Penn Slammer III
Gdzieś na wschód od Mławy z mrocznych bagien Wzniesień Mławskich, wypływa niewielka rzeka Orzyc. Toczy wolno swoje wody przez Nizinę Północno Mazowiecką, aby w końcu oddać swój potencjał rzece Narew. Na tym można by zakończyć opowieść o tym niczym nie wyróżniającym się od innych cieku wodnym, gdyby nie to, że dzisiaj mogłem osobiście zapoznać się z urokami rzeczki i jej otoczenia.

Pierwszy maja – wędkarskie święto celebrowane przez tysiące wygłodniałych wędkarstwa osobników, tabunami przewalającymi się przez polskie rzeki i jeziora. Najchętniej spędziłbym ten dzień w domu. Nienawidzę tłoku nad wodą a wizja oberwania w czoło ołowianą główką dodatkowo zniechęca mnie do udziału w imprezie. Do dzisiaj prześladuje mnie pierwszo majowy wypad na jedno z pod warszawskich łowisk gdzie pierwsze dwie godziny zmarnowaliśmy szukając miejsca do zaparkowania auta. Z drugiej strony jak można zmarnować wolny dzień i nie pojechać na ryby?

Prawdopodobnie poczłapałbym nad Wisłę polować na bolenie i unikać widoku masowo mordowanych szczupaków, gdyby nie telefon od portalowych kolegów. Jedziemy nad Orzyc! Propozycja natychmiast mi się spodobała. Wcześniej nie słyszałem za wiele o tym łowisku, co już na wstępie dobrze wróżyło. Była nikła szansa, że niektórzy wędkarze też nie słyszeli i być może wcale nie mają zamiaru tam pojechać.

orzyc10
Skoro świt wytarabaniłem się z domu zabierając wszystko, co mi było potrzebne do wypowiedzenia oficjalnej wojny zębatym bandytom. Arczi i Bary pomogli mi upchnąć majdan do bagażnika i po zajęciu miejsca obok śpiącego brata Barego – Adama, wsłuchałem się w opowieści o poprzednich, nadzwyczaj udanych wędkarskich eskapadach nad Orzyc i jego rozlewiska. Drogi są opustoszałe i po około godzinie zza sosnowego zagajnika ukazało się nam otoczone lasem i zielonymi łąkami rozlane starorzecze. Oprócz Adama, który tylko na chwilę otworzył oko, wysiadamy z samochodu i obserwujemy wodę. Na spokojnej tafli widać oczkującą drobnicę, czasem coś pogoni, czasem się spławi, ogólnie widok radujący nasze serca.

orzyc3Znacie ten moment, w którym już jesteście na łowisku a od wykonania pierwszego rzutu dzieli was jeszcze rozłożenie wędek i przygotowanie zestawów? Przyśpieszony puls oraz lekkie podenerwowanie połączone z uczuciem nadchodzącej wędkarskiej euforii. Na wyścigi z Arczim naciągamy spodnio buty, Bary wskakuje w wodery i zabieramy się za sprzęt. Zaraz, zaraz…a co ja za wędkę zabrałem? Wędkarska euforia schodzi ze mnie jak powietrze z przebitego balonika.
Z niedowierzaniem przyglądam się cienkiej szczytówce, następnie sprawdzam gramaturę. No tak, w domu wszystko na ostatnią chwilę i zamiast szczupakowego sztywnego kongera zabrałem kleniową lejącą się kluchę. No trudno, dam sobie jakoś radę, kiedyś miałem jeden kij od wszystkiego i też ryby łowiłem.

Oprócz smacznie śpiącego Adama po cichu włazimy do wody i oddajemy pierwsze rzuty. Starorzecze jest głębokie z wyraźnie oddzielającym się pasem zarośniętej zielskiem płycizny. Właśnie na spadzie za wypłyceniem spodziewam się intensywnie żerujących szczupaków.
Mój kleniowiwy Iri Lucky i jakoś sobie radzi z dużą gumą na 5 gramowej główce i humor pewnie by mi się zaraz poprawił, gdyby nie pierwsze krople deszczu. W przeciągu godziny ołowiane niebo wypluwa na nas hektolitry wody a na placu boju zostaję tylko z Arczim. Szczupaki się na nas zdecydowanie wypięły i powoli zastanawiam się, po co właściwie wstałem z łóżka…
Deszcz coraz bardziej się nasila i koniec końców lądujemy w samochodzie. Po cichu, aby nie budzić Adama naradzamy się, co robić dalej. Stanęło na tym, pojedziemy nad rzekę i jak tylko deszcz trochę zelży rozpoczniemy drugą turę.

orzyc12orzyc13

Drugą turę zaczęlibyśmy dużo wcześniej gdyby nie to, że środek transportu, którym się poruszaliśmy, siadł na rozjeżdżonej błotnistej drodze. O wypchnięciu zakopanego auta nie było mowy, więc Archi zadzwonił do mieszkającego nieopodal członka rodziny. Po godzinie na drodze było już spore zbiegowisko, trzy spięte taśmami samochody, kilku jednocześnie dowodzących akcją kierowników zamieszania a dodatkowo na ratunek zmierzał w naszą stronę wezwany przez kogoś traktor. Nawet Adam wstał na chwilę zobaczyć, co się stało. Pocieszające było przynajmniej to, że deszcz odrobinę zelżał.

orzyc8
Dochodziło południe, gdy stanęliśmy nad wodą. Padało coraz słabiej a widok meandrującej przez pola rzeki poprawił mi humor. Gdybym nie wiedział, że o rzut beretem jest Warszawa byłbym pewien, że stoję nad brzegiem pomorskiej Radwi.
Zwalone drzewa, podmyte burty, wolniaczki ze wstecznym prądem, ach… aż czuć tu duże ryby! Nie budząc Adama, który na chwilkę się zdrzemnął, zabieramy sprzęt i rozchodzimy się po krzakach. Pierwszy szczupak spada mi przy brzegu. Nie była to bestia, po której mógłbym rozpaczać, ale już wiem, że po ucieczce ryby w silny nurt hol na miękkim kiju sprawia problemy. Muszę również pamiętać o silnym zacięciu. Kluchowaty konger za mnie tego nie zrobi. 

orzyc6

Chowam do pudełka obrotówkę i nerwowo grzebiąc w nim zastanawiam się, co teraz założyć. Po rozpoczęciu sezonu trociowego nie uzupełniłem jeszcze zapasu wahadłówek a potrzebowałem przynęty, którą mógłbym poprowadzić trochę głębiej. Wybór pada na Grzecznika z pomarańczowym grzbietem. Powinien się ładnie prezentować w zmąconej przez deszcz wodzie. Kolejny przystanek, kolejny rzut i jest! Niewielki szczupak ląduje na brzegu. Szybka fota i zębaty znika w mętnej wodzie.

Docieram do miejsca, gdzie wiosenny przybór zalał odrastające po zimie trzcinowisko. Woda w tym miejscu prawie stoi a oczami wyobraźni widzę już czającego się na skraju młodych trzcinek rzecznego rozbójnika. Staram się dojść do upatrzonego miejsca jak najbliżej coraz bardziej grzęznąc w mule. Nie jest dobrze. Dostałem się tam gdzie chciałem, ale wody mam prawie do piersi a mułu powyżej kolan. To nic, najważniejsze, że mam twardo pod stopami a zajęta pozycja umożliwi oddanie paru rzutów. Prowadzę wobka wzdłuż trzcinek jednak nic się nie dzieje.
Poprawiam i również nic. Przede mną za zastoiskiem powoli kręci się woda. Podaję przynętę na granicę nurtu. Kilka ruchów korbką i czuję wyraźne puknięcie. Siedzi! Ryba korzystając z wad mojego sprzętu sama wybiera sobie miejsce rozgrywki.
Na siłę próbuję ją zatrzymać, przed zadekowaniem się pod zalanym krzakiem rosnącym na skraju trzcinowiska. Kijem paruję zrywy, ale to wszystko co mogę zrobić w tej patowej sytuacji. Poskacz sobie to się zmęczysz – myślę sobie w duchu. Szczupak stawia jednak wszystko na jedną kartę i na powierzchni wody odstawia spektakularnego młynka.
Czuję luz na żyłce… Moje bardzo głośne przekleństwa usłyszano chyba we wszystkich okolicznych wsiach. Przeklinam poranną pomyłkę, Przeklinam brak czasu, przez który nie odebrałem ze spójni serwisowanego kołowrotka z plecionką i w końcu przeklinam własną głupotę…Jak tak nieprzygotowany mogłem poleźć nad wodę. Na dodatek stałem jak ofiara losu na środku rzeki, nie bardzo wiedząc jak z powrotem dostać się na brzeg.
Z pomocą przychodzi mi Bary, zaciekawiony moimi wrzaskami. Przygina w moją stronę wiszącą mi nad głową gałąź i przy jej pomocy powoli wyłażę na suchy ląd.

orzyc4orzyc14

Po krótkiej przerwie, podczas której Bary wylewa wodę z woderów idziemy poszukać Arcziego. Co jakiś czas wykonujemy po parę rzutów, w co ciekawszych miejscówkach, czego efektem jest złowienie dwóch krótkich szczupaczków. Kolegę spotykamy kilkaset metrów w dół rzeki. Na koncie ma trzy wymiarowe ryby i jest w świetnym humorze. Tam za lasem coś ci pokarzę, tylko się nie popłacz ze wzruszenia jak to zobaczysz – powiedział do mnie Arczi uśmiechając się całą gębą. Faktycznie, mijamy zarośnięte sosnami wzniesienie i przed nami rozpościera się przepiękny widok. Tu rozlane starorzecze łączy się z Orzycem, który wpada do
wartkiej w tym miejscu Narwi. Przed nami i za nami ściana lasu a po bokach jak okiem sięgnąć soczyście zielone, miejscami pozalewane łąki. Nawet słońce wyszło na moment nadając panoramie żywszych kolorów i podkreślając cienie. Dla samego zobaczenia tego miejsca warto było przyjechać w te okolice. Wstępują w nas nowe siły i ruszamy obławiać otoczony z obu stron wodą cypel. Na wyniki nie trzeba było długo czekać. Umorusany błotem i jakimś zielskiem w naszym kierunku zmierza Arczi taszcząc pokaźnych rozmiarów, centkowanego szczupaka. Miarka pokazuje ponad 70cm.

Obraz_005

Do zmierzchu pozostaje jeszcze trochę czasu, lecz nagłe ochłodzenie i puste żołądki skutecznie zachęcają do powrotu. Pałaszując kanapki podsumowałem dzień. Ogólnie byłem bardzo zadowolony. Poznałem piękną rzekę, zmierzyłem się z dużą rybą i oprócz dosłownie paru napotkanych wędkarzy, 1 maja byłem właściwie sam nad wodą. Po cichu, aby nie budzić wykończonego wyprawą Adama, załadowaliśmy się do samochodu i planując powrotną wyprawę nad Orzyc pod namioty, ruszyliśmy do Warszawy.

Już w domu dowiedziałem się, że w tym samym czasie nad rzeką buszował nasz portalowy kolega Maciek. Jak widać na zamieszczonym poniżej zdjęciu, również nie próżnował

orzyc15

Sebastian Kowalczyk


Nie masz uprawnień do komentowania. Zaloguj się