Berkley 2

Minął już październik a z nim ostatnie ciepłe dni, więc nad wodę wybierają się tylko „wędkarskie morsy”, którym nie srogie są listopadowe przymrozki

i pogoda, podczas której większość woli zasiadać przy ciepłych kominkach. Jednak listopadowe wyprawy mają jakiś swoisty urok i nie potrafię im się oprzeć tym bardziej, że rok rocznie podczas takich wyjazdów, pomimo chłodu czy deszczu ryby też mnie nigdy nie zawiodły.

Sandacz, bo głównie tej rybie poświęcam całą uwagę późną jesienią, nie jest łatwą zdobyczą, lecz na pewno jest rybą, którą wymaga przygotowania i odrobiny poświęcenia a łapane okazy potrafią dać wędkarzowi wiele satysfakcji. 

P1070004P1060649

Jak każda ryba i sandacz ma swoje okresy intensywnego żerowania, które głównie przypadają na porę nocną, lecz z powodzeniem można go łowić również w dzień, na pewno nie kierując się tymi samymi regułami, a jest to chyba najczęściej popełniany błąd przez wędkarzy, którzy z sandaczowych wypraw wracają zmarznięci i zniechęceni do domu o „przysłowiowym kiju”. Pozostaje, więc mętnooki w opiniach wielu, trudny i mało dostępny a ci, którym się udało po prostu mają więcej szczęścia.
Gdybym nie doświadczył podobnych scen w życiu z pewnością ja również w zimne listopadowe wieczory wygrzewałbym zmarznięte nogi przy ciepłym kominku. Jednak determinacja i chęć przechytrzenia bądź, co bądź tylko głupiej ryby spowodowała, że po dzień dzisiejszy wiem ile pracy trzeba włożyć by poczuć smak zwycięstwa i wewnętrznego samozadowolenia z osiągniętego sukcesu.

Sandacz to typowy domator, który podczas dnia, co prawda skłonny jest do skonsumowania tego czy owego, ale z wielką konsekwencją nie opuszczający swej wcześniej upatrzonej pozycji, o tak dla bezpieczeństwa i kaprysu.
Zimna już i gęsta jak olej woda powoduje, że ryby są znacznie bardziej leniwe i ospałe. Listopadowe połowy znacznie różnią się od miesięcy wcześniejszych a nawet od nie tak dawnych październikowych połowów, w których dociążenie przynęty sięgało czasem nawet 30 i 40 gram i prowadzone agresywnie przynosiło zamierzone efekty.

Z góry do dołu i z dołu do góry.

Na listopadowe wyprawy wolę znaną mi zaporówkę lub żwirownię od rzeki, oczywiście z łodzi. Być może to lenistwo a być może zmęczenie całorocznym już bieganiem za innymi gatunkami, więc nadszedł czas na chwilę relaksu. Zaopatrzony w ciepły kombinezon, duży termos i coś słodkiego by co jakiś czas podnieś w organizmie stan energii, tuż przed wschodem słońca melduję się na jednym z ulubionych zbiorników. Najczęściej jest to Bielinek, choć nie odmawiam sobie, co jakiś czas wypuszczenia się dalej np. Pilchowice, Mietków, Turawa czy Otmuchów.

P1060670Najczęściej zaczynam od górek, ale i tu pojawia się problem jak ją znaleźć? Jeszcze nie tak dawno do określenia głębokości i kierunku spadu używałem sznurka i ciężarka dziś sprawa jest dużo prostsza wystarczy zaopatrzyć się w najprostszą echosondę by zobaczyć formę dna i wiedzieć gdzie stanąć i w którą stronę rzucać.
Tak, więc na pierwszy ogień z samego rana idą miejsca, w których spad kończy się średnio na 15 metrach.
Stojąc na szczycie takiej górki rzucamy na najgłębsze miejsce.
Zaczynam oczywiście standardowo od perłowego twistera z brokatem lub bez na główce 12 bądź 15 gram prowadząc go klasycznie na pojedynczym bądź podwójnym podbiciu. Często też zostawiając przynętę w bez ruchu na kilka sekund. Sandacze z reguły stoją na stokach bądź u ich podnóży skierowane pyskami do góry, więc taką przynętę dostaje za pleców i często atak następuje w momencie, kiedy przynęta jest na wysokości jego głowy. Może zdarzyć się tak, że atak nie będzie agresywny a ryba wykaże tylko minimalne zainteresowanie i dociśnie przynętę pyskiem do dna.

Poczujemy wtedy delikatne przytrzymanie, linka się napnie i natychmiast powinno nastąpić zacięcie. Jest to częsty sposób sandaczowych brań, które widoczne są po wyciągnięciu ryby, która zapięta jest od spodu. Faktem jest, że w ten sposób łatwiej jest zaciąć sandacza, ponieważ dolna część pyska jest znacznie bardziej miękka niż wnętrze jego paszczy, do którego przebicia potrzebna jest znaczna siła. W ten sposób wyciągnąłem już mnóstwo ryb i raczej nie odnotowywałem spadów podczas holu. Gdyby stanie na szczycie zawiodło i nie dało żadnych efektów to trzeba koniecznie przestawić się odwrotnie.
Czyli stanąć na głębokim i prowadzić przynętę w dół po stoku. W ten sposób obławiam kilka miejscówek o podobnych głębokościach gdyby to nie przyniosło jednak żadnych efektów, zaczyna poszukiwania głębszych miejsc z jeszcze bardziej stromymi stokami i poprzecznymi półkami.
Strategia obławiania jest ta sama, można zacząć prowadząc w dół a można zacząć prowadząc pod górę, to raczej kwestia doświadczenia i wiary w to, co się robi. Jednak zawsze sprawdzam w obie strony.

P1080110

Opad czyli gumy, jigi i koguty – zatem wybór przynęty.

Sposoby i techniki prowadzenia są różne, a wszystko tak naprawdę zależy od inwencji twórczej łowiącego. Można a nawet trzeba próbować wszelkich sposobów, klasycznym już standardem jest pojedyncze i podwójnie podbicie z kilku sekundowymi zatrzymaniami.
Można też prowadzić poprzez szorowanie przynętą o dno i co jakiś czas delikatnie podrywając, na tak zwanego popularnie „wleczonego”. Jednak o tej porze roku raczej nie prowadzę przynęt agresywnie, ponieważ tak jak wcześniej wspomniałem ryby teraz są leniwe i ospałe i raczej niezbyt skore do gwałtownych zrywów, a rzadko zdarzają się takie listopadowe dni, kiedy tylko i wyłącznie agresywne prowadzenie przynosi efekty, ale warto co jakiś czas spróbować i tego sposobu.
Dlatego też główki, którymi obciążam gumy są raczej nie wielkie. Staram się dobrać ciężar do głębokości tak by pierwszy opad był jak najbardziej naturalny i niezbyt szybki, a każde kolejne poderwanie raczej majestatycznie opadło na dno z powrotem. Tak, więc przy głębokościach do 15 metrów nie używam raczej główek cięższych jak 12 – 15 gram a przy głębokościach do 30 metrów ciężar główki nie przekracza raczej25 gram.

Różnorodność przynęt silikonowych na naszym rynku z roku na roku jest coraz większa, jednak nadal obowiązuje kilka sandaczowych klasyków, bez których nie wyobrażam sobie wyprawy na drapieżcę.
A są to między innymi wszelkiego rodzaju fluo ripery i twistery pomarańcze, zielenie, żółcie a nawet w ostatnich latach czerwienie. Oczywiście nie może zabraknąć perłowych mieszanek np. z czarnym czy niebieskim grzbietem. No i trochę ciekawostek, które systematycznie gromadzę w ciągu roku odwiedzając, co chwilę jakiś sklepik wędkarski.
Jednak od kilku już ładnych lat w moich pudełkach zawsze jest też parę jigów i kogutów, przyozdobionych w kolorowe piórka, których często nie jest w stanie zastąpić i dorównać im żadna inna przynęta.
Trochę zapomniane a trochę lekceważone przez wędkarzy jedne z pierwszych ręcznie wykonanych przynęt sandaczowych do tak zwanego łowienie z opadu, od których tak naprawdę wszystko się zaczęło. Różnica między nimi jest niewielka, choć wielu ich nie odróżnia, bo nie zwraca uwagi na to, iż klasyczny jig jest wykonany na pojedynczym haku a kogut na kotwicy zatopionej w ołowianej główce.
Ważne jest by oczko w takich przynętach było umiejscowione pod kątem 45 stopni do przynęty położonej w pozycji poziomej, tak by podczas ciągnięcia pióra były podniesione pod kątem 45 do dna. Innym rodzajem zapomnianych przynęt sandaczowych są cykady.

P1060648
Sprzęt, czyli coś niezbędnego

Wędzisko sandaczowe to przedłużenie ręki wędkarza, które umożliwia prowadzenie przynęty w taki sposób jak byśmy chcieli, a zatem wybór takiego kija ma ogromne znaczenie. Charakteryzować się powinien przede wszystkim dużą mocą oraz czułą szczytówką, dzięki której będziemy wiedzieli moment brania, powinno też posiadać w miarę krótki dolnik, aby nie przeszkadzał podczas wędkowania.
Waga kija też ma ogromne znaczenie w połączeniu z kołowrotkiem, ponieważ ilość oddawanych rzutów podczas jednej wyprawy jest tak duża, że po powrocie do domu nie będziemy w stanie utrzymać kubka z gorącą herbatą.
Kołowrotek powinien charakteryzować się jeszcze jedną ważną rzeczą a mianowicie dobrym i długim hamulcem, którym bez problemu możemy, w każdej chwili operować. Podczas połowów mętnookiego drapieżcy hamulec ustawiam raczej skręcony na 70 do 80 %, po to by przebić twardy pysk sandacza i dobrze go zaciąć a tuż po samym zacięciu już należy delikatnie popuścić, bo albo strzeli kij albo pęknie linka.
Do sandaczowego spiningowania zawsze używam plecionki, ponieważ świetnie przenosi wszystko to, co dzieje się z przynętą pod wodą i przekazuje na kij, przez co mogę odróżnić uderzenie przynęty w podwodną przeszkodę od momentu brania.

Podczas połowów z łodzi z reguły łapię na stojąco a listopadowe zimne i silne wiatry na dużych odkrytych zbiornikach potrafią mocno zakołysać nawet najcięższą jednostką pływającą i napędzić nie małego strachu.
Ubiór przeciętnego wędkarza to kilka kilogramów ciuchów a po namoczeniu nawet kilkanaście, dlatego najlepszym strojem na takie wycieczki jest pływający kombinezon lub o fachowo brzmiącej nazwie – kombinezon wypornościowy, który w razie wypadnięcia zawsze utrzyma was na powierzchni do momentu udzielenia pomocy i uchronią od zimna i wizyt w szpitalu.

Pozdrawiam i życzę połamania kija oraz okazów życia.

Paweł GARBUS Kołodziejczyk


Nie masz uprawnień do komentowania. Zaloguj się