Sezon trociowy, co prawda był intensywny, ekscytujący lecz o miesiąc krótszy. Ta wredna zima była zbyt długa...
Belony były, lecz przyszły później niż w roku ubiegłym, kiedy to pierwsze złowiłem 28 kwietnia, i z całą stanowczością stwierdzam, że było ich mniej niż w latach poprzednich. Oczywiście, trafiło się kilka dni, gdzie łowienie po tarłowych dziobaków stawało się nudne, lecz pierwszy raz od kilku lat czuję się niedołowiony i belona nie wywołuje u mnie po sezonie zasadniczym, najnormalniejszego w świecie obrzydzenia. Powiem więcej...
Brakuje mi jej! Brakuje mi dynamicznych uderzeń, tańca dookoła mnie na ogonie, a nawet zielonych łusek oklejających wszystko czego dotknie ta dziwna ryba.
W czerwcu, korzystając z zimnej wody wymyśliłem sobie łowienie flader na spina, ale woda szybko się ogrzała i flądry odeszły sobie od brzegów w jakieś zimne dziury, gdzie dla brodzącego są nieosiągalne.
To wszystko było jednak na spina, a ja już stęskniłem się do moich całodniowych, lub całonocnych zasiadek i wpatrywania się w szczytówki surf castingowych wędzisk. Pod koniec maja, niektórzy chwalili się połowami pięknych leszczy. Nawet dubletami na kijach... Co to jednak za łowienie skoro ryby były wysypane jakby poprzyklejały do siebie piasek plażowy, ich brzuchy były pełne ikry lub samce lały mleczem jak dwudziestokilkulatek w noc poślubną ;) Mi brakowało węgorzy, okoni i grubych, złotych leszczy... Takich czystych.Tłuściutkich. Powiązałem nowe zestawy ze dwa- trzy razy wybraliśmy się z kolegą na rekonesans. Przecież pod koniec czerwca w zeszłym roku tak pięknie połowiłem, że o lipcu nie wspomnę. NIC!!! ZERO!!! KOŁO!!! Takie były wyniki. Pocieszające jedynie było to, że nie tylko u mnie i to sprawiało, że nie dopadła mnie galopująca depresja, połączona z niedowierzaniem we własne wędkarskie szczęście, oraz jakąś tam wiedzę nabytą przez lata.
Z Ciupą umówiliśmy się po raz kolejny na sprawdzenie plaży. Kilka osób zajmujących najlepsze stanowiska wróżyły, że w wodzie coś się dzieje. To jednak było jak przepowiednie "Wróża Macieja" z programu TV... Dużo nadziei, jeszcze więcej ściemy i w efekcie wielkie "G". Po godzinie nic, po następnej też i przyszedł Waldek "Popper" spędzający nad morzem urlop, i pogadaliśmy, i branie... Nie wierzę?! Lecz jak tu nie wierzyć, kiedy moja szczytówka lata jak oszalała. Zacinam, bardziej z przyzwyczajenia niż konieczności i po chwili całkiem przyzwoity okoń melduje się na brzegu. - Jest!!! Pierwszy gruntowy w tym roku. Może jednak nie będzie tak źle?
Po następnej godzinie żałuję, że moja zdobycz dostała "czapę". Studnia się pogłębia. Sąsiedzi się wynieśli, zrezygnowali z dalszego łowienia, gdyż ich wyniki były nie najlepsze tzn. mieli o jedną rybę mniej niż ja ;)
Z Popperem i Ciupą siedzieliśmy jeszcze trochę w tym miejscu, ale trzeba było podjąć jakąś decyzję. Jak ma nie brać wcale, to może nie brać w innym miejscu.
-Ja idę, póki mam jeszcze ochotę się przenosić- powiedziałem i tak zrobiłem. -Przy jednej dziurze to i kot zdechnie ;)
Wszedłem na murek rozglądnąłem się i wybrałem miejsce, w którym płytki blat schodził stopniowo w lewo i tworzył taką jakby klatkę głębszej wody. Szybciutko założyłem nowe robaki, rzuciłem na tylną, płytką krawędź klatki, i ściągnąłem zestaw w dołek.
Ledwo założyłem robaki na drugim kiju i zarzuciłem zestaw trochę bliżej, a już szczytówka pierwszego kija rytmicznie się przygięła i zaczęła drgać.
Leszcz był grubiutki, lecz niezbyt długi. Cieszyłem się jednak jak dziecko. Nie z ryby, ale z tego, że podjąłem słuszną decyzję, wybrałem miejsce i szczęśliwie położyłem zestaw w okolicy żerowania ryb, a właściwie ryby i to w dodatku ślepej... Prawie ślepej :lol:
Dopiero na na zdjęciach, zauważyłem bielmo na lewym oku ryby. To z mojej strony było ok.
Można powiedzieć, że leszczowi robaki wpadły pod nos, jak ślepej kurze ziarno, ale ja i tak bardzo cieszę się z otwarcia letniego sezonu plażowego.
Zastanawia mnie jeszcze, czy przypadkiem okoń nie był głuchy...
Wojciech "Wiśnia" Wiśniewski