Stwierdziłem, że napisze coś o łowieniu z lodu, póki jeszcze jest jak wejść na lód. Aura na razie daje nam sposobność na przetestowanie naszych pieczołowicie nabywanych mormyszek, żuczków i innych wynalazków. Człowiek nakupuje tego, nazbiera a potem czeka z niecierpliwością i niepewnością, będzie zima czy nie? Ha! W tym roku nie można narzekać. Przymroziło, nasypało i zima jak z obrazka nam wystrzeliła. Trzeba z tego korzystać, bo odwilż może przyjść w każdej chwili.
Szybki przegląd sprzętu.
Pierwsza sprawa, trzeba zobaczyć w jakim stanie są ostrza świdra. Czy są ostre, nie pordzewiałe, czy śruby mocujące ostrza są dobrze dokręcone. Ostre, zadbane noże, to gwarancja że nie namęczymy się przy wierceniu przerębli.
Druga sprawa. Wędki i kołowrotki. Trzeba przejrzeć, sprawdzić czy żadna z delikatnych wędeczek(szczególnie "bałałajki" ) nie doznała w poprzednim sezonie żadnych uszkodzeń. Pierścienie przelotek, mocowania kiwoków, uchwyty kołowrotków, to wszystko trzeba dokładnie sprawdzić. Niska temperatura, lód, woda to bezlitośni przeciwnicy. Przetestują nasz sprzęt niemiłosiernie.
Trzeci punkt, wymiana żyłek na zestawach podlodowych. Ich mała średnica zmusza nas do corocznej wymiany na nowe, świeże linki. Nie ma co oszczędzać, kupuje wysokiej jakości żyłki, żadnej taniochy i półśrodków. Od kilku sezonów używam żyłek Trabucco z serii XPS MATCH Super Strong, w 50 metrowych nawojach.Tą żyłkę stosuje do blaszki podlodowej, dużych mormyszek, czortów i żuczków.
Seria T1 Elite to najwyższa półka ze stajni Trabucco i tą serię polecam do najbardziej finezyjnych metod podlodowego łowienia czyli spławika lub małych mormyszek. Trzyma obłędnie średnice i ma niesamowitą wytrzymałość.
Dodam do tego małą pamięć, odporność na przetarcia i miękkość(nawet w niskich temperaturach). Dla mnie żyłka idealna. Minusem jest cena, za 50 metrową szpulkę trzeba zapłacić prawie 40 złotych. Coś za coś. Warto, mówię Wam.
Punkt czwarty, przegląd kiwoków. Ten element zestawu też warto co jakiś czas wymienić. Nie nastręcza to jakiś większych kosztów a wybór na rynku jest ogromny. Przyda się kilka rodzajów kiwoków. Te zrobione z "kliszy", miękkie i średniej twardości, przydają się do mniejszych mormyszek, żuczków i czortów. Kiwoki zrobione z metalu (różnej odmiany) świetnie sprawdzają się przy cięższych przynętach z małą blaszką podlodową włącznie.
Po piąte, przynęty. Co roku czegoś tam w tym pudełku brakuje albo na rynku pojawiają się jakieś nowe cudeńka. Nie wiem jak na Was, na mnie sklepowa ściana wyłożona setkami mormyszek i tym podobnych świecidełek działa jak wizyta małego chłopca w fabryce czekolady. Chciałbym wszystkie mieć i wypróbować! Nierealne ale trzeba mieć trochę wszystkiego. Nigdy nie wiadomo na jakie łowisko nas los rzuci. Nie będę się tu wdawał w szczegóły, wiecie o co mi chodzi.
Po szóste, ciuchy. U mnie bez fajerwerków i zbędnych kombinacji. Ubieram się na cebulę.
Podstawa to dobra bielizna termiczna. Jedna lub dwie warstwy, jak kto lubi. Ja używam jednej warstwy, polskiej firmy Graff. Ciepła, przyjemna i trwała. Na to ciepła i wygodna bluza polarowa, dosyć gruba. Skarpety, to też ważny element.
Długie, bardzo ciepłe, polecam wszystkie z dodatkiem wełny merynosa.
A w tym wszystkim, wskakuje w trochę już wysłużony komplet(kurtka i spodnie) Traper-a Adventure. Nie używam kombinezonu wypornościowego z tego względu, że nie jestem typem ryzykanta. Na lód wchodzę tylko w momencie gdy mam pewność, że jego grubość jest znaczna, czyli od 20cm w górę. Poza tym, nie ma co ściemniać, w zimie na lód udaje mi się wybrać 4-6 razy. Jeżeli praca i "centrala" pozwoli hehehe.
Na głowę wędruję porządna czapa, w zależności od warunków, raz lżejsza, raz grubsza (moja ulubiona uszatka Graff-a). Na nogi piankowe kalosze Lemigo a na ręce rękawice, niekoniecznie neoprenowe.
Nr siedem, to wszelkiego rodzaju akcesoria. Kolce życia, szczypce do odczepiania, czerpak do wybierania lodu, pudełko steropianowe na ochotkę, ściereczka do rąk, termos z gorącą herbata lub kawą..., to w pierwszej kolejności przychodzi mi do głowy. No tak, oczywiście jakieś wygodne siedzisko się przyda! W przypadku jeśli mamy kilka wędek ze sobą przydadzą się jakieś mikro stojaczki pod nie, żeby nie kłaść ich na lodzie. Unikniemy w ten sposób przypadkowego uszkodzenia sprzętu.
No dobra, dość tych technicznych mądrości. O używaniu echosondy nie będę się rozpisywał, bo rzadko używam i są mądrzejsi ode mnie w tym temacie. Chcę coś napisać o istocie i przyjemności łowienia z lodu.
Nie sądziłem, że spodoba mi się tego typu łowienie. A jednak....Przychodzi zima, patrzę z nadzieją na termometr, wypatruje dużego mrozu. Przeglądam sprzęt, oglądam filmiki na You Tube, gram w ProPilkki.....i śnię.
Odgłos świdra gryzącego lód, widok walczącej ryby w małym przeręblu, dźwięk jaki wydaje pękający od mrozu lód. To wszystko zostaje w głowie. Inny wymiar łowienia.
Lubię siedzieć nad przeręblem, wokół cisza, jestem skoncentrowany na tym jak pracuje przynętą, gotowy na każdy podejrzany ruch kiwoka. Przecudny efekt jest kiedy lód jest jednolity i przejrzysty jak szyba. Doskonale widać wtedy, podczas holu, walczącą rybę. Niesamowite wrażenie. Przy pięknej słonecznej pogodzie nie ma nic przyjemniejszego.
Czasami chłód i potęgujący go wiatr potrafią doprowadzić człowieka do granicy wytrzymałości. Wysysają z ciała najmniejszą porcję ciepła, nieważne jak dobrze jesteś ubrany. Trzeba wtedy odpuścić. Tak po prostu. To ma być przyjemność, nie walka, nie ryzyko.
Swoje wypady na lód planuję w/g tego ile będę miał czasu na samo łowienie. Dojazd, dotarcie na miejscówkę, warunki atmosferyczne, to taka układanka. Z reguły nie mam zbyt wiele czasu więc wybieram łowiska blisko miejsca zamieszkania, raczej płytkie(1-4 metrów) z dużą ilością ryb małych i średnich.
Zapewni mi to fajną zabawę nawet przy słabym żerowaniu. Nie zabieram ryb zimą. Nie nastawiam się na okazy. Traktuję to wszystko jak zabawę.
Unikam łowisk z przesadnie dużą presją. Nie lubię widoku konających na lodzie ryb, porozrzucanych jak śmieci. Wkurza mnie to i przygnębia.
Czasami udaje mi się dotrzeć do miejsc odludnych. Presja wędkarska ogranicza się tylko do towarzystwa moich kolegów przyczajonych nad swoimi dziurami, nierzadko oddalonych o kilkaset metrów. To magiczne miejsca.
Od czasu do czasu z zamyślenia i skupienia wyrywa nas odgłos grającego hamulca u kolegi albo stukot racic przebiegających po lodzie saren lub dzików. Łyk gorącej herbaty z termosu lub odrobina mocnej nalewki przyjemnie rozgrzewa od środka, czas zwalnia, biel śniegu pompuje w oczy jasny odblask, na moment wszystko staje....
To wszystko trzeba doświadczyć samemu. Spróbować, posmakować. Zachęcam, to niesamowite doświadczenie.
Sprawdzam właśnie pogodę na następne 10 dni....idzie odwilż. Trzeba się spieszyć, może uda się wyskoczyć na lód jeszcze raz...
Do następnego razu.
Strachu