Mogę powiedzieć, że żyję w ciekawych (wędkarsko) czasach. Załapałem się jeszcze na erę bambusowych wędek, kołowrotków o ruchomej szpuli, metalowych sadzy na ryby, namiotów Legionowo i wód pełnych dorodnych ryb.
Śmiało mogę powiedzieć o sobie,że jestem rzecznym wędkarzem, moja przygoda z wędkowaniem zaczęła nad rzeką. Bug w okolicach Kani Polskiej. To moja kolebka wędkarska. Znam, pamiętam każdy zakątek tamtejszej przestrzeni.Sklep na rondzie(kiedyś ronda nie było), idąc dalej w kierunku Popowa, przepompownia, dalej ,,krowi most,,(już nieistniejący) na cudownej odnodze Bugu... Pamiętam, jak będąc bardzo młodym wędkarzem szedłem na ryby. Pamiętam jak się wtedy czułem.
Człowiek góry mógł przenosić. Chciało się krzyczeć i skakać z euforii. Wszystkie zmysły pracowały na najwyższych obrotach. Wszystko chłonąłem, zapachy, dźwięki, smaki... Dobrze pamiętam, złowienie ryby nie było czymś najważniejszym w tym wszystkim. Chodziło o coś znacznie więcej... Wyprawa, przygoda, wielka niewiadoma! Sprzęt jakim się łowiło...hahahaha! To dopiero był czad!
Na spławik, łowiłem 3 metrowym bambusem z drucianymi przelotkami, kołowrotek o ruchomej szpuli, taka miniaturka katuszki. Żyłka, nie wiem jakiej marki. Była słomkowo-żółta, dosyć sztywna, chyba 0,18 albo 0,20 mm. Spławik też był niezły. Jeśli się nie mylę był z kory topoli. Haczyki, jakieś druciane takie, miękkie jak cholera... Spinning, to też było mistrzostwo! Miałem dwa.
Pierwszy był szczególny, bo zrobiony przez mojego ojca. Pełne włókno szklane,koloru białego(mlecznego, mówiąc ściślej),oszlifowane i polakierowane. Druciane przelotki, mocowane do blanku za pomocą niebieskich taśm termokurczliwych. Uchwyt identyczny jak w ówczesnych Germinach.
Kij miał długość około 2 metrów a jeśli chodzi o ciężar wyrzutowy( to trochę termin na wyrost).....hmmm.
Można było nim spokojnie wyrzucać wszystkie podstawowe modele polskich wahadłówek(Mors, Alga, Gnom itd.) w największych rozmiarach a jak się znudziło spinningowanie, to przezbrajało się ten kij na grunt.
Kawał ołowiu( najczęściej 80-150 gr.), plus koszyk..ups, przepraszam chodziło oczywiście o tzw. telewizorek, z zielonego plastiku, trochę płatków owsianych, górskich, przypon z hakiem nr 6, białe robale i sssrrruuu...!
Nawet nie stęknął! A ciężki był!? Rany ważył chyba z pół kilo!!Tym kijem złowiłem swoje pierwsze sandacze. Drugi kij spinningowy, to była legenda tamtych czasów...Germina. Pomarańczowy, szklany blank, ładne, kremowe omotki. Opis na blanku 2,10 m, 5-15 gr wyrzutu. Cudowny, miękki, dużo lżejszy od poprzednika. Wyciągnął mnóstwo ryb!
Też służył jako gruntówka czasami, przez co z czasem, stalowa tuleja na łączeniu uległa skrzywieniu. Tak w ogóle, to moją pierwszą rybą jaką łapałem na spinning był piękny ponad dwu kilogramowy kleń. Wziął na srebrnego morsa 2...,tak tak duża, ciężka blacha wahadłowa. Walka była piekielna. Stałem na dość wysokiej, stromej burcie.
Ojciec trzymał mnie ręką za koszule, na plecach... A klenisko szalało! Poddał się po 10-15 minutach. Wielka, srebrno-miedziana torpeda z malinowymi płetwami. Kołowrotki do tych wędek, to też klasyka gatunku...Rileh REX 74.
Jak łowiło się z gruntu, to zamieniało się czasami na rosyjskie DELFINY...Prawdziwe konie robocze tamtych lat. Duże, toporne, ciężkie kołowroty. Plecionki? Kto kiedyś słyszał o plecionkach?!...Używało się żyłki Stilon Gorzów, najczęściej w rozmiarach od 0,25 do 0,35mm. Sztywne, grube z ogromną tendencją do skręcania się. Nikt nie narzekał.
Dopiero później, w początkach lat dziewięćdziesiątych można było dostać markowe żyłki zagranicznych producentów takich jak PLATIL, ABUlon, DAM TECTAN... To był skok jakościowy. Właśnie około 1991 roku kupiłem sobie po raz pierwszy nowe przynęty spinningowe.....gumy, dokładniej to były żółte twistery firmy MYSTER TWISTER i kilka główek jigowych do nich. Kurde! Ile kasy wydałem na dwa opakowania tych cudeniek! Kieszonkowe z trzech miesięcy plus całe oszczędności ze sprzedaży butelek w skupie. Tak,tak moi drodzy młodzi czytelnicy, zbierało się i nosiło do skupu butelek szkło! Starsi wiedzą jak to wyglądało.
Przeżyłem wtedy szok.Ile ja ryb nałowiłem na te twistery. Szczupaki, okonie, no i wreszcie sandacze! Kilkakrotnie wchodziłem do wody, żeby uwolnić przynęty z zaczepów. Szanowałem te twistery jak tylko mogłem, ale ryby miały inne zdanie w tym temacie.
Po jakimś czasie zostały mi tylko same podziurawione, pocięte korpusy.
Dwa-trzy lata później na urodziny dostałem niesamowity zestaw spinningowy. Kij DAIWA COSMOACE, długości 2,10 m i ciężarze wyrzutowym 2-15 gr. Węglowy, leciutki kijek o pięknej, parabolicznej akcji. Do tego kołowrotek ABU CARDINAL 554.... Trochę tak jakbym przesiadł się z Trabanta do Mercedesa ,,beczki,, .
No i zaczęło się wędkowanie na poważnie... Nie tylko spinningowe. Kupiłem później pierwszy 5 metrowy bat Jaxona. Wędkowanie spławikowe zaczęło mnie mocno wciągać. Głównie wędkowałem na rzekach. Bug, Narew, Wisła, ale też i Wkra. Bat dawał mi mnóstwo przyjemności na wodach stojących, jak porty Żerańskie czy Maristo(port Czerniakowski).
Na rzekach moją ulubioną metodą była przepływanka. Do momentu kiedy łowiłem moim starym, wysłużonym 3,5 metrowym bambusem, było to trochę uciążliwe i niezbyt wygodne.
Uzyskanie większych odległości graniczyło z cudem, ale przy odpowiednim przygotowaniu zapasu żyłki(przypominam, że używałem kołowrotka o ruchomej szpuli) można było czasami posłać lekki zestaw dalej. Wkrótce nabyłem w składnicy harcerskiej kompozytowy teleskop długości około 3,6 metra. Gdzieś na tyłach ursynowskiego Megasamu, w małym sklepiku wędkarskim dokupiłem mały kołowrotek o stałej szpuli. Jeśli się nie mylę Balzera.
Nawinąłem na niego 100 metrów, ciemnej, matchowej, żyłki Platil(rewelacyjna jak na tamte czasy). Otworzyły się nowe możliwości i zupełnie nowy komfort łowienia. Efekty też były dużo, dużo lepsze. Przepływanka, przystawka, wszystko obsługiwałem tym kijem. Mam gdzieś go do dziś. Z ojcem często wypuszczaliśmy się na nocne wyprawy, za sumem, sandaczem, ale też nocne łowienie leszczy wciągało mnie bezgranicznie.
Czas liceum, to czas dalszych niż zwykle wypraw wędkarskich.
Mazury, środkowa Narew, Kaszuby. Nowe doświadczenia, ciągły postęp technologiczny w sprzęcie wędkarskim i coraz większa dostępność tego sprzętu dawały bardzo ciekawe efekty. To również czas obserwacji postępującej degradacji naszych wód. Zatrucia, kłusole, siaty, ponad limitowe ilości ryb w siatkach wędkarzy.... Totalna wolna amerykanka. Przygnębiające... Po maturze przyszedł czas na pracę i studia, zaoczne. Podzielę się z Wami takim dziwnym spostrzeżeniem. Człowiek pracował po 10 czasami 14 godzin dziennie, przy końcu tygodnia zaczynał wieczorami się bawić( i to ostro hehehe) a w co drugi weekend uczył się. W tym wszystkim znajdowałem bez trudu czas i siły na wędkowanie, wyprawy itd.
Dziś....pracuję w branży wędkarskiej, edukację swoją zakończyłem już dawno a czasu na łowienie i sił brakuje nieustannie... Życie jest baaardzo przewrotne.. A właśnie..
Gdzieś około 2006 roku udało mi się połączyć moją pasję wędkarską z pracą zawodową. Zostałem sprzedawcą w sklepie wędkarskim, w jednym z największych i poważniejszych w Warszawie (i w Polsce). Bass.
Myślałem, że wiem dużo o sprzęcie i łowieniu w ogóle. Rany, co to była za lekcja! Zderzyłem się ze ścianą . Wiedza jaką nabyłem w przeciągu pierwszego roku pracy wywróciła mi mój cały wędkarski świat do góry nogami.
Obcowanie ze sprzętem najnowszej generacji, nowinki, niuanse, technika.....chłonąłem wszystko jak gąbka! Do tego dodajmy jeszcze obcowanie z klientami z tego jakże ogromnego świata wędkarskiego, wiadomości z tylu źródeł... coś fantastycznego. Zaczął się też remanent w moim, jak się okazało, nieco archaicznym sprzęcie.
Mój pierwszy zakupiony spinning po tych rewolucjach....Dragon Millenium Super Fast 2,70 metra, 5-25 gram wyrzutu. Ciemno bordowy, polakierowany blank.
Szybki w zacięciu, progresywny pod rybą, czuły, cudnie się z niego rzuca nawet lekkimi przynętami. Kij, z którym się chyba nie rozstanę nigdy....Służy mi do tej pory. Nałowił niesamowitą ilość ryb. Dbam o niego, dopieszczam. To chyba najważniejsza wędka dla mnie... Potem mogę jeszcze wymienić Mikado Sapphire 260, bat Mistral Amundson 7m... Długo by wymieniać. 7 lat przepracowanych w Bassie zdefiniowało mnie na nowo, jako wędkarza. Pod względem wiedzy wędkarskiej, technik łowienia, doświadczeń na polskich i zagranicznych(Szwecja) łowiskach, świadomości i etyki wędkarskiej. No i wtedy też zaczęło się pisanie... Praca, jak każda inna, ma jasne i ciemne strony. Ja chcę pamiętać o tych pozytywnych.
Osoba nieżyjącego już niestety, pana Jacka Chrościckiego właściciela sklepu, w mojej pamięci będzie miała istotne miejsce, jako człowieka, który otworzył mi drzwi wędkarskiego świata na oścież.
Dzień obecny, to trochę inna rzeczywistość dla mnie. W życiu osobistym bardziej mroczna i trudna, w kwestii mojej pasji wędkarskiej też nieco przyblakłej. Myślę, że obydwie materie się ściśle ze sobą łączą...ale to temat na inny tekst. Dziś mogę Wam powiedzieć co z ciekawszych rzeczy zmieniło się w moim osobistym, wędkarskim uniwersum. Muszkarstwo, wtargnęło do mojej głowy jak pocisk. Zd..much..nęło mnie dosłownie. Trochę tak, jakbym zaczynał wszystko od początku, jakbym uczył się łowić całkowicie od nowa! Dodam tylko, że miejsce w którym nabyłem te nowe umiejętności też było niezwykłe. Zwierzyń nad Sanem, Bieszczady, wczesna ale już kolorowa jesień. Magiczne miejsce!
Może właśnie dlatego, tak to mnie poruszyło, tak mnie trzasnęło. Później okazało się, że na mojej miejskiej, warszawskiej Wiśle też się cudnie łowi na muchę i...wpadłem. Następna korba, to ultra lekkie, spinningowe łowienie okoni. Nie tam, żaden boczny trok!
Małe gumki(głównie japońskie wynalazki i nie tylko), małe główki, cieniutkie plecionki, żyłki, opadzik, piłka, drop shot, jaskółki....
Cały mikro świat. Oprócz okoni, również wzdręgi na spinning. Przepiękna zabawa mikro jigami.
Patrząc z punktu widzenia sprzedawcy sklepu wędkarskiego, każda klasyczna metoda łowienia(spławik, spinning, grunt itd) przeszły gigantyczną metamorfozę na przestrzeni tych lat. W postępie geometrycznym. Nowe rodzaje węgla, grafitów dają wędkom obecnie produkowanym niesamowite właściwości, jeśli chodzi o ugięcia, masę i czułość.
Przynęty gumowe wykonywane w technologi 3D, wyglądające jak żywe! O ich niesamowitej pracy nie wspomnę.. Echosondy! Pokazujące dosłownie wszystko co mamy pod łodzią w niemal fotograficznym przekazie..
Żyję w ciekawych(wędkarsko) czasach...
Czasami, pytam sam siebie dokąd to wszystko tak pędzi?
Co zostanie z tego dawnego wędkarstwa, z tego dawnego dreszczyku emocji, z tej pierwotnej przyjemności...?
Jak myślicie?
Do następnego razu...
Strachu