Umówiliśmy się koło kościoła w Łącku, bo to takie najbardziej widoczne miejsce w każdej wiosce. No a przy okazji nie zaszkodzi „pobożne westchnienie” w intencji , by ryby chciały brać.
Stasiu z Jarosławca do Łącka ma odległość na rzut kamieniem, a ze Słupska trzeba gonić prawie 40 kilometrów. Ale za to po drodze jest okazja do woli napatrzeć się na „krainę w kratę”.
Tak nazywa się rejon z szachulcową zabudową wiosek na Pomorzu Środkowym. W oryginalnym poniemieckim wykonaniu budynki o drewnianym szkielecie wypełnionym pustakami z suszonej na słońcu gliny. Szczególnie glina jest materiałem z natury nietrwałym, stąd obiekty takie wymagają od właścicieli nieustannej renowacji.
Ale miało być o wędkowaniu.
Podjechaliśmy pod przystań rybacką, przenieśliśmy na łódkę sprzęt i z zazdrością popatrzeliśmy na inną ekipę wędkarzy montujących silnik do swojej łódki. My niestety pozostaliśmy przy napędzie ręcznym w postaci wioseł. Mi trafiło się miejsce na rufie, a Stasiowi na dziobie – tam gdzie jest bliżej do wioseł.
Żeby wypłynąć na szerokie wody jeziora, trzeba pokonać około 100 metrów wąskiego kanału. Trochę się mój wioślarz nagimnastykował pokonując kolejne przeszkody i zakręty, ale widok wodnej przestrzeni aż po horyzont nagrodził z naddatkiem taki trud.
Na łódce kto przy wiosłach – to Kapitan. Nasz „Kapitan” wybrał do zakotwiczenia miejsce nieco oddalone od brzegu. Wolne od roślinności, niezbyt głębokie, jak zresztą cała ta część jeziora. Zanęciliśmy i zaczęły się brania. Wieszały się płoteczki , jedne mniejsze od drugich, tak samo leszczyki. Dokładnie takie same, jakie parę dni wcześniej na tym samym jeziorze łowił Stan z pomostu w Jezierzanach.
Po godzinie czekania na „coś większego” doszliśmy do zgodnego wniosku, że trzeba zmienić miejsce.
Wypatrzyłem bliżej brzegu zatoczkę na granicy trzcinowiska i grążeli i tam podpłynęliśmy. Stasiu zgruntował i zakomunikował, że w tym miejscu jest płyciej o 7,5 centymetra (?!) niż w poprzednim. Taka informacja od aktualnego lidera klasyfikacji Grand Prix w swoim kole wędkarskim przy Centrze Poznań okazała się mieć swoją wagę.
Na wędkarski sukces według niego składają się trzy elementy; po pierwsze miejsce, po drugie sposób podania przynęty i po trzecie nęcenie. Na zawodach miejsce do wędkowania się losuje i tutaj trzeba mieć ten łut szczęścia. Pozostałe elementy sukcesu to już profesjonalizm wędkarza.
No i podziwiałem. Kilkumetrowy doskonale wyważony bat, delikatny spławik i lekko przegruntowany zestaw postawiony dokładnie w miejscu nęcenia.
Ja tradycyjnie wrzuciłem do wody kilka kul ulepionych z samej zanęty, a Stasiu 2 metry obok zanęcił kulami z dodatkiem gliny.
Nowe miejsce okazało się bogatsze w ryby. Nie było okazów, ale trafiały się dorodne wzdręgi, płocie, leszcze do pół kilograma i okonie również.
W miejscu mojego nęcenia brała przeważnie drobnica, a wszystkie większe sztuki tam, gdzie nęcił Stanisław. Wyszło na to, że miał rację mówiąc, że ryby mają wydłubywać zanętę ze sklejonych gliną kul, a nie jak w przypadku mojego nęcenia najeść się bez trudu.
A poza tym była okazja pogadać o tym co było i o bieżących sprawach również; o Festiwalu Filmów Wędkarskich – że najtrudniej szło wyciągnąć typowania od Karola i Krzysztofa, o poznańskim rodowodzie naszego rodzynka – Doroty , no i o naszym Forum http://jaxonclub.slupsk.pl/forum/, że byłoby dobrze, gdyby Moderatorzy na dobry początek umieścili tam parę rozbudowanych postów.
Tak byśmy pogadywali sobie dłużej, ale wygoniły nas znad wody napływające od zachodu czarne chmury.
Zdążyliśmy dobić do przystani przed deszczem. Na dobre zaczęło lać, jak już siedzieliśmy w pokoju Stasia w ośrodku wczasowym przy filiżance aromatycznej kawy zaparzonej przez jego żonę.
Jest taki moment rozluźnienia, gdy już opadną wędkarskie emocje, że najlepiej byłoby uciąć sobie drzemkę. Trzeba jednak jeszcze cało dojechać do domu i na taką okazje kawa jest jak znalazł.
Każdy wędkarski wypad kwituję tak samo: Do następnego razu!
Jezioro Wicko na filmie
Słupsk – Jarosławiec. 7 sierpień 2011 r.