Tak samo jest i w moim przypadku choć od czasu zlotu użytkowników WTV które miało miejsce 15 października nad Jeziorem Wersminia nie miałem okazji przebywać nad wodą z wędziskiem w ręku, powodem tego był zbieg wielu czynników o których tutaj i w tym miejscu nie ma sensu pisać bo z pewnością zaburzyły by klimat tego opowiadania.
Od kilku już dni nachodziła mnie coraz silniejsza ochota wybrania się na ryby, do tego stopnia że w pewnym momencie normalne funkcjonowanie stawało się wręcz nie możliwe a umysł podpowiadał tylko jedno słowo NA RYBY.
Pozostała kwestia zebrać kompanów tej wyprawy ustalić termin wraz ze szczegółami i sprawa załatwiona. Wpadł mi do głowy pomysł aby zadzwonić do Kolegi Artura który zalogowany jest na WTV pod aliansem Quarturo.
Artur z którym miałem okazję jechać na zlot użytkowników WTV i bez którego uprzejmości i pomocy pewnie bym tam nie dotarł jest świetnym Kolegą i kompanem wypraw wędkarskich jest uczynnym i oddanym człowiekiem co daje mu bardzo wysokie notowania. Kolega Artur posiada jeszcze jeden walor który być może nie dla wszystkich związanych z wędkarstwem pozostanie nie zrozumiały, lecz Artur jeśli ma ciśnienie na wędkowanie to potrafi nie przespać kilku nocy i tak zorganizować plan pracy i zajęć, aby stawić się na umówione miejsce i młócić wodę w szerz i wzdłuż.
Wykonałem więc telefon, po wyrażonych powitalnych uprzejmościach które działały w obie strony przeszedłem do konkretów proponując Arturowi wspólne wędkowanie. Plan od razu został zaakceptowany lecz z powodów obowiązków zawodowych Artura ustaliliśmy termin na kolejną sobotę, ponad tydzień czekania… no cóż zaczekamy. Jakieś dwa dni później zadzwonił do mnie Sebastian (Kowson77) z zapytaniem czy dobrze się czuję jak, się żyje oraz czy byłem gdzieś na rybach, odpowiedziałem że za tydzień wybieram się z Arturem w poszukiwaniu drapieżnika. Sebastian zaproponował abyśmy wybrali się razem bo on też z chęcią zapolował by na jakiegoś zębacza, propozycje przyjąłem z radością i pozostało tylko niecierpliwe oczekiwane na wspólny wypad.
Gdy kilka dni później zadzwonił do mnie telefon a na wyświetlaczu pojawił się komunikat „dzwoni Kowson” wiedziałem, że związane to jest ze wspólną wyprawą na ryby jednak to co usłyszałem przeszło moje oczekiwania. Zostałem poinformowany, że nie ma sensu czekać tak długo i jedziemy już we wtorek, wybór miejsca do wędkowania należał do mnie co nie było łatwym zadaniem. Z mojej strony padło kilka propozycji wspólnie wybraliśmy jedną, pozostało tylko przygotować się do wyprawy i czekać na ten szczęśliwy dzień.
Wtorek godzina 5 rano z rozmowy telefonicznej z Sebastianem dowiaduję się, że Koledzy są już prawie pod moim domem, niedługo później byliśmy już w trójkę w samochodzie Artura udając się do wyznaczonego celu.
Zbliżamy się do miejsca przeznaczenia, wśród moich kompanów dochodzi do pewnej wymiany zdań z której dowiaduję się, że kojarzą te okolice, kiedyś chyba tu byli. Kiedy wjechaliśmy na teren przyległy do rzeki Narwi zarówno Sebastian jak Artur obdarzeni zostali wielkimi uśmiechami na twarzy. Rozglądając się dokoła zaczęli wspominać stare czasy, okazało się że ich znajomość trwa już długie lata, jako uczniowie podstawówki często zamiast iść do szkoły przyjeżdżali w to miejsce na ryby. Miejsce w które ich zabrałem okazało się właśnie tym, dzięki któremu mają tyle wspomnień.
Wspominali to i owo i muszę przyznać, że zrobiło mi się ciepło na sercu choć nie zabłysnąłem co prawda pokazując nowe ciekawe miejsce ale za to przywróciłem Kolegom ich jakże żywe wspomnienia.
Wypakowaliśmy graty z samochodu, nastąpiło krótkie i szybkie przebranie się w odpowiednią odzież ochronną ponieważ gęsta mżawka towarzysząca nam przez całą podróż nie wróżyła nic dobrego, po czym udaliśmy się nad rzekę oczywiście ja i Artur ponieważ Sebastian już dawno tam był wykonując rzuty na pograniczu szybkiego nurtu.
Zajęliśmy swoje stanowiska obławiając prawie każdy fragment rzeki systematycznie przesuwając się w dół Narwi aby następnie w każde miejsce powrócić w drodze powrotnej. Dołączył do nas Sebastian informując że w miejscu w którym był i pozostawał tak długo coś gryzie, jednak nie da się zaciąć i przypuszcza że to sandacze na które tak bardzo wspólnie z Arturem był nastawiony.
Ja natomiast szukałem miejsc bardziej szczupakowych o charakterystycznej nieco spokojniejszej wodzie z zauważalnymi ruchami wstecznymi rzeki typu zatoczka, przykosa, główka.Szliśmy dalej w dół rzeki Narwi kiedy w pewnym momencie widzę jak Sebastian trzyma dość wygięte wędzisko wysoko w górze a plecionka na przelotkach wygrywa swoje specyficzne dźwięki, łupem pada szczupak o wymiarach pomiędzy 50-60cm nikt z nas go nie mierzył choć jak na przepisowych wędkarzy przystało wyposażeni byliśmy w miarki. Najwyraźniej nie był to okaz naszych marzeń, wrócił do wody ciesząc się wolnością.
Sebastian obserwując moje poczynania stwierdził że pokaże mi swoje sposoby na prowadzenie gumy na tak zwanym „opadzie” stosując się do otrzymanych porad miałem dość silne pobicie jednak tak szybkie że nie zdążyłem nawet pomyśleć nie mówiąc o tym żeby próbować zaciąć drania.
Kolega Artur co jakiś czas miał fajne brania które były bardzo trudne do zacięcia i non stop urzekał sobie pod nosem.
Przeszliśmy cały zaplanowany odcinek rzeki Narwi w jedną i w drugą stronę kiedy to następnie udaliśmy się w miejsce w którym Sebastian spędził dużo czasu, „idziemy tam, mówię wam tam są sandacze” zaproponował Sebastian co też uczyniliśmy. Wkrótce okazało się że się nie mylił, nawet ja który nie uważa się za osobę wprawioną w spinningu odnotowałem dwa pobicia, tylko żeby jeszcze udało się zaciąć.Zmienialiśmy przynęty z jednej na drugą wykorzystując cały swój arsenał za każdym razem po kilku rzutach kończyło się charakterystycznym pobiciem co świadczyło że nie był to zaczep tylko ponad wszelką wątpliwość sandaczowe branie.
W głowie roiły mi się myśli, czego użyć i jak prowadzić przynętę aby drania zaciąć, choć przy użyciu żyłki którą posiadałem na swoim kołowrotku nie miałem za bardzo co liczyć na sukces.
Stwierdziłem, że użyje kogutów które moja małżonka kupiła mi na gwiazdkę zeszłego roku, w sumie poza testowaniem ich pracy nie miałem okazji na ich użycie. Sebastian też wyjął swego kogucika i rozpoczęliśmy młócenie wody futrzano-piórowatmi przynętami, gdzie co chwilę spoglądałem na Sebastiana jak prowadzi przynętę i jakie dokładnie wykonuje ruchy próbując go w tym naśladować.
Po jakimś czasie zmieniam koguta na inny kolor co przykuwa uwagę kompanów do moich przynęt i po chwili każdy z nas młóci wodę kogutami. Nie obyło się jednak bez chwil które zatrzymały nam krew w żyłach kiedy po trzecim rzucie Sebastiana do wody przy którymś kolejnym podciągnięciu koguta nastąpiło bardzo silne uderzenie gdzie w odpowiedzi Sebastian przydzwonił bestii tak mocno że aż mu się ugięły kolana. Nastąpiła walka, wraz z Arturem widzieliśmy jakie spinning Sebastiana przenosił przeciążenia próbując bestię odciągnąć od dna i zmuszając Sebka do przyjęcia bezpiecznej pozycji która umożliwiała pewną i bezpieczną postawę.
Walka jednak nie trwała zbyt długo mniej więcej po około minucie może dwóch bestia która ponad wszelką wątpliwość była sandaczem szczepiła się z haka, jakiż duży był nasz żal nie wspominają już o Sebastiana wściekłej minie kiedy okazało się że walka ta pozostała już tylko wspomnieniem. Szkoda że w takich co by nie było ekstremalnych sytuacjach dobre pomysły przychodzą z byt późno i Sebastian nie przyciął ryby raz jeszcze, z pewnością sandacz byłby na brzegu a my cieszylibyśmy się razem z jego łowcą.
Jeszcze przez jakiś czas próbowaliśmy obławiać daną miejscówkę lecz zapewne podwodny widok walki pewnego sandacza wykurzył innych jego kolegów ponieważ brania ustały. Należało podjąć kolejną decyzję, co zatem robimy ponieważ szkoda marnować wędkarskiego dnia i udaliśmy się na inny górny odcinek rzeki Narwi oddalony o około cztery kilometry od obecnego.
Będąc już na miejscu udaliśmy się na tak zwane potocznie zimowisko, jest to dość urokliwe rozlewisko pośród zalanych drzew z dość dużą zatoczką pozbawioną wszelakich zaczepów.
Tym razem znów prowadził Sebastian zacinając szczupaka, jednak i ten spiął się zanim dotarł w okolice brzegu.
Przeszliśmy około dwa kilometry w jedną i drugą stronę obrzucając wszystkie napływy i zapływy główek, niestety w związku z podniesionym stanem rzeki Narwi nie było możliwości połowu z nich samych. Arturowi i mnie niestety nie udało się nic w tym miejscu złowić, zapadła kolejna decyzja o powrocie wracamy w pierwsze miejsce na nasz dołek .
Ubraliśmy nasze spinningi w przynęty tym razem używając przynęt gumowych o zniewalających kolorach i obrzucaliśmy każdy centymetr wody gdy w pewnym momencie Sebastian spytał się nas czy przypadkiem nie wydaje nam się że nurt rzeki jakby stał się szybszy. Rzeczywiście woda płynęła zdecydowanie szybciej, Artur wziął się za sondowanie dna i okazało się że jest może ponad 1,5 metra a przecież godzinę temu był tu dół miedzy 4-6 metrów, co jest u licha?
Stan wody się nie zmienił, porównałem jedno miejsce gdzie przedzierałem się strefą przybrzeżną i woda miała w zasadzie taki sam poziom, najwyraźniej rzeka naniosła w to miejsce tyle piachu i tak oto nasz cudowny dołek stał się znikającym dołkiem jak go określił Artur.
W zasadzie było już po wędkowaniu, choć i godzina była już też mocno popołudniowa a i zmęczenie każdemu z nas dało znać o sobie, stwierdziliśmy że kończymy na dziś wędkowanie i udajemy się do domu. Bardzo często zastanawiam się nad magią wędkarstwa, czy istnieje takie zjawisko jak wędkarstwo i jego magia?
Po kilkudziesięciu wycieczkach ze spinningiem i drugie tyle wyjazdów na karpie śmiem stwierdzić, że tak - wędkarstwo jest magią a jego siła cały czas wywiera na nas swoje działanie. Atmosfera panująca przy każdym planowaniu wyprawy, nieoczekiwane zbiegi okoliczności, niespodzianki przygotowane przez naturę, świadomość tego że nie wiesz co się wydarzy i kontakt z przyrodą w towarzystwie zaufanych Kolegów to są te wędkarskie magiczne momenty mojego życia.
Bardzo dziękuję moim Kolegom Arturowi i Sebastianowi za poświęcenie mi swego czasu oraz za miłą atmosferę panująca na tej wyprawie.
Do następnego razu
Norbert Stolarczyk