Na faktach.
Małymi krokami ku królowej Polskich rzek.
huho huho !? Każdy krok za głowacicą to niespodzianka. Nie przypominam sobie by nie przeżyć czegoś szczególnego kiedy za nią się goni. Był czerwiec i rano z przyjacielem muszkowaliśmy pod czerwona na Dunajcu. Kardynały pięknie oczkowały więc i połowy były przyjemnością. Na popołudnie umówiliśmy się, że skoczymy pod orła ale nie jest to nazwa baru a skały na początku przełomu Dunajca. Tam często zasiadałem na Brzane. Dużą Brzanę. Na ogół mam ze sobą dwa kije tym razem zabrałem jeden bo powiem szczerze, że tylko z grzeczności wybrałem się na to popołudniowe spacery po wodzie, gdyż rano było zbyt ostro. Tyle holu i lądowań to męczy.
Na przeciw kościoła przyciąłem kilka kleni i zeszliśmy poniżej na beton cumowniczy flisaków. Dzień już prawie chylił się do nocy jednak jeszcze trochę pozostało. Na drugim brzegu siedział czarny bocian. Rano kiedy,- no powiedzmy trochę się zanurzyłem tez siedział na przeciw. Jurek wypił piwko ja cocę i dalej. Co parę kroków kilka rzutów i znowu to samo za kilka minut. Nudno. Na przeciw Czerwonego Klasztoru który znajduje się po Słowackiej stronie, usiedliśmy na blokach skalnych, tak tak można określić te skały które leżą na brzegu Dunajca przed wrotami przełomu po lewej stronie. Lekko i można powiedzieć bezmyślnie płożyłem kijek Balcera magnum BLU a koniec żyłki z przynętą, a był to mały wobek 6cm imitacja szczupaka zwisał tak że był zatopiony w wodzie. Zapaliłem sobie papierosa i podsumowaliśmy dzień. Jurek śmiał się ze mnie jak nabrałem wody rano do woderów. Ja patrzyłem w wodę i puszczałem dymka.
Widziałem to. Patrzyłem jak zahipnotyzowany jak torpeda strzela na wprost i uderza w woblera. Dalej pozostawałem beż słowa. Ten atak głowatki jest mi znany, wiem jak atakuje i z jaką prędkością i z jaka siłą. Jednak zawsze jestem do tego przygotowany, teraz nie. No bo i skąd jeżeli odpoczywam to co może się zdarzyć? Patrz powiedziałem tylko do Jurka widziałeś ? O jasny gwint - tylko tyle powiedział i powtórzył trzymając się za głowę - o jasna cho........ale strzał i kij zabrała. Krzyczał.. Strzał i ten nawrót. Jeszcze dziś kiedy to wspominam jakby wielki chłop wpadł do wody taki plusk i takie oczko, a raczej OKO. Siedzisz sobie patrzysz i marzysz o wielkiej rybie i masz, przyszła ale straty bo kijek tak szybko zniknął jak i ona. A niech to sobie myślę, a czy szkoda no pewnie że szkoda ale ja Ci tego nie daruję. Pogadamy jutro rano.
Wracamy na kwaterę do naszej pani Marii. Po drodze spotykam Pawła i pytam a co Ty bez kija dzisiaj ? Opowiedziałem. Śmiał się nie zemnie ale z całego zdarzenia. Idąc przygotowywałem w myślach plan. Musiałem głośno myśleć bo Jurek stwierdził że.- a jednak Cie to zabolało . Pewno że tak a kogo by nie, żeby taka złodziejka tak mnie zrobiła. To nie sroka co bierze wszystko co się świeci. Wczesnym rankiem idziemy wprost do bramy piekieł niech no orzeł otworzy swe skrzydła a ja już coś tam podepnę. patrze siedzi czarny bocian, jakby na mnie czekał. Kto by wtedy pomyślał że to on przynosi nieszczęście. W reku mam swoja nie zawodną 60- tke kilka woblerów w pudełku takich od 16 cm do 22cm. No ja ci dam. Ty tam jesteś.
Trzepałem lustro co kawałek na wachlarza i nic. Jedno szczypniecie jednak nic poza tym. Już byłem trochę zmanierowany. Jurek jaszcze ciągle,- a chodź idziemy jej już tu nie ma . Takie tam marudzenie. Mówię poczekaj jeszcze kilka razy dam tam gdzie mi zwinęła kija i pójdziemy. Słońce wysoko czego nie lubię jak i wiatru a ja w pogoni za królową. Zmieniłem woblera na głęboko schodzącego bo w tym miejscu jest kawałek do dna i wio kilka razy i nic. Pościłem go znowu inaczej, wolno z nurtem kilka metrów od brzegu i powoli ściągałem, kiedy tylko znalazł się pod zwisającymi krzakami jak nie tąpnie i ja dwa zacięcia i odjazd do nurtu,i jest. No i zaczyna się balet.
W wodzie się gotuje, kołowrotek trzeszczy i gra jak najpiękniejsza orkiestra to się lubi, czy nie ? I taniec na ogonie jak baletnica prze publicznością. Po kilku minutach już i widowni przybyło. Nogi już mi nie drżą i nie jestem blady i serce nie wali jak kowal młotem jak to bywało kiedyś na początku mojego wędkowania. Hol idzie się trochę uspokoił jednak ja znam jej techniki czarowania. Piesna. Mądra. Silna. To są cechy godne Królowej. I znowu żyłka tnie wodę jak nożyk styropian. Tak lekko a tak ciężko. Wreszcie po około 35 minutach kiedy ma się dość i zamiar odciąć żyłkę jest! Widać ją całą i uległą jakby chciała powiedzieć to ja królowa widzisz mnie chamie. A widzę,- a widzę. I nie chamie bo nie wyposzczę proszę pani. Jurek do mnie. - Ty co Ci wali ? Gadasz z rybą ? To nie ryba Jurek.- to nie ryba, to świętość. To jej wysokość. Uszanuj jej zwyczaje a przekonasz się że i nie raz pozwoli Ci porozmawiać z sobą. - Tobie rzeczywiście bije. Odpowiedział. No i niech mu będzie jeszcze nauczę go co znaczy Głowacica. I kiedy tak sobie prowadzimy rozmowę nagle jak nie uderzy w dół i tylko mocne pstrykniecie żyłki dało odpowiedź co się stało. Popłynęła w swoje królestwo. Pa. Jurek,- ale z metr miała. No pewnie sobie myślę. Podnoszę zmęczony głowę a na przeciw czarny bocian podnosi się do lotu i mówi a masz kolego to wystarczy. Byłem zadowolony ale i ostrzeżony. Jak czarny bocian to i czarny dzień. A raczej trzy dni. Nie ucałowałem tym razem Królowej.. .