ŚWIĘTA ANNA NAGRADZA WYTRWAŁYCH
oraz
TAJEMNICZA PUSZKA
Czytując materiały w czasopismach wędkarskich odnoszę czasem wrażenie, że szczupak jest jakimś automatycznym robotem, który od pierwszego maja czeka z posłusznie rozdziawioną paszczą na wszystko, co podrzuci mu wędkarz pod pysk. Spiningiści jeżdżący na bogate w ryby skandynawskie wody czasem wygłaszają opinie w rodzaju – pojechaliście za wcześnie, albo za późno. Na ryby nigdy nie jest ani za wcześnie, ani za późno. Wyprawa, z której właśnie wrócilismy - niezwykła, chwilami dramatyczna, pełna zaskakujących odkryć - jest dowodem na nieobliczalność natury, kalendarza rozrodu i zachowań wodnych stworzeń z rybami na czele. Wiosna jest czasem na wspaniałe wędkarskie doznania, ale również na wiele rozczarowań. Jest okresem najbardziej ryzykownym – tarło wielu gatunków odbywa się często w zupełnie innym czasie, niż podpowiada nam to wędkarskie doświadczenie. Część złowionych przez nas szczupaków miała świeże, krwawe rany po tarle – teraz, tyle czasu po kwietniu !!! Jesienią jest o wiele spokojniej, ryby u schyłku sezonu nabrały sił i wtedy nadchodzi najlepszy dla nas czas.
TRZEJ MUSZKIETEROWIE SPININGOWEJ SZERMIERKI
W wyprawie w trzecim tygodniu czerwca towarzyszyli mi Tadeusz i Bogdan, znakomici i doświadczeni spiningiści. Każdy wniósł swoje trafne spostrzeżenia, każdy użył po mistrzowsku swoich ulubionych przynęt.
Ten między dwoma niedźwiedziami, w środku - to ja... Stawaj do pojedynku ! Moje jerki ośmieszą twoje gumki !
Kilka słów o naszych zestawach i przynętach. Bogdan łowił na spining Jaxona – parabolik z wymiennymi topami /dodatkowy top akcja szczytowa/, ulubione przynęty jerki oraz gumy. Tadeusz
od dawna skutecznie łowi na kij Dragon Pro Selection X-fast 260 cm, szybki spiner na sandacze i sumy, ale uniwersalny na inne ryby, z przynęt – gumy i woblery. Ja miałem zestaw Daiwy – na jerki kij InfinityQ 270cm, oraz na woblery i gumy 3.03 m drop-shot. Kołowrotek Exceler 4000. Przynęty – jerki i woblery, sporadycznie gumy.
Chciałbym nieco przybliżyć łowienie na jerki Salmo, jakich głównie używamy z Bogdanem.
Znana jest technika agresywna – to tak zaczęto używać tej ciekawej przynęty. Polega to na krótkich , gwałtownych zrywach wędziskiem, z jednoczesnym podkręceniem plecionki /przy tej metodzie żyłki nie polecam/. Przy takim postępowaniu jerk dosłownie szaleje – pruje wodę we wszystkich możliwych kierunkach, po czym powoli opada. I wtedy właśnie następuje atak drapieżnika. Ja osobiście wolę inną technikę. Nazwałbym to żartobliwie „pijanym dżerkiem”. Po zarzuceniu przynęty rozpoczynam powolne zwijanie linki. Równocześnie łagodnymi, krótkimi ruchami szczytówki przyciągam przynętę do siebie, nie luzując linki ani na chwilę.
Tak prowadzony jerk zatacza się poziomo, kolebiąc powoli na boki, wygląda jak ryba zbierająca pożywienie. Gdy podciągamy go szczytówką – robi nieco szybsze ruchy. Dobra przynęta to dopiero połowa sukcesu. Cała reszta w naszych rękach. Nieodzowne jest sprawdzenie pracy przynęty przez każdego, indywidualnie. Jerki, kiedyś znane jako slidery – pracują zawsze, nawet przy bardzo powolnym zwijaniu, zachęcam każdego do opracowania własnego sposobu przy połowie tą techniką. Jeśli chodzi o spining – wcale nie musicie mieć przysłowiowego kija od szczotki. Jerk pracuje na każdym kiju, sami się przekonajcie. Plecionka jest niezbędna, skuteczne zacięcie ryby jest również przy paraboliku /próbowałem – zapewniam /. To tylko kwestia szybkiego refleksu.
POGODA – CZTERY PORY ROKU OPRÓCZ ZIMY
Kawał życia spędziłem nad wodami, nie pamiętam tygodnia tak dynamicznego, pogody podobnie zwariowanej. Codziennie mieliśmy gwałtowne zmiany, skoki temperatury. Rano mroczny, szary i dżdżysty front, później nieznośny żar z nieba zakończony burzą. Ulewa w niedzielę po przyjeździe, to samo w Boże Ciało aż do południa. Raz nawet uciekaliśmy przed trąbą powietrzną. Nic więc dziwnego, że ryby zastrajkowały. Od soboty, dnia przyjazdu i pierwszego treningu - do wtorku mieliśmy taką przeplatankę. Później pogoda zaczęła się powoli stabilizować.
Każdego dnia gapiliśmy się na prognozę pogody w tv. Przypominaliśmy trochę dzieci czekające na prezenty pod świąteczną choinką. Pewnego razu Tadeusz zapatrzony w prognozę i szwedzką, niemłodą i brzydką pogodynkę - ofuknął mnie i Bogdana /gadaliśmy właśnie, gdzie popłyniemy/ – Ciszej, gdyż nic nie słyszę co ona mówi !!! Wywaliliśmy się wszyscy ze śmiechu na dłużej, żaden z nas przecież nie zna szwedzkiego...
GDZIE SĄ RYBY ?
Pytanie numer jeden dla każdego spragnionego wędkarskich emocji. Sytuacja jaką zastałem była niezwykła, przewracała do góry nogami większość wyobrażeń moich, oraz moich kolegów, jeżdżących na szkiery od wielu lat.
Pierwszym zaskoczeniem były dla nas ławice śledzi. Było ich mnóstwo, szczególnie w zatokach głębokości kilkunastu metrów, ale także na głębokościach około sześciometrowych. Obecność takiej ich ilości w trzecim tygodniu czerwca jest niecodzienna. Zazwyczaj po tarle, które trwało najdalej do końca maja, odpływały w stronę morza na głębiny. Ten śledziowy festiwal utrudnił nam łowienie okoni, a bardzo na to liczyłem.
Oto ofiary i ich kaci. Ławice śledzi pod czujnym okiem okoni, dorastających do wielkiej wagi
na tej pożywnej diecie...
Również szczupaki pokazały coś zaskakującego. Już wcześniej, rok temu zauważyłem że zębacze dzielą się na dwie grupy – zatokowe i trzcinowe. Te pierwsze są głównie amatorami śledzi. Stanowiska, jakie obierają wymownie to pokazują. Są to zapadliska w toni przy skalistych pionowych brzegach, obok wielkich głazów, tam właśnie przebiegają ścieżki śledziowych wędrówek /echosonda pokazała to jak na dłoni/. Duże szczupaki mają tam dogodne warunki do ataku. Mniejsze egzemplarze trzymają się płytszej wody, szczególnie chętnie gnieżdżą się na styku z zaroślami morszczynu. A trzcinowe esoxy ? To lenie. Siedzą w trzcinowiskach, z których wypuszczają się na stoki w ich sąsiedztwie. Są tam zarówno skoczki, jak i potężne sztuki. Bogdanowi spiął się kolos po krótkiej walce w takim właśnie niepozornym miejscu . Ale najdziwniejsza jest dieta trzcinowców. Okazało się, że są to głównie cierniki. Nie zauważyliśmy w trzcinie żadnej białej ryby, nawet małych okoni. Nigdy nie było spławów ryby ani ataku drapieżnika. Wśród trzcin panowała grobowa cisza.
Kolega ciernik na darmowej przejażdżce na swojej gumowej kopii. Zastosowałem zasadę
C&R...
Inne miejsce, jakie tętniło życiem – to kamienna rafa. Jest ich tam sporo. Warunkiem atrakcyjności takiego miejsca jest zielsko. Morszczyn, długie rośliny podobne do spaghetti /tak je nazwaliśmy/, rdest lub wywłócznik. Jeżeli płycizna między głazami była porośnięta – sukces murowany. Tam siedziały i średnie i te największe. Tadeuszowi odprowadził właśnie taki gumę, nie uderzył, bo na dżigu zawisła odrobina zielska.
NAJCIEKAWSZE POŁOWY
Początki jak wspomniałem były fatalne. Szczupaki były jak w letargu.. Kiedy biczowaliśmy płytki stok przed trzcinami, Tadeuszowi uderzył na rippera dwukilowy skoczek. Równocześnie – podobny trzasnął w gumę Bogdanowi.! Pobudził się do życia szamotaniną pierwszego.
Nasze zawody na największego szczupaka wyznaczyłem na konkretny dzień, w czasie podróży promem. Powiedziałem do kamer, że tego dnia, 22 czerwca - uderzą duże szczupaki. I uderzyły.... W czasie pierwszej wizyty na szkierach zapowiedziałem z góry jakie będą brania. Sprawdziło się w stu procentach, to samo rok temu. Była jednak stabilna pogoda, a ona wzmaga aktywność ryb. Potrzebowałem takiego połamanego tygodnia, jak ten, żeby mieć pewność. I sprawdziło się. Kilkanaście lat obserwacji zachowań ryb....Dziś już mam kalendarz dobrych brań na lata naprzód, w każdym zakątku na ziemi. Oczywiście nie samym kalendarzem będę się kierował, przecież ryby zrobią podobnie !
Moja pierwsza osiemdziesiątka z trzcin. Jak taki ma się najeść ciernikami...?
Stajemy na kotwicy, niedaleko trzcinowiska. Mamy szczęście że rzuty są z wiatrem. Mam jerkowy zestaw z kijem Infinity 30 – 60 g. Plecionka Daiwa Super Shinobi 0.16 jest prawie bezszelestna, nie znoszę szumu na przelotkach. Kołowrotek Exceler oddaje pięknie linkę – rzuty bez wysiłku na około siedemdziesiąt metrów. Rzucamy równolegle do trzcin, zmieniamy przynęty. Czuję podbicie, bardziej podobne do sandaczowego. Zacinam – siedzi !!! Nareszcie coś większego ! Szczupak nurkuje w zielsko, idzie coraz ciężej. Blisko łódki widzę spory wiecheć roślin na plecionce – robi się nieciekawie. Na szczęście to gniazdo samo opada w dół ! Mamy go …. szybka sesja i do zobaczenia za rok!
Stoimy koło naszej rafy. Jest cisza, nie ma ani puknięcia. Bogdan pokazuje mistrzowską, pokerową zagrywkę i zakłada perłowy twister Mannsa z ogonem jak falbanka...klasyczny opad sandaczowy. Niedaleko łódki zacięcie i – siedzi ! Podbieram go ręką, jak przytłaczającą większość ryb. Tylko trzy razy użyliśmy wielkiego podbieraka z siatką żyłkową .
Jest świetny – przynęta nie wplątuje się nigdy. O stalowym chwytaku nie wspomnę – to barbarzyńskie narzędzie powinno być zakazane, mam nadzieję, że do tego doprowadzimy. Warto zdawać sobie sprawę, że szczupak złowiony i uwolniony potrzebuje długiego czasu, żeby dojść do siebie. Im więcej bólu przeżył - tym dłużej. I taki drapieżnik, nawet głodny i agresywny – rozpoznaje naszą przynętę. Widziałem w polaroidach, jak za prowadzonym przeze mnie srebrnym Stingiem Salmo podszedł szczupak koło trójki. Wiecie co zrobił ? Zrównał się z woblerem, i bokiem zamkniętego pyska walnął w przynetę. Poczułem to uderzenie na kiju, zaciąć tego nie sposób. Zębacz odprowadził wobler, pozostał chwilę nastroszony do ataku - i znikł.
SPOTKANIE Z KRÓLEM ZATOKI
Pewnego ranka przekomarzamy się dokąd płynąć. Mówię chłopakom że ryb się nie wypływa kilometrami. Jak nie biorą to nigdzie nie biorą. I stajemy sto metrów od pomostu, zapewniam ich że tu zawsze były szczupaki. Dryfujemy, ciszę przerywa świst naszych plecionek. Rozglądam się dookoła, patrzę powoli w dół...i zamieram. Spójrzcie - mówię zduszonym głosem. Tam jest ON. Przyszedł za ciernikiem Tadka. Jest potężny. Patrzy na nas, płetwy piersiowe powoli falują. Tadek majtnął prowokująco gumowym cierniczkiem, ale król odpływa, ufny w swoją siłę... A my zapadamy w wymowne milczenie.
Otwieram powoli oczy....jest sobotni świt. Ostatni nasz dzień w tej pięknej krainie. Z trudem zwlekam się z łóżka, jestem już zmęczony tym naszym szaleństwem. Termos, kije, schodzimy z Tadkiem do łodzi. Jest piąta rano, łagodna przyjemna pogoda. Bogdan ma wolne, czeka go prowadzenie auta.
Tadeusz zarządza zatokę pod naszym domem. Trochę mruczę że nie, proponuję przesmyk nieco dalej, ale co tam. Stajemy w dryfie, dobre kilkadziesiąt metrów od linii rzadkich, pierwszych trzcinek.
Zakładam pływającego jerka. Kij mam delikatniejszy, trzymetrowy drop shot Daiwy, świetnie leży mi w ręku. Pozwala na dalekie rzuty. Przynętę lokuję za każdym trazem na linii trzcin. Niestety – na kotwiczkach co chwilę zawisa niewielkie zielsko, zakładam wobler pływający, jest to samo. Pozostaje mi tylko jedno wyjście...prowadzę przynetę z przerwami, pozwalam jej wychodzić na powierzchnię. Tam gdzie dorzucam jest około metr wody, może niewiele głębiej. Kolejny rzut...załamanie tafli wody, błysk ciała , moje zacięcie w ułamku sekundy ! Jest skoczek – mówię do Tadka, a ten zaczyna nagrywać scenę. Na razie na pionowym kiju usiłuję wymaglować rybę z trzcin. Jakoś idzie.
Kontratak jest silny, podnoszę wagę przeciwnika na trzy kilo. Mimo polaroidów nie widzę ryby zbyt dokładnie, w wodzie sporo zielska. Podciągam powoli, tym razem na płaskim kiju bo czuję że ma chęć na salto..
Teraz następuje potężny odjazd, plecionka na poluzowanym hamulcu zamienia Excelera w skrzypce....to najpiękniejsza muzyka dla wędkarza ! Szczupak już zaczyna się pokazywać, widzimy już, że jest potężny. Robi spacer dookoła rufy, podciągam go. Jest przy burcie.
Skok w górę, słony prysznic na twarz ! Co za widok...Jestem w siódmym niebie. Za chwilę jednak wracam na ziemię...szczupaczysko z potworną siłą wali łbem o burtę !!! Wobler poszedł w drzazgi, ale nie pękł całkiem. Takiego furiata /może to samica, tym większy wstyd/ jeszcze nie miałem na wędce. Jeszcze chwila....podprowadzam olbrzyma do ręki. Próbuję objąc dłonią za łbem, wyślizguje się. Nie mam już chęci na walkę, biorę podbierak z żyłkową siatką. JEST ! Podnoszę zdobycz krzycząc ze szczęścia !
Król zatoki powraca na swoje włości... Do zobaczenia, tylko już nie wal tak tym łbem o burtę – mówię machając ręką na pożegnanie.
Mierzyliśmy do dolnego promienia płetwy...96 centymetrów. Dopiero w Polsce oglądając zdjęcia, zauważam, że jakiś bezmyślny wędkarz, który złowił go przede mną – przyciął szczupakowi ogon. Ta brakująca część to spokojnie kilka centymetrów, szczupak zatem miał ponad metr. Ale nieważne ...kilogramy, centymetry. Metrowa bestia z metrowej wody złowiona pod samym domem... Jestem dzieckiem szczęścia ! I niech tak będzie do końca moich wędkarskich dni.....
Chłopaki, dzięki za wspaniałą wyprawę.
Liczę już dni do następnej !
Wracając do domu znaleźliśmy w szwedzkim lesie tajemniczą puszkę wraz ze stertą śmieci...
Część naszego społeczeństwa bardzo lubi dać innym wszystko, co ma najlepszego pod ręką....Marcin Kamiński