Marcowo kwietniowe połowy, co roku obfitowały w duże ilości łowionych okoni, lecz wielkość łowionych ryb nie przekraczała z reguły dwudziestu paru centymetrów,
zdarzały się pojedyncze nawet bardzo duże okazy, lecz nigdy nie były one główną atrakcją. Wczesną wiosną jednak nie są one tak chętne do współpracy, jak mam to miejsce już pod koniec maja czy z początkiem czerwca.Nawet te najmniejsze często podskubują przynęty jakby trącały ją pyskiem chcąc odstraszyć intruza wkraczającego na ich teren. Jednak w wiosennym łowieniu garbusów jest coś urokliwego i tajemniczego, zazwyczaj w czystych jeziorowych wodach, wędkarz, któremu uda się namierzyć ławicę, która stoi w bezruchu lub ewentualnie atakuje tylko to, co jest w pobliżu jej paszczy jest w stanie wyciągnąć kilka lub kilkanaście sztuk.
Nawet niedoświadczony wędkarz jest w stanie trafić w takim stadzie, między popularnymi „garbuskami” kilka trzydziesto czy czterdziesto centymetrowych okazów oczywiście wszystko na zasadzie czystego przypadku i niepisanego prawa nowicjusza wędkarskiego.
By łowić pasiaki w znacznych ilościach i niekoniecznie z chęci zabrania do konsumpcji, choć mięso ich jest smaczne, lecz tylko dla samej przyjemności łowienia trzeba się odpowiednio przygotować dobierając sprzęt. A zatem zacznijmy od początku, czyli od kija:
Wędzisko idealnie nadające się do połowu „garbusków czy dużych garbusów” to oczywiście wędka z wklejaną szczytówką z pełnego węgla o wadze wyrzutu nie przekraczającej 15 a najlepiej 10 gram. O zdecydowanie krótkim dolniku, który ułatwiał będzie często wykonywane rzuty w każdą stronę i każdym sposobem.
A delikatna i czuła szczytówka nie tylko wskaże nam wszelkie podskubywanie czy trącenia przynęty, lecz będzie też idealnie pokazywać wszelkie nierówności terenu, zatopione drzewa, kamienie czy też wodną roślinność, między którą będziemy łowić.
Z tak dobranym wędziskiem już po kilkudziesięciu oddanych rzutach nawet początkujący wędkarz z odrobiną wędkarskiej wyobraźni będzie w stanie odróżnić skubnięcia okonia od trącenia przynęty o łodygę jakieś rośliny.
Jeżeli chodzi o długość to tutaj ogromne znaczenia ma czy będziemy wędkować z brzegu czy ze sprzętu pływającego? Jeżeli zamierzamy wędkować z łodzi czy pontonu to stanowczo wygodniej będzie nam operować kijem nie dłuższym jak 240 cm przy minimalnej długości, 180 centymetrów, którą polecałbym tym bardziej doświadczonym wędkarzom. Natomiast przy połowach z brzegu stanowczo zalecam minimalną długość 270 cm nawet do 300 cm.
Kołowrotek nie powinien być duży, lecz posiadać większą, szeroką szpulę, na którą zmieścimy, co najmniej 150 metrów żyłki bądź plecionki. Tym mniej doświadczonym polecałbym nieco grubszą np. 0,18. Ale z reguły stosuje się 0,16, która w zupełności wystarcza, no chyba, że zamierzamy łowić coś jeszcze innego?
Oddanie rzutu 3 czy 5 gramową główką na odległość kilkunastu metrów nie powinno jednak stanowić żadnego problemu nawet przy nieco za grubej. Ja osobiście preferuję jak najmniejsze wartości i generalnie od żyłek wolę plecionki.
Do łowienia wiosennych pasiaków mam zawsze dwie szpule z plecionką 0,04 i 0,08, które w zupełności mi wystarczają przy połowach nawet tych największych okazów. W zależności od rodzaju łowiska i jego czystości, czyli np. braku zaczepów staram się stosować jak najcieńszą linkę. Nie można zapomnieć o hamulcu, który powinien dać się łatwo regulować i winien być precyzyjny a najlepiej wielotarczowy.
No i oczywiście ciężar takiego kołowrotka nie powinien być duży, bo po całym dniu machania wędką z takim „młynkiem” wieczorem nie będziemy w stanie utrzymać kubka z herbatą – to oczywiście żart, choć po części odzwierciedlający nasz stan fizyczny, do jakiego możemy się doprowadzić używając zbyt ciężkiego kołowrotka.
Przynęty, których używam w wiosennych połowach to przede wszystkim gumowe ripery, twistery lub wszelkiego rodzaju „silikonowe” przynęty, których nie brakuje na naszym rynku. Rzadziej, wobler czy obrotówka, ponieważ z wieloletniego doświadczenia i obserwacji wynika, że okonie w tym czasie wykazują dużo mniejsze lub całkowity brak zainteresowania tymi przynętami.
Nie ma reguły ani żadnych sprawdzonych wzorów kolorystycznych, które mógłbym z pełną odpowiedzialnością zaproponować. Osobiście wyznaję zasadę, że przy połowach okoni podstawową regułą jest jej brak. Chociażby tylko ze względu, iż są to naprawdę chimeryczne ryby a dowodów na to przytaczać mógłbym bez końca. Po namierzeniu na łowisku stada, ustalenie koloru, który będzie skuteczny polega na ciągłej zmianie przynęt aż do momentu „wstrzelania się z kolorem”, który objawi się wyciąganiem przynajmniej, w co drugim lub trzecim rzucie okonia.
W ten sposób osiągam pewność, że to właśnie jest ten kolor. Podstawową wielkością przeze mnie używaną jest oczywiście dwu centymetrowy (wielkość korpusu) twister. Drugą, choć rzadziej używaną wielkością jest trzy centymetrowy, który często skracam o pierwsze trzy lub cztery „żeberka” by uzyskać małego twistera z dużym ogonkiem. To samo tyczy się riperów i czy popularnych kopytek, największe, jakie stosuję to popularna piątka, choć dominują 3 i 4 centymetrowe.
Jeżeli chodzi o wielkość stosowanych do nich główek i haków to w zależności od głębokości łowiska, na jakim łowię stosuję od 1 do 8 gramowych, na hakach w przedziale od 8 do 1 którą jednak najrzadziej stosuję. Jestem raczej zwolennikiem cierpliwego oczekiwania i naturalnego opadania przynęty na dno, który bardzo często skutkuje uderzeniem z tak zwanego „pierwszego opadu” i to przez te największe.
Wiem, że ta metoda nie ma wielu zwolenników, bo kto wytrzyma opad 3 gramowej główki na 8 metrach? Wracając do kolorystyki warto zaopatrzyć się, choć w podstawowe kolory po parę sztuk od bieli przez perłowe, wszelkie przezroczyste z różnymi dodatkami, herbaciane, musztardowe. Nie może zabraknąć oczywiście kolorów motoroil czy wszelkiego rodzaju fioletów i denaturatów, czerwonych lub czarnych.
Jednym słowem najlepiej jest posiadać całą gamę kolorystyczną, a czym więcej tym większe możliwości wyboru. To samo tyczy się riperów i kopytek od podstawowych białych czy perłowych z czarnym grzbietem poprzez wszelkie ich odmiany w różnych barwach i odcieniach.
Gdzie szukać garbatych?
Moimi ulubionymi wiosennymi łowiskami pasiastych garbusów są przede wszystkim wody stojące lub bardzo wolno płynące np. przepływowe jeziora. Rzadziej wybieram rzeki ze względu na to, iż znaczniej trudniej jest je tam namierzyć, co nie oznacza, że nie można ich tam złowić. Typowymi miejscami, w których można spodziewać się okoni będą na pewno wszelkie podwodne górki, blaty czy ostre stoki brzegów.
Choć nie zawsze, ale dosyć często udaje się je namierzyć w nie głębokich zatokach porośniętych wszelką roślinnością, wśród której o tej porze roku do tarła grupuje się płoć, wzdręga czy ukleja.
Często też zdarzało mi się dostrzec całe stada goniące za drobnicą, które wychodziły na znaczne płycizny tam gdzie nikt raczej ich by się nie spodziewał. Te wszędobylskie i kapryśne ryby z nieznanych nikomu przyczyn potrafią na przykład żerować tylko w jednym miejscu i to w bardzo krótkim czasie. Tak dla przykładu stojąc kiedyś między dwoma oddalonymi od siebie o kilkanaście metrów pomostami na jednym z nich już dobre dwie godziny bez żadnego efektu, na drugim już po kilkunastu rzutach miałem dwa a może nawet trzy, między którymi trafiały się nawet takie ponad trzydzieści centymetrów.
Także połowy okoni to przede wszystkimi wieczne ich poszukiwanie i próby odgadnięcia przez wędkarza, na co w danej chwili największy „cwaniak” może mieć ochotę. Życząc wszystkimi jak największych okazów oczywiście poza tymi łowionymi systematycznie najpopularniejszymi „garbuskami” życzę również ogromnej cierpliwości i wytrwałości, której mnie osobiście nauczyły te ryby. Bo tak jak inne ryby, można scharakteryzować i określić w kilku czy kilkunastu zdaniach tak wokół okoni szczególnie tych największych kryje się jakaś zasłona mrocznej tajemnicy.