Udaje się nad swoje stanowisko, parę kamyków, miejsce odpowiednie do rozstawienia podestu pod tyczkę, ale już coś widzę dziwnego. Grupa U18, wyglądam przy wszystkich jakbym urodził się przy wybuchu reaktora w Czarnobylu, ale to nie ma najmniejszego znaczenia, ponieważ oczywiście dokumenty moje zostały sprawdzone. Widzę po prawej stronie TATUSIA młodego zawodnika rozkładającego sprzęt, oczywiście Pan sędzia zwrócił uwagę kochanemu tatusiowi, który tylko chciał przecież pomóc synkowi, bo to troszkę waży i w ogóle.
Od razu rodzi się w mojej głowie pytanie, może zadzwonić do prezesa, czy nie rozstawiłby mi sprzętu, bo widzę że tutaj to można z murzynem przyjść. No ale cóż, zaciskam zęby i dalej biorę się do przygotowania. Kucam nad zanętą, przecieranie itp. Znów widzę tatusia kochanego, który pięknie uczy synka jak się przeciera zanętę, co dodać i w jakich proporcjach. Ehh…. z tego wszystkiego wywróciłem się schodząc na łowisko. Koledzy zawodnicy troszkę się pośmiali, głupie żarciki w moim kierunku lecą jak strzały.
Wracam do roboty z uśmiechem na twarzy i bolącymi pośladkami. Przerwa na papierosa, rozejrzałem się dookoła, lewa, prawa i znowu te ehh…kłębi mi się w głowie. Widzę już kilku murzyno - tatusiów robiących wiadomo co. Pokręciłem trochę głową, ale co zrobić, mogę tylko zjeść kanapkę.
Wszystko rozłożone, czekamy na pierwszy strzał sędziego informujący o nęceniu. I stało się, widzę tak widzę i słyszę race. Huk kul zanętowych wpadających do wody, głosy ojców - mocniej synu! Dalej! Dobrze! Drugi strzał, godzina na zegarku 11.00, a przypominam, że o 6 rano trzeba było być w pełnej gotowości.
Intensywnie wpatruje się w swój ukochany pławiczek, ale…. W między czasie spojrzę, co u kolegów zawodników, którzy po 15minutach odpuścili sobie tyczkę i lecą z tymi biednymi małymi bezbronnymi uklejeczkami. Tłuką i tłuką, lecą pytania : -Ile już masz? -60! A ty? -63!
Zaświeciła się żaróweczka w mojej głowie o co tym kolegom chodzi z tymi liczbami? Może to jakiś szyfr na co biorą? Albo, na który spławik lepiej puka? No cóż wracam do swojego wędkowania, jedna płotka, druga płotka, leszczyk wielkości dłoni, myślę sobie - jest dobrze. Słyszę delikatnie za pleców po prawej stronie TATUSIA - podnęć! Zatnij! Podnęć! Teraz tam rzuć! Weź krótszego bata z mniejszym spławikiem!
A na mojej twarzy zaczyna pojawiać się piana… mam chęć odezwać się do ojczulka, że skoro jest taki mundry, to niech usiądzie na miejscu synka, bo to chyba on startuje. Ale nie, jestem twardy jak głaz, nie dam się ponieść swoim emocjom i będę kulturalnym zawodnikiem. Z lewej strony również coś podobnego widzę i słyszę. Nie no bajka jest, tylko szkoda, że mój tata nie łowi ehh… Ja ustawiłem się na grubszą rybkę, a nie tłuc te małe rybeczki, bo co to za sztuka natłuc coś, co na pusty haczyk nawet czasem bierze? Żadna filozofia, ale to tylko mojego ego chyba.
Słyszę już kolejny strzał, koniec „zawodów”. Ważenie, mam niecały kilogram. Co zrobić, bez rewelacji, ale tatusiowie to natrzepali tych uklei uuuu….! Grubo, kolega zawodnik, który „bez pomocy” złapał cztery i pół kilo, dostał pochwały, tak super! Cieszmy się! Rodzi się nam kolejny mięsiarz!
Opowiadam o tej sytuacji sędziom, otrzymuje odpowiedź…. Zapłać pan 150 zł, a rozpatrzymy pana skargę, bo inaczej nie możemy. Nie no bajka, buchnąłem śmiechem i udałem się do naszego „fishing mobile” w którym opowiedziałem swoją historię kolegom z drużyny, którą wam dzisiaj moi drodzy koledzy przekazuje.