Berkley 2
Jeśli na hak założyłeś trzy grube rosówki, a sygnalizator brań powoli wędruje ku górze, to wiedz, że coś się dzieje… 


Na rybach Piotr jest jak rekin, nie śpi i nie odpoczywa. To chyba już trzecia doba wędkarskiego maratonu a On jest non stop na nogach. Przepraszam, pomyliłem się, spędził parę godzin w pozycji leżącej. Założę się o wszystko, że i tak nie spał. Obmyślał taktykę na następny dzień, jestem tego pewien. Dobrze, że coś zjada czasami, bo w końcu by zemdlał i wpadł do wody. Jak bym go nie znał, pomyślałbym, że jest na jakimś ostrym dopingu, ale on nawet kawy nie pija.

al5

Na łowisko dojechaliśmy w niedzielę o zmroku. Z dostępnych kładek wybieramy dwa sąsiadujące ze sobą pomosty i rozstawiamy sprzęt. Deski stanowisk noszą wyraźne ślady wędkowania. Widok porozsypywanej zanęty wprawia mnie w dobry nastrój. Nasi poprzednicy pewnie nęcili tu trzy dni z rzędu, a my mamy szanse zebrać plony ich pracy. No cóż, dobrze mieć w zanadrzu wolny poniedziałek.

al4magia nocnego wędkowania

Słyszę odgłos koszyczków zanętowych lądujących w wodzie. No tak, ten narwaniec już łowi, a ja dopiero co rozłożyłem kije. Gdy dzisiaj wspomniałem o powrocie do Warszawy spojrzał na mnie w taki sposób, że od razu nabrałem ochoty powłóczyć się jeszcze jeden dzień po Mazurach. Dopiera propozycja nocnej zasiadki na leszcza go udobruchała. Dla Piotra nie ważna jest metoda ani łowisko, sam fakt przebywania na łonie natury i wędkowania czyni go szczęśliwym.

Dwa świetliki przyczepione do szczytówek pozwalały mi określić gdzie dokładnie znajduje się stanowisko sąsiada. Przyjmuję trochę inną taktykę. Zamiast koszyczków zakładam sprężyny. Łowienie na koszyczek jakoś nie pasuje mi do stojącej wody. Ale to rzecz gustu, każdy łowi jak lubi. Na przelotki przy kołowrotku wieszam po „policjancie” a świetliki wkładam w specjalne otworki sygnalizatorów brań. Taka uproszczona wersja karpiowego swingera wymaga jednak ciągłej obserwacji, a taką mam ochotę przyciąć komara w wygodnym foteliku. Na hak zakładam białe robaczki na drugim zestawie trzy wielkie rosówy. Od gospodarza słyszałem opowieści o wielkich linach i karpiach pamiętających jeszcze czasy komuny. Nigdy nie wiadomo, co podejdzie. Na wszelki wypadek w zestawie z rosówkami odpalam wolny bieg.

al1oczy na zapałki

Coś zassało białe robaczki. Policjant nagle luzuje się, na co odpowiadam zdecydowanym zacięciem. Po krótkim holu w podbieraku ląduje piękny, złoty leszcz. Przed wypuszczeniem jeziorowego obżartucha dokonuję szybkiego pomiaru. Równo 50cm, zapowiada się ciekawa nocka. Uzupełniając wyssane robale widzę jak czujnik na drugim kiju podrywa się do góry i już tak zostaje w pozycji równoległej do wędki. Zacinam wolną ręką i czuję pulsujący ciężar szamoczącego się leszcza. Słyszę, ze u Piotra też coś się dzieje. Wypuszczam kolejnego pięćdziesiątaka, zarzucam zestawy i idę pogadać z kolegą. Nakrywam go na robieniu fotek leżącemu na deskach leszczowi. Na oko jest taki sam jak moje. Niestety niedane mi jest pogawędzić. Z mojej kładki dochodzi nas głośny gwizd żyłki oddawanej z kołowrotka. Biegnę na złamanie karku przez trzcinowisko. Gdy wpadam na stanowisko ryba zatrzymuje się, ale pozycja sygnalizatora wskazuje, że jeszcze tam jest. Po zacięciu czuję typowe dla leszcza podrygiwanie, ale moc, z jaką ryba odeszła na wodę świadczy o tym, że jest dużo większy od swoich poprzedników. Daję mu się wyszaleć, po czym podciągam go do powierzchni. W świetle latarki czołowej widzę rybę wielkości średnich rozmiarów miednicy. Napięta linka nagle luzuje się, a leszcz majestatycznie odpływa. Musiałem za mocno przytrzymać go na początku i haczyk rozdarł delikatny pyszczek ryby.

al3

Nie mam czasu się nad tym więcej zastanawiać, bo na drugim kiju sygnalizator z trzaskiem uderzył o blank wędki. Holując rybę widzę ciekawe przedstawienie na kładce obok. Piotr zacina, odkłada kij z szamoczącą się na końcu zestawu rybą i zacina następną. Dwie ryby na raz, toż to jest jakiś wędkarski Armagiedon! Księżyc, który wyłonił się zza chmur musiał pobudzić rybki do żerowania. Świeża porcja zanęty z naszych koszyczków i sprężyn też zrobiła swoje.

Kończą mi się rosówki i z ulgą mogę zrezygnować z jednego zestawu. Łowienie na dwa kije tej nocy nie miało sensu. Albo byłem już tak zmęczony, ze przestałem ogarniać to, co się działo na moich wędkach. Nie ląduję już ryb w podbieraku, nie mierzę, tylko od razu uwalniam je w wodzie. Dopiero, gdy jakieś wielkie rybsko urywa mi haczyk mam chwilkę, aby na spokojnie zapalić i odsapnąć.

al6

Z nastaniem świtu brania robią się coraz rzadsze a rozmiary łowionych ryb coraz mniejsze. Nie chce mi się już męczyć robali, marzę chociaż o krótkiej drzemce dla zregenerowania sił. Piotrek wypatruje krzątającego się po przystani gospodarza, przychodzi do mnie na pomost i oświadcza, że już czas wypłynąć na szczupaki. Właściwie, czego miałem się spodziewać. Na samą wieść o złowionych w tym tygodniu rybach, Piotrek nerwowo przestępował z nogi na nogę. Wczoraj padła sztuka 95cm a parę dni temu 114cm.

Kolega zalicza swojego szczupaka i spływamy do przystani pośpieszani przez niemiłosiernie prażące słońce. Koło południa jesteśmy już spakowani i gotowi do wyjazdu. W Martianach zatrzymuje nas jeszcze zaproszenie na przygotowane przez gospodarza późne śniadanie. Pałaszując specjały z wędzarni Jurka zastanawiam się, dla czego będąc tu częstym gościem, nastawiałem się tylko na drapieżnika. Tyle mam za sobą zmarnowanych nocy i niewykorzystanych szans. Nie przyjadę już więcej nad Wersminie bez feederków i spławikówki. Obfita woda oprócz wypasionych drapieżników, kryje jeszcze wiele tajemni spod znaku białej ryby, które aż proszą się o odkrycie. Dziękujemy Jurkowi i Dominikowi za serdeczne przyjęcie niezapowiedzianych gości i ruszamy do Warszawy. Podczas drogi przysypiam, a Piotr budzi mnie dopiero pod domem pytaniem, czy mam chęć wybrać się na wieczorowego bolenia. Z niedowierzaniem patrzę na kolegę. Uśmiechnięta gęba nie nosi najmniejszych oznak niewyspania. Zaczynam się go bać!

Sebastian Kowalczyk


Nie masz uprawnień do komentowania. Zaloguj się