z racji, że każdy z nas jest też zapalonym spiningdzistą to w pudełkach uczestników poza ciężkimi pilkerami bez problemu można było znaleźć przynęty pstrągowe. Mieliśmy nadzieję ich użyć odwiedzając tamtejsze dzikie jeziorka czy rybne rzeki. Szybkie organizowanie ciężkiego morskiego sprzętu, ciepłych ciuchów i w nocy z 23-ego na 24-ego września ruszamy nach Berlin skąd mieliśmy wylot do krainy gejzerów.

 

Berlińskie zasieki
Pierwsze niepewne sytuacje pojawiły się na berlińskim lotnisku gdzie okazało się, że nasze bilety nie obejmują bagażu sportowego. Jednak kilka telefonów wyjaśniło sprawę i nasze toboły taśmą ruszyły w stronę bagażowni. To niestety nie był koniec nerwówki zwłaszcza mojej, kiedy to sympatyczny pan podczas odprawy oznajmił mi, że mój dowód osobisty od roku jest już nieważny! Momentalnie w kolanach zrobiło mi się miękko. W głowie kołatały się myśli „i co teraz, przecież nie mam paszportu??" Rzeczowa rozmowa z pracownikiem lotniska, kilka jego telefonów i mogę odetchnąć z ulga- dostaję pozwolenie na wylot. Oznajmiają jednak, że może być problem z wylotem z Islandii. Tym postanowiłem się zamartwiać w drodze powrotnej. A póki co chciałem się cieszyć tym, że lecę z chłopakami na kozacki wypad.
No ale żeby wszystko nie było zbyt różowe to nasz samolot opóźnił się o jakieś 2 godziny... Konsekwencją tego było to, że nie zdążymy na samolocik typu Air-taxi, który miał dostarczyć naszą szaloną ekipę z Reykjavik do Ísafjör?urdu. Była to miejscowość położona już rzut kapciem od punktu docelowego wyprawy. Ale kto by się tym martwił siedząc w pubie w strefie wolnocłowej popijając ciemnego, pysznego Guinessa?

Islandia

Szczęśliwe lądowanie
4 godzinki lotu i jesteśmy na miejscu- witaj Reykjaviku!! Z lotniska zostajemy przechwyceni przez pana, który zawozi nas do malowniczo położonych domków gdzie spędzimy noc przed kolejnym wylotem. Dołącza do na Mariusz czyli znajomy Kołcza. Opowiada nam o życiu na wyspie, i o tamtejszych zwyczajach. Pomaga także zorganizować na wieczór winko i piwko, które oficjalnie można kupić bodajże do godziny 20. Na koniec porywa w nocny bal Kołcza i Dominika- w końcu w życiu piękne są tylko chwile :)

Bladym świtem wstajemy i ruszamy na lotnicho, z którego startuje nasz mały samolocik. Po 40 minutach lotu z pięknymi widokami docieramy do Isafjör?urdu. Tam przechwytuje nas tamtejszy przewodnik i zawozi do miejscowości Flateryi w której znajdywała się wędkarska baza Iceland Pro-fishing.

Islandia

Pierwsze wypłynięcie
Po dotarciu i rozlokowaniu się w domkach ruszamy na szkolenie z obsługi łodzi, którymi będziemy walczyć z rozbujanym oceanem. Przewodnik pokazuje co i jak, i opowiada o miejscówkach, gdzie łowione są największe ryby. Z racji późnej pory jaką odwiedziliśmy Islandię zaleca nam w miarę możliwości wypływać daleko od fiordu i szukać ryb na głębokościach około ok. 70m. Po odprawie szybko wbijamy się w kombinezony wypornościowe i ruszamy na podbój tamtejszych wód. Do dyspozycji mamy dwie solidne jednostki z silnikiem diesla na których mimo sporej fali czujemy się naprawdę bezpiecznie.

Islandia

Pierwsze wypłynięcie traktujemy rozpoznawczo i postanawiamy nie wypływać zbyt daleko. Łowienie zaczynamy na głębokości ok. 30m a na brania nie musimy długo czekać. Już w pierwszych „rzutach" trafiają się dorszaki o masie ok. 5kg. Na tej głębokości używamy pilkerów 250-300 gramowych a na uderzenie czekamy dosłownie moment. Poza Dorszami trafiają się też Czerniaki w rozmiarach iście żywcowych. I tak rozpoznając łowisko mija nam pierwszy niepełny dzionek. Niestety tego dnia nie udało się trafić większego potwora z głębin. Nieukończony hol Kołcza ryby mierzącej około metra dał nam pewność że prędzej czy później trafimy na coś konkretnego.

Islandia

Wygłodniali i wymęczeni jak po treningu na modlitewniku spływamy do portu. Po drodze zdajemy skrzynie z rybami do lokalnej fabryki. A z racji, że we Flateryi jest całkowity zakaz wypuszczania Dorsza to oddajemy wszystkie złowione ryby. Do domku zabieramy 3 rybki, z którymi spotkamy się na wieczornej kolacji serwowanej przez naszego domowego specjalistę Kołcza.

Pięknie zesmażona skórka, delikatne i kruche mięsko-zajadamy się dorszykami jak zwierzęta. Coś Kołczu wspominał o nicieniach, ale jak tu zwracać uwagę na takie pierdoły kiedy przed nosem mamy stertę pysznej rybki. I wszystko było pięknie aż do momentu kiedy to Dominik dostrzega pierwszego robala, potem następnego i następnego... I może zesmażone nie są niebezpieczne ale świadomość ich jedzenia nie jest najprzyjemniejsza... Jakoś tak wyszło że dalsze biesiadowanie przy rybce postanowiliśmy sobie odpuścić. Po takiej uczcie nie pozostało nam nic innego jak przepłukać gardziołka ognistą wodą z kwadratowej butelki.

Czas na zwiedzanie
Drugiego dnia przywitała nas z lekko sztormowa pogoda i cały nasz misterny plan na spotkanie się z potworem z głębin spalił na panewce. Niestety nie dostaliśmy pozwolenia na opuszczenie portu. Korzystając z wolnego załadowaliśmy się do wypożyczonej fury i ruszyliśmy zwiedzać okolicę. Z atrakcji czekających na nas w okolicach Flateryi był ogromny (czwarty co do wielkości wodospadów Islandii wysokość 100m) wodospad o nazwie Dynjandi co oznacza odgłos pioruna. Naprawdę robi on ogromne wrażenie a widok z górnej pułki zapada w pamięci na całe życie.

IslandiaIslandiaIslandia

Tego dnia odbywał się lokalny spęd owiec z hal. Dla tamtejszej ludności to nie liche wydarzenie. A dla nas niebywała atrakcja, patrząc jak wprawni Isladczycy łapią owce i dzielą je na stada. Naprawdę miło było patrzeć jak całe rodziny z pobliskich wiosek wspolnie spedzają czas na rozmowach, piwkowaniu no i oczywiście ciężkiej pracy.

Islandia

Tego dnia mieliśmy też okazję obserwować dzikie foki, które figlowały w przybrzeżnej strefie fiordu. Widok tego przesympatycznego zwierzaka na wolności zrobił wrażenie na każdym z nas.
Tak w telegraficznym skrócie minął nam drugi dzień i mimo że nie wypłynęliśmy w poszukiwaniu dorszy to naprawdę super było zwiedzić okolicę.

Trochę z brzegu trochę z łodzi
Wieczorem drugiego dnia dostaliśmy informację, że jutro też nie będziemy mogli wypłynąć :( . Dlatego postanowiliśmy znaleźć ciekawą miejscówkę na połowienie z brzegu. Wybór padł na spore kamienie położone niedaleko naszych domków. Po dotarciu na miejsce i złożeniu spiningowych zestawów ruszyliśmy rozmieścić się na miejscówce.

Islandia

W ruch poszły nieduże, lotne wahadłówki, którymi mogliśmy daleko pocisnąć mimo dość silnego wiatru. Na brania nie musieliśmy długo czekać ponieważ blisko podwodnych głazów kręciły się spore ilości Czerniaków. Zdecydowanie i bez zawahania waliły w dobrze dobrane przynęty- zabawa była przednia.

Posiedzieliśmy tak łowiąc te czerniaczki z godzinkę. Dalej postanowiliśmy postawić się zaleceniom o nie wypływaniu i wypłynąć po ryby po które tak de facto przyjechaliśmy.
Chwila w domkach na przebranie się w kombinezony i wio na wodę!

Islandia

Pogoda była niby słoneczna. Jednak po wyjściu poza fiord rzeczywiście czuć było, że ostro wieje, a dość szybki dryf utrudniał łowienie. By komfort łowienia był jak największy, staraliśmy się stawać na granicy fiordu tak by spowolnić dryf i zwiększyć szanse na udane połowy. Niestety taka strategia (z powodu głębokości) obniżała nam szanse na kontakt z tymi największymi rybami. Oczywiście czas na wodzie płynie trzy razy szybciej niż na lądzie i zanim się spostrzegliśmy to już musieliśmy spływać :(
Tego dnia odpuściliśmy sobie jedzenie ryb i posililiśmy się zakupionymi jeszcze w Polsce pysznościami typu instant.

fot: Jarecki

c.d.n...


Nie masz uprawnień do komentowania. Zaloguj się