Potężne uderzenie prawie wyrwało mi kij z ręki. Zaskoczony zapomniałem zaciąć rybę. No tak, to pewnie boleń przywalił w 3.5ccm woblerka. Marszcząca się woda pozwalała domyślać się rumowiska cegieł, kamieni i innych przeszkód pod swoją powierzchnią. Przy niżówce, łowieniem w tym miejscu ryzykowałbym szybkie przetrzebienie mojego pudełka z przynętami. Dzisiaj lekko podwyższony stan wody mi sprzyja. Wabik penetruje łowisko do 1.5m a od zalegających na dnie zaczepów dzieli go jeszcze dobre kilkadziesiąt centymetrów.
Ponawiam obławianie kamienistej wiślanej opaski. Po czwartym rzucie następuje takie samo silne branie. Skoncentrowany natychmiast zacinam rybę, która błyskawicznie odchodzi na wodę, po czym się spina. Jest lepiej – śmieję się w duchu – przynajmniej udało się zaciąć. Uciekinier swoim pędem ku wolności zapewne płoszy wszystko, co w wodzie żyje, więc przenoszę się kilkanaście metrów w dół rzeki.
Poruszanie się nad wodą
Pisząc „przenoszę się” mam na myśli bezszelestne poruszanie się wzdłuż brzegu. Pewnie nie raz przy niskim stanie wody widzieliście ryby w popłochu opuszczające swoje stanowiska między kamieniami lub innymi przeszkodami dającymi im schronienie. W dużej części przypadków to spłoszone przez was, czekające na przepływający smaczny kąsek klenie. Daleki jestem od czołgania się po brzegu, jednak pozycja na skradającego się Apacza jest jak najbardziej w tym przypadku pożądana. Przystanki do dokładnego obłowienia miejscówki robię w sąsiedztwie krzaków lub zasłaniających mnie przed wzrokiem ryb nadrzecznych drzew. Nie śmiejcie się, bezwzględne zachowanie ciszy oraz wtopienie się w otoczenie może zaowocować złowieniem pięknego trofeum w miejscach, w których wcześniej nie mieliśmy żadnych wyników.
Gdy już dotrzemy do obiecującego miejsca, będziemy zmuszeni zalec na kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt minut. Pozycja w kucki już po paru chwilach staje się nie do zniesienia skutecznie obrzydzając nam dalsze wędkowanie. Tu może nam pomóc małe krzesełko wędkarskie lub usadowienie się bezpośrednio na ziemi. Przez jakiś czas przerabiałem pierwszą opcje, ale teraz, jeśli mi na to tylko pogoda pozwala, sadowię się wygodnie na dupsku gdzie się tylko da, zajeżdżając wyselekcjonowane do tego zaszczytnego zadania spodnie.
Dochodzę do samotnie rosnącego krzaczka i po cichutku zajmuję miejsce w jego towarzystwie. W drugim rzucie następuje podobne poprzednim uderzenie. Mocno zacinam i po krótkim siłowym holu uniemożliwiającym rybie szukanie ratunku w podwodnych zaczepach kleń ląduje na brzegu. Razem z 35 centymetrową rybką strzelamy sobie pamiątkową fotkę, po czym szybko zwracam jej wolność. To jednak klenie z takim impetem walą w mój zestaw. Posądzenie o terroryzowanie mojego woblera boleni, było spowodowanie niewielkim zmodyfikowaniem w tym sezonie mojego kleniowego zestawu
.
Żyłka czy plecionka
No właśnie, w tym roku zdecydowałem się pierwszy raz na zakup cieniusieńkiej plecionki o przekroju 0.06 w kolorze kawy z mlekiem. Łowiąc w małej rzece z czystą, klarowną wodą nie zaryzykowałbym takiego posunięcia i użył bym żyłki 0.16mm. Za to duża rzeka, taka jak: Wisła, Narew lub Bug pozwala już na zastosowanie takiego rozwiązania. Woda w tych rzekach jest z natury mętnawa i bardziej widoczna w wodzie plecionka nie powinna odstraszać naszej potencjalnej zdobyczy. Następnym argumentem za wyborem plecionki do łowienia w dużych rzekach jest stosunkowo większa wytrzymałość. Zatowarowanie nawet niewielkiego pudełka z przynętami na klenie to wydatek rzędu paru stów, lub długie godziny własnoręcznego trudu przy produkcji woblerków. W tym przypadku rezygnacja z żyłki na rzecz proponowanego prze zemnie rozwiązania może uratować wiele naszych ulubionych i cennych wabików. Nawet wadę, jaką jest nierozciągliwość plecionki może zrekompensować odpowiednio miękki kij którego praca będzie amortyzować zdecydowane uderzenia kleni.
Odcinek rzeki z kamienistym rumowiskiem na dnie ma jakieś 250 m długości. Przy niższym stanie wody byłoby mi łatwiej czytać wodę i podawać lżejszą przynętę na napływy przed przeszkodami, przy których ryby mają swoje stanowiska. Wykonując rzuty wzdłuż opaski wyciągam dwa niewielkie kleniki. Te duże najbardziej pożądane przeze mnie sztuki ustawiły się dalszej odległości od brzegu. Woblera staram się podać jak najdalej na wodę pozwalając mu spłynąć do brzegu lub w zależności od siły uciągu powoli skręcam linkę nadając odpowiednią pracę wabikowi. Na potrzeby podawania małych przynęt na dalekie odległości przed rozpoczęciem kleniowego sezonu zaopatrzyłem się w odpowiedni kijek.
Wędka i kołowrotek
W zeszłym sezonie używałem wędki zdecydowanie dla mnie za sztywnej do połowu kleni. Potrafiłem zlokalizować rewelacyjne miejsce, w którym miałem nawet po kilkadziesiąt brań w ciągu paru godzin, jednak nieodpowiednio dobrane wędzisko uniemożliwiało mi skuteczne zacięcie. W tym roku nabyłem kluchowatego Kongera Iri Lucky o ciężarze wyrzutowym między 3 a 10gram. Kij ładnie ładuje się pod ciężarem nawet najmniejszych przynęt a jego praca sprawia, że ilość pustych brań spada niemal do zera. Wybór kołowrotka nie tak ważny jak w przypadku np. łowienia sandaczy na ciężkie przynęty. Warto zwrócić jednak uwagę na dopasowanie do lekkiej wędki oraz na to, co w kręciołkach najważniejsze – niezawodny hamulec.
Obłowienie moich bankowych 250 metrów zajmuje mi lekko ponad 1.5 godziny. Wynik – parę ryb między 30 a 35cm oraz wyciągnięte spod opaski maluchy. Ryby trochę krótkie, ale zaraz wrócę do punktu wyjścia i zacznę obławiać mój odcinek od początku. Spłoszone przeze mnie klenie powinny już wrócić na swoje pozycje, co da mi szansę znowu zainteresować je podaną przynętą. Czas chyba użyć większych bardziej selektywnych przynęt. Dużym rybom prawdopodobnie szkoda marnować cennej energii na uganianie się za małymi kęsami.
Przynęty, czyli kleniowe przysmaki
Łowienie wszelkimi mikro przynętami zostawię sobie na cieplejsze miesiące lub całkowicie zastąpię spinning sztuczną muchą . Rozmiary zakupionych w tym roku przynęt do metody spinningowej zaczynają się od 3.5cm. Jak na razie moją główną bronią przeciw rzecznym cwaniakom są opalizujące zielone i niebieskie wobki wyglądające w wodzie trochę jak wielkie mieniące się w słońcu żuki, wykonane przez Pawła Grzecznika. Sprawdzały mi się również Gębale, mniejsze Truchy oraz znane wszystkim Salmo Tiny i Sieki. Warto również mieć przy sobie malutkie obrotówki. Jeśli ryba nie atakuje akurat jednej przynęty, nie oznacza to, że za chwilę nie uderzy w wabik o innej wielkości i ubarwieniu. Grunt to cierpliwość i chęć eksperymentowania.
Czasem zastanawiam się, czy mnie nie dopadła maniakalno - kolekcjonerska korba, spowodowana częstym przebywaniem nad wodą z niejakim kolegą Walickim. Samo patrzenie na pudełko pełne kolorowych misternie wykonanych przynęt powoduję chęć natychmiastowego wyjścia z domu i ruszenia nad wodę w celu poszukiwania kleni.
Zbliża się godzina dziesiąta a ja jestem w połowie drugiego najścia na łowisko. Moim łupem padł niewielki klenik oraz zagubiony między rzecznymi kamieniami okonek. Zostaje mi ostatnie kilkanaście metrów i powoli przestaję się łudzić, że jeszcze coś się wydarzy… Wygięty w pałąk kij zdradza zacięcie dużej ryby. Kleń pędzi po łuku w moją stronę a ja nie nadążam zwijać plecionki. Dopiero pod samymi nogami znowu nawiązuję z nim kontakt. Nie chcąc pozwolić rybie na dalsze wygłupy podciągam ją do brzegu, na co kleń odpowiada mi dzikim młynkiem uwalniając się od tkwiącej w pyszczku kotwiczki. Teraz mogę mu się przynajmniej dobrze przyjrzeć. Jest duży, dużo większy od swoich pokonanych dzisiejszego dnia kolegów. Leży na boku między kamieniami i bezczelnie łypie na mnie okiem. Pod karcącym wzrokiem zaczynam czuć się jak uczniak, który miał czelność mieć nadzieję przechytrzyć starego, rzecznego wyjadacza. Jeszcze lekceważące chlapnięcie ogonem i majestatycznie znika w wolno płynącej wodzie. Płyń sobie. Ja i tak tu po Ciebie wrócę Stary Cwaniaku.
Sebastian Kowalczyk