Penn Slammer III
Kiedy się przebudziłem, od razu podszedłem do okna. W blasku wschodzącego kwietniowego słońca widzialem kutry i senny port w Jastarni. Na spokojnej tafli wody Zatoki Gdańskiej daleko nalinii horyzontu majaczyła zamglona kreska jakiegoś statku. Zapowiadany deszcz nie nadszedł, i tobyła wspaniała niespodzianka.

W świetnych nastrojach nasza drużyna dorszowych Wikingów spotkała się na śniadaniu – przecież nadszedł upragniony dzień morskiej przygody!  Dzień wcześniej na odprawie dowiedzieliśmy się żezaczynamy łowić na szproty, później zmieniamy przynęty. Pełen emocji i obaw, jak pójdzie -zamykam pokój na klucz.Na nasz kuter wszedłem ostatni. Zajęty był cały dziób, mnie pozostała wysoka rufa . Najpierw byłem niezadowolony, później jednak okazało się to wspaniałym miejscem.
W czasie dryfu iłowienia mogłem swobodnie przechodzić na wygodniejszą do łowienia burtę. Kiedy plecionkawpychana jest przez przepływ wody pod kadłub, łowienie jest niewygodne. Najlepiej, gdy uciągoddala naszą przynętę od kadłuba.

dorsz

??W blasku słońca ruszamy w stronę Juraty. Tam, niedaleko od brzegu, na czterdziestu metrach jestnasza pierwsza próba spotkania z dorszami. Zakładam szproty na haczyki. Słychać, jak silnik zwalnia obroty...Gwizdek  szypra! Zestawy z pluskiem wpadają w wodę. Widać, jak szybko pędzą do dna. Patrzę wskupieniu na uciekającą plecionkę...i......puk ! Jest dno. Podnoszę zestaw, i podglądam innych.Podnoszą dość powoli swoje przynęty i opuszczają. Po kilku chwilach okrzyk, i pierwszy hol nadziobie. Ryba nie jest duża, ale wymiarowa. Początek zrobiony...Po chwili kolejne, równie niewielkie. Sygnał gwizdka !  Wędki w górę, płyniemy dalej.

dorsz

Zapachy z kuchni wyrywają mnie zwędkarskiego amoku. Schodzę po drabince . W mesie na stole czekają pyszności. Chleb z wątróbkąz dorsza z cebulką i ziołami, smalec, ogórki. Wędzone ryby, sałatki. Nawet jajka w majonezie … ! Szybko pałaszuję, trzeba mieć siłę do dalszych zmagań. Jedząc obserwuję kokpit. Po prawej stronieekran echosondy i radaru, po lewej GPS. Koło sterowe w pewnych rękach trzyma Ryszard.Niezwykły, wrażliwy człowiek. Żywa księga wiedzy o Bałtyku. Zna chy ba wszystkie sekrety,wczoraj wieczorem przy kolacji zatrzymał nas,  długo zasłuchanych w morskie opowieści... 

Wychodzę na dziób do kolegów, żartujemy, ile wlezie. Patrzę na horyzont z nadzieją na spotkanie zwielkim dorszem..... wracam na „swoją” wielką rufę, a idąc, słyszę wymianę informacji z innych kutrów. Jest słabo. Jakaś załoga porwała na zatopionych sieciach sporo przynęt, bez wyników.Oznacza to tylko jedno – dorsz nie żeruje. Jeśli jest źle, może być już tylko lepiej.

dorsz

Płyniemy, pełni wiary i nadziei na lepsze chwile. Naszym celem jest wrak, szczątki rozrzucone na dnie, głębokość pięćdziesiąt metrów. Tradycyjny sygnał, i szproty już pędzą w dół. Już jest pierwsza ryba, po chwili następne. Są niewiele dłuższe niż wymiarowe, to wciąż dowód słabego żerowania. Ja, mimo starań jestem wciąż bez kontaktu z rybą. Kolejny gwizdek, czas w drogę ! Minęło południe, a wyniki niesą takie, jak oczekiwaliśmy. Ale widoki piękne, lekko zamglony horyzont, w oddali majaczą statki ikutry, nie jesteśmy sami.
Niewielka fala nie przyniosła zagrożenia „morską grypą”, a niejeden z nasmógł mieć potężne problemy i łowienie z głowy. Idę na herbatę do mesy. Chyba mnie coś tknęło...w kabinie słyszę rozmowy z radiostacji, i napotykam wzrok naszego przewodnika, i kapitana kutra, Ryszarda. „Jest dorsz...znaleźli !”Już się nigdzie nie ruszam.
Zerkam na monitory i spokojnie liczę upływające minuty. Przez oknawidzę po raz pierwszy grupę kutrów. I już jesteśmy na miejscu. Na ekranie echosondy – zawinię tydymek dużej ławicy ryb. Oczywiście, jako żółtodziób mówię – śledzie !....Ryszard odpowiada –głównie dorsz !   Teraz albo nigdy – pomyślałem i gramolę się po drabince na swoje stanowisko. 

dorsz

Jesteśmy wśród kilku kutrów.  Widok jest niezwykły...niektóre jednostki przypominają wielkiel angusty, a ich ruszające się wąsy, to spiningi wędkarzy, prowokujących ryby do ataku..     Zauważyłem, że inni w międzyczasie zmienili zestawy, na pilker i przywieszkę z wabikiem. I jużjest pierwsze branie.
Ja łowię tak samo od rana na szproty, jestem jedyny bez ryby. Nieprzyjemne uczucie...Pytam Kamila, czy mnie poratuje przynętą, odpowiada bez namysłu, wspaniały gość...szybko montuję pożyczonego pilkera i przywieszkę. Z drżącym sercem opuszczam to do dna.
Próbowałem już wszystkiego...oprócz łowienia na sandaczowy opad. I właśnie teraz robię dwa energiczne podniesienia zestawu, po czym szczytówkę szybko opuszczam w dół o około pół metra.Zestaw zawisa na szczytówce ...I JEST !!!  Zacinam , czuję pulsujący ciężar, aż krzyknąłem zradości. Za chwilę na powierzchni wody widzę pierwszego w życiu złowionego dorsza. Podnoszęgo, odczepiam i za chwilę zestaw pędzi w dół. Po krótkiej chwili – w identyczny sposób mam walnięcie. Ciężko ...coś lepszego. Wędka wygięta, kołowrotek – dopasowane do siebie jak ulał. Mam wrażenie że ryba ma parę kilo.
Czuję na sobie wzrok innych. Po długim pompowaniu zagadkasię wyjaśnia – to dublet ! Dwa dorsze na raz! Jaka radość …Trafiliśmy na wędkarską żyłę złota. Za chwilę kolega holuje sporego dorsza – ma około trzech kilo.Mamy swoje pięć minut. Moja wędka i kołowrotek pracują wspaniale. 

dorsz2
Kiedy przed wyjazdem jechałem po upragniony kołowrotek Daiwy, pamiętałem ulubione powiedzenie, że najdrożej mnie kosztuje oszczędność. Kupując tego Capricorna 4500 Daiwy mam zgłowy dwa problemy, na zawsze. Połów na morzu, oraz łowienie dużych sumów. Ten kołowrotek poradzi sobie świetnie w tych dwóch tematach. Nie przypuszczałem, że oprócz kołowrotka kupięteż od razu spining. Akurat był w sklepie przedstawiciel firmy. Podał mi do ręki Cormorana BlackStar Pilk 240. Machnąłem nim dwa razy...i już go nie oddałem.
Szybka akcja, duży zakres wagowy przynęt do 300 gramów. Dużo przelotek, lekkość.  A wędka niepozorna z wyglądu....Z zadumy wyrywa mnie gwizdek . Czas do portu  !  Jestem  szczęśliwy, jako nowicjusz złowiłem siedem dorszy. To nie olbrzymy, ale tego dnia ryba naprawdę „nie szła”. Ostatni dzień przed pełniąto zazwyczaj nie są godziny obfitości. Ale jesteśmy szczęśliwi, dzięki dobrej nawigacji szypra Ryszarda, i uśmiechowi Neptuna, wrażeń jest do syta.
Jeszcze zatrzymujemy się  przed  ośrodkiemp rezydenckim w Juracie. Tam, na czterdziestu metrach łowię jako jedyny rybę. To śledź !Zaatakował pilker tak długi jak on sam...  Rozbawiony tym wydarzeniem, żegnam niezmierzoną taflę Bałtyku, jego tajemnicze głębiny, i czekam na przygody, które już nadchodzą  za widnokręgiem....          
Rejs odbył się na kutrze Passat VII, armator  Gerard Włodarski velGłowacki, Jastarnia.

Marcin Kamiński


Nie masz uprawnień do komentowania. Zaloguj się