Myślałem, że jest to dla mnie nieosiągalne, gdyż w tamtym roku zbyt wiele spotkań z tą rybą nie miałem. Teraz chciałbym opisać te 3 najlepsze dni, które dostarczyły mi najwięcej wędkarskich emocji.
Moja nowa życiówka
W czwartek 12 maja wybrałem się z tatą po raz pierwszy w sezonie nad Narew. Od samego początku zapowiadało się obiecująco. Gdy stojąc na górce, na której zaparkowaliśmy samochód, dostrzegłem ganiającego drobnicę bolenia , pomyślałem, że chyba coś dziś złowimy. Pospieszyłem tatę i zeszliśmy nad rzekę. Założyłem nowego, niedawno wyjętego z opakowania x-rapa rapali i zacząłem obławiać. Po kilkunastu rzutach czuję mocne uderzenie, takie jak na bolenia przystało. Niestety ryba się nie wcięła. No cóż , będzie następny, stwierdziłem i łowiłem dalej.
Jak się potem okazało, ryby nie za bardzo chciały żerować i przez 1,5 godziny nie mieliśmy ani jednego kontaktu. Przełom nastąpił około 20. Czegoś takiego w życiu nie widziałem. Kilka boleni na raz , bardzo blisko brzegu tak atakowały uklejki, że aż woda wrzała. Ryby dosłownie wyskakiwały z wody. Myślę, że były to przynajmniej 3 sztuki. Podekscytowani tym , że trafiliśmy w piękne żerowanie boleni, zaczeliśmy rzucać bardzo blisko brzegu, ok.2 m. Stojąc poniżej taty , nagle słyszę głośne: Jest !
Patrzę za siebie, ale widzę tylko rozchodzące się fale. Tata wkurzony niezaciętą rybą, idzie w górę Narwi i obławia jedno miejsce do końca.Bolenie chyba już skończyły kolacje, a zbliżała się godzina 21. Zawzięty zmieniam przynęty i próbuję jeszcze jakiegoś skusić do ataku.
W końcu na myśl przyszedł mi pomysł, aby założyć gumę i poprowadzić ją głebiej. Wybór padł na lunatica 8 cm, na 21 gramowej główce. Spodobał mi się bardzo, więc nie mogłem go nie założyć na agrafkę. Po kilku rzutach przeszły mnie dreszcze, a wędka mocno się wygięła się. Zaciąłem i pomyślałem, że tym razem nie może spaść. Gdy go zobaczyłem przy powierzchni, zdałem sobie sprawę, że nie jest to mała ryba.
Doholowałem spokojnie rapę i stwierdziłem, że takiego jeszcze nigdy nie widziałem. Położyłem go na piachu w płytkiej zatoczce, tak że był cały czas w wodzie. Wyciagnąłem miarkę, przyłożyłem obok ryby i zobaczyłem całe 74 cm. Kilkanaście fotek i ryba wraca do wody. Spokojnie odpływa i macha ogonem na pożegnanie. Cieszę się bardzo z faktu, że pobiłem swój rekord życiowy. Gdy szliśmy do samochodu , tata mi pogratulował i powiedział, że jego życiówka jest nie wiele większa. Wtedy jeszcze bardziej zdałem sobie sprawę z tego, że moja ryba była spora.
Szczęśliwy piątek trzynastego.
Po udanym poprzednim dniu postanowiłem, że nie odpuszczę i pojadę po szkole na ryby.Lekcje w piątki zawsze kończę wcześnie o 12:30, a więc miałem dużo czasu. Poprosiłem dziadka i około godziny 14 ruszyliśmy nad Narew. Pogoda była niestabilna i w każdej chwili mógłzacząć padać deszcz. Nie przejmowałem się tym i zaraz po dojściu na miejscówkę zacząłem łowić. Na agrafce znów wisiał
niebieski x-rap , na którego poprzedniego dnia miałem branie. Nie zdążyłem oddać 3 rzutów, gdy spod nóg, wyjechał nieduży boleń .Jakie było moje zdziwienie, tego nie wie nikt. Rybka szybko wylądowała na brzegu i okazało się, że ma 55 cm. Niestety po 5 minutach zerwała się wichura i przyszła burza. Schowaliśmy się w samochodzie i poczekaliśmy, aż wszystko się uspokoi. Na szczęście okazało się, że opady były przelotne i zaraz przestało grzmieć.
W czasie dość długiego powrotu na łowisko dostałem od dziadka, który pierwszy raz widział branie bolenia , ,,cenną ‘’ radę . Powiedział mi, abym mocno trzymał wędkę, żeby mi jej w końcu jakaś gruba rapa nie wyrwała. Zaśmiałem się i powiedziałem mu, że jest to niemożliwe, bo mam bardzo lekko ustawiony hamulec. Odpowiedział mi, żebym jeszcze się nie zdziwił. Gdy doszliśmy na brzeg, postanowiłem dać szanse innej przynęcie.
Założyłem tym razem , sprawdzonego już flat rap’a rapali. Kilka rzutów poniżej szczęśliwego już miejsca i na wędce melduje się większa od poprzedniej rapka. Po podebraniu , ryba się rzuca w rękach i wbija mi się razem z woblerem w kamizelkę. Myślę trudno, woblera odczepię później , żeby nie męczyć ryby. Mierzę ją i okazuję się, że ma równo 64 cm. Jest dobrze i czuję, że to chyba jeszcze nie koniec na dziś. Rzucam dalej i wierzę, że jeszcze jakiś da się przechytrzyć. Nagle, po zamknięciu kabłąka i dosłownie 2 obrotach korbką mam piękne uderzenie, a
wędka wypada mi z rąk! Spanikowany rzucam się na trawę i chwytam ją w ręce. Patrzę na wodę, a tam rozchodzi się potężna fala. Na szczęście ryba się nie wcięła, bo gdyby tak się stało moja wędka mogłaby popłynąć razem z boleniem. Uff….najadłem się strachu wtedy. Możecie mi nie wierzyć w to co piszę, ale mam na to naocznego świadka.
Gdy emocje opadły, usiadłem na pieńku i zrobiłem sobie przerwę. Wkrótce przyjechał mój tata i łowiliśmy do wieczora. Tego dnia udało nam się jeszcze coś trafić. Tata wyjął 2 , w tym jeden ładny 70-tak , a ja zaliczyłem takiego ok. 60 i jedno branie. Dzień się skończył i zadowolony jednoznacznie uznałem, że należał do jednego z najlepszych jak dotąd w sezonie, mimo, że moje ryby nie były ogromne.
Miały być szczupaki.
Niedziela była dla mnie ostatnią szansą , na to żebym się nałowił, przed 5 dniowym wyjazdem na wycieczkę. Wstałem rano i spojrzałem za okno. Myślę sobie, że chyba z boleni będą nici, bo pada drobny deszcz i niebo jest całkowicie zachmurzone. Postanowiliśmy z tatą, że znów zawitamy nad Narew. Tym razem naszym celem był szczupak, ponieważ w takiej przy takiej pogodzie ta ryba, jest chyba pewniejsza, ale na wszelki wypadek wziąłem przynęty boleniowe.
Wyjechaliśmy około godziny 10 i po 15 minutach jazdy byliśmy nad brzegiem pięknej, majowej Narwi. Rozłożyliśmy wędki i zaczęliśmy obławiać dokładnie obiecującą zatokę, która znajdowała się blisko, świetnej na wieczór opaski. Szczupaczek był w niej niemal pewny, jednak żaden nie dał się oszukać albo już ich po prostu tam nie było.
Gdy zeszliśmy 100 m w dół rzeki zatrzymaliśmy się i usłyszałem od taty, że w sobotę złowił tu 2 pod wymiarowe szczupłe. Porzucałem chwilę moją drugą ulubioną gumą z serii dragon v-lures, czyli buster’em i zauważyłem jak pod nogami przewinęła się ryba. Króciutki rzut i próbuję go skusić jeszcze raz. Nagle czuję opór na wędce i widzę tylko jak się wygina. Szybko wyciągam kaczodzioba i okazuję się, że ma 54 cm. 2 zdjęcia telefonem i wraca do wody.
Po jakimś czasie dostrzegliśmy pokazującego się bolenia. Mówię tacie, że odpuszczam na razie szczupaki i idę spróbować złowić tę rapę, co tam szaleje. Usłyszałem odpowiedź, że będzie ciężko, bo pokazywała się daleko od brzegu. Nie minęło 5 minut i mam na kiju rybę. Ładnie walczy i pewnie jest zgrabny, pomyślałem. Okazuję się, że bolek mierzy 70 cm. Kilka pamiątkowych fotek i rapka dostojnie odpływa. Szczęśliwy patrzę na tatę i widzę zdziwienie na jego twarzy.
W pewnej chwili zauważyłem kolejnego, ganiającego drobnicę bolenia. Ten jest blisko brzegu , więc szanse na jego złowienie są większe. Wstaję, zmieniam przynętę na perłowego rippera i oznajmiam tacie, że ide po niego. Znowu nie minęło 10 minut i zacinam rybę.
Nie wierzę w to, że aż tyle szczęścia w tym dniu mi dopisało. Ten jest o wiele mniejszy, bo ma tylko 50 parę centymetrów. Tata, który już nie wie co robić, powiedział, że jedziemy do domu, bo nie chce mu się już łowić. Zgodziłem się, ponieważ zaczął padać mocny deszcz i zrobiło się zimno. Gdy zajechaliśmy, czekał na nas, długo wyczekiwany obiad.
Podsumowując te dni, mogę je zaliczyć jak narazie do najlepszych dla mnie w tym sezonie. Życzę wszystkim niezapomnianych przeżyć nad wodą oraz samych wyrwanych wędek z ręki przez tą piękną rybę, jaką jest boleń.