Wczesnym rankiem gdy dotarliśmy na łowisko z moim serdecznym kompanem wędkarskich wypraw miałem mieszane uczucia, kompletna cisza na wodzie nie wróżyła dobrych wyników. Zmienna pogoda i wahania ciśnienia w poprzednich dniach w naszym wędkarskim mniemaniu zmniejszały szansę na spotkanie z sandaczem ale dzielnie podjęliśmy to wyzwanie. Jezioro na które zawitaliśmy to niewielki zbiornik przepływowy o głębokości zatoczek od 1,5 do 17m na którym tlen w czerwcu występuje tylko do głębokości 4m zatem typowanie miejscówki było mocno utrudnione. Postanowiliśmy rozpocząć wędkowanie od miejsca gdzie do jeziora wpływa przepiękna warmińska rzeka Pasłęka mając nadzieję na większe natlenienie, skupiska drobniejszej ryby za którą podąży cel naszego dzisiejszego polowania.
Zakotwiczyliśmy ciężką ogromną łódź pożyczoną ku uprzejmości znajomego niewątpliwie pamiętającą wielkie i rybne jeziora mazurskie z czasów PRL, klimat który towarzyszył nam na miejscu - wielka stara drewniana łódź, niewielka cicha zatoczka z lekko snującą się mgłą nad taflą wody uruchomił wyobraźnię i nastroił nas pozytywnie na dzisiejszą wyprawę.
Zestaw jaki przygotowałem to wędzisko o długości 2,30m o akcji szczytowej i ciężarze wyrzutu od 4 do 21 gram idealne na płytkie miejsca gdzie przynęty jakich używam to niewielkie 6-7cm ripery z główką ok 10-12 gram. Kołowrotek wielkości 2500 z nawiniętą plecionką 0,18mm w kolorze zielonkawym fluo Ku naszemu zdziwieniu brania pojawiają się niemal natychmiast ale w ciągu godziny żadnej ryby nie byliśmy w stanie zaciąć, brania były bardzo delikatne sztampowe bardzo szybkie pstryknięcia. Co robić?
Brania są ale nie mogę zaciąć ryby, co robię źle? Po chwili zastanowienia padło na plecionkę, wielu z nas uważa że plecionka jaka by nie była powinna spełniać swoją rolę i tyle. Tego dnia uznałem, że to ona psuje nam całą zabawę, jest po prostu za gruba a co za tym idzie podczas opadania dość lekkiej 12gr przynęty tworzy łuk który zbyt wolno przenosi sygnał brania.
Postanowiłem zmienić szpulę na inną z plecionką 0,10 w kolorze ciemnej zieleni, mało widoczna ale w zamian za to "bardzo szybka" każde dotknięcie przynęty o dno czy podwodną przeszkodę ale przede wszystkim każde branie jest błyskawicznie przekazywane na szczyt wędki. Okazało się że jest to strzał w przysłowiową dychę.
Kolejne rzuty i mocne, szybkie zacięcie przyniosły oczekiwane efekty, pierwszy i największy tego dnia smok z głębin zameldował się na zestawie, zacięty w tempo i siedzi! Nie był to okaz na miarę rozkładówek ale hol emocjonujący po stokroć ponieważ to pierwszy i tak upragniony w tym sezonie.
Radości nie było końca. Pierwszy tego dnia "zander" po szybkiej sesji fotograficznej wraca do wody. W takich momentach zawsze ogrania mnie zgubna pewność, że to już, że znaleźliśmy złoty środek na dzisiejsze sandacze, że każdy kolejny rzut zakończy się holem okazałego sandacza. Kolejne 2 może 3 godziny ostudziły moją pewność.
Brań nie ma w całej zatoce. Po raz kolejny wracam w pamięci do wędkarskich doświadczeń, wymieniamy poglądy i analizujemy to co wiadomo nam na temat sandacza i co mogłoby skłonić go do ataku. Postanawiamy zmienić miejscówkę, wybór pada na kamienne wypłycenie po drugiej stronie jeziora, głębokość w tamtym miejscu to 3-4m czyli na pograniczu tlenu a że słońce już wysoko i temperatura wzrasta płyniemy właśnie tam.
"Postukamy po kamykach, może obudzimy jaśnie Pana!" Zmiany przynęty, techniki prowadzenia nie przynoszą efektów, wiadomo jest nam że sandacz w tym zbiorniku występuje licznie i jedynie od nas zależy czy będziemy mogli skusić go do współpracy. Kolejna godzina bezowocnych rzutów, na echosondzie kompletna pustynia. Chimeryczny sandacz zupełnie nie bierze pod uwagę naszych wędkarskich starań. Kombinuje dalej, szczupak w tym miejscu jest mało prawdopodobny, brak tlenu, brak roślinności w której ukrywa się czyhając na swą zdobycz, stwierdzam że szczupaka tu nie ma, postanawiam zrobić przypon z cienkiej żyłki 0,20 bez krętlika. Wymyśliłem sobie, że skoro agresywny mocny opad i dudnienie po dnie nie przynosi efektu spróbuję delikatnego szurania po dnie, na"wleczonego".
Główka 7 gr na gumie 6cm w kolorze ciemnej czerwieni z brokatem, ładna guma podoba się wędkarzowi to i rybie powinna. W pierwszych 3 rzutach mam branie, zacinam i czuję znajomy opór, to sandacz, pięknie muruje do dna, wędka pracuje dobrze ale sygnowana przez producenta to połowu sandaczy moim zdaniem ledwie radzi sobie z rybą o wadze ok 3kg, mogłaby być zdecydowanie mocniejsza w dolniku. Drugi sandacz okazuje się być nieco mniejszy i zapięty za dolną szczękę, to znak że zupełnie nie są głodne i już nie żerują a jedynie sprowokowany zamieszaniem na dnie przykrył małego ripera tak jakby chciał wypędzić go z miejsca "leżakowania". Sandacz pozuje grzecznie do obiektywu i znika w odmętach.
Mimo naszych usilnych starań tego dnia brań więcej nie było. Wracając do domu w samochodzie rozmawiamy o tym jaka mizerna jest nasza wiedza na temat życia tych pięknych ryb. Sandacz po raz kolejny uczy wędkarzy pokory.
Pozdrawiam i do zobaczenia na sandaczach:)