Penn Slammer III

Nowoczesne wędkarstwo spinningowe to tysiące różnokolorowych przynęt, setki specjalistycznych wędzisk i kołowrotków, mocna plecionka, fluorocarbon i mało rozciągliwa żyłka.

Powszechne są także echosonda i odbiornik GPS. Czy ryby nie powinny same wskakiwać do łodzi?

Stare powiedzenie wędkarskie mówi, że „sama wędka ryb nie łowi”. I jest w tym wiele prawdy, bo nawet najbardziej zaawansowany technologicznie sprzęt czy przynęty nie mogą zagwarantować nam sukcesu. Wielu z nas zapewne zasmakowało porażki, kiedy łowiący obok wędkarz holował rybę za rybą, a my na taką samą przynętę nie wyciągnęliśmy choćby rybiej łuski.
Tak bywało dawniej, gdy stosowaliśmy wahadłówki i obrotówki, i tak zdarza się dziś, np. w czasie prowokowania ryb na miękkie przynęty czy bezsterowe woblery. Przyczyn niepowodzenia można szukać
w technice i taktyce łowienia, ale też w doborze wędziska, linki oraz przynęty.


Wybór kija

Las wędzisk wyrastający ze sklepowych stojaków może przyprawić o zawrót głowy, a sprzedawca
nie zawsze potrafi doradzić, co wybrać na sandacze, co na szczupaki albo na okonie, jazie i klenie. Wprawdzie są modele uniwersalne, polecane przez producentów na różne drapieżniki, ale te mogą nas szybko rozczarować.
Wędzisko to jeden z najdroższych elementów wyposażenia i nie można pochopnie inwestować w coś, co nad wodą okaże się palikiem lub witką do poganiania krowy. Oferta rynkowa jest bardzo bogata. Możemy wziąć do ręki zarówno kij z dolnej, średniej, jak i górnej półki. Ceny wahają się od kilkudziesięciu do kilku tysięcy złotych.
Pamiętajcie jednak, że cena nie zawsze idzie w parze z jakością.
Przede wszystkim trzeba zwracać uwagę na ciężar wyrzutowy, akcję (sposób wyginania się kija) i uzbrojenie, tj. jakość rękojeści, uchwytu do kołowrotka i przelotek, gdyż nie wszyscy producenci rzetelnie opisują wędki. Akcja oraz widniejący na blanku ciężar wyrzutowy mogą różnić się od rzeczywistych parametrów.
Ten ostatni bywa zazwyczaj zaniżany, aby nie narażać wędkarza na uszkodzenie wędki, gdy zastosuje przynętę cięższą niż zalecana przez producenta.

f2

Wędzisko wybieramy starannie. To jeden z najdroższych i najważniejszych elementów wyposażenia.

Przy wyborze spinningu warto o tym pamiętać i kupować modele odrobinę delikatniejsze.
W ostatnich latach dużym powodzeniem cieszą się spinningi o akcji szybkiej (F) – Fast, lub bardzo szybkiej (EF) – Extra Fast, które producenci adresują głównie do miłośników łowienia metodą opadu.
Do wyboru mamy modele z wklejaną końcówką szczytówki, tzw. wklejki, lub z jednolitą szczytówką, która – jeśli jest dopracowana – równie dobrze sygnalizuje delikatne brania. Przypomnijmy, że metodę opadu stosujemy głównie w połowie sandaczy i okoni, ale niekiedy sprawdza się ona w czasie prowokowania sumów czy szczupaków. Jeżeli wybierzemy klasyczną „wklejankę”, np. model o c.w. do 28 g, będzie ona dobra do miękkich przynęt uzbrojonych w główki od 10 do 30 g, a to oznacza, że w naszym zasięgu będą oprócz sandaczy także wyrośnięte szczupaki i sumy. Kije delikatniejsze, o niższej mocy wyrzutowej, np. do 17 lub 22 g, są zdecydowanie lepsze do prowokowania sandaczy, doskonale nadają się także na okonie, a modele bez „wklejki” na bolenie, klenie, jazie i pstrągi potokowe.

Metoda jerkowa z zastosowaniem dużych i ciężkich bezsterowców, np. „Sliderów”, wymaga kija bardzo sztywnego o masie wyrzutowej do 60 g. Wędki te przydadzą się także do dużych trollingowych woblerów, którymi od czasu do czasu też warto pospinningować.

Do zestawu z bocznym trokiem oraz do gumowych paproszków z lekkimi główkami jigowymi doskonałe są kije o c.w. do 10 g lub nawet do 5 g. Te modele możemy z powodzeniem używać jako delikatnej „wzdręgówki” w połowie wzdręg, płoci i leszczy.

Plecionka czy żyłka?

Plecionka prawie się nie rozciąga i bardzo dobrze przenosi na wędkę najdelikatniejsze brania.
Jednak w przypadku bardzo lekkich przynęt znacznie ogranicza odległość rzutów, a po zacięciu ryby nie amortyzuje jej harców, co często prowadzi do utraty zdobyczy.
Ta linka ma jednak zastosowanie w połowach troci i łososi, gdy zaciętemu drapieżnikowi chcemy uniemożliwić ucieczkę pod zwalone w nurt rzeczny drzewo lub przybrzeżne nawisy.
Jest również doskonała do prowokowania ryb metodą jigowania i opadu z zastosowaniem miękkich przynęt
i „kogutów”, a także w połowie drapieżników na bezsterowe modele woblerów.
Pozwala na bezpośredni kontakt z przynętą i prowadzenie jej w sposób jak najbardziej kontrolowany.
Koguty oraz uzbrojone w główki jigowe rippery, kopytka lub twistery możemy podrywać wysoko nad dno, ściągać szybkimi skokami oraz nadzorować je, gdy wabiąco opadają na naprężonej lince (w opadzie).

Każde, nawet lekkie, muśnięcie przynęty przez rybę plecionka przeniesie na szczytówkę lub rękojeść wędziska, a wtedy mamy szansę w porę zareagować, np. natychmiastowym zacięciem. W przypadku bezsterowych modeli woblerów plecionka ma jeszcze jedno zadanie. Te przynęty posyłamy głównie w płytkie i mocno zarośnięte łowiska. Uzbrojone są w dwie kotwice, a mocna plecionka pomaga wyrwać je z czepliwego zielska.

Niektórzy wędkarze zakładają plecionkę do kleniowo-jaziowych miniwoblerów. Są to linki o najmniejszych średnicach i wytrzymałości około 4,5 kg. Rzuty są o kilka metrów krótsze, ale częściej udaje im się wyprostować drucianą kotwiczkę i w ten sposób wyrwać przynętę z czepliwego rzecznego dna. Ile dużych ryb tracą za sprawą tego wyboru – nie wiadomo.
Jednak zdaniem miłośników woblerów, plecionka źle wpływa na pracę niektórych modeli, co potrafią zauważyć nie tylko pstrągi potokowe.
Nie trzeba natomiast stosować plecionek do przynęt, które w wodzie stawiają duży opór i mocno wyginają szczytówkę. Takimi przynętami są woblery ze sterem, błystki obrotowe, wahadłówki czy cykady. Żyłka jest także znakomita do minitwisterów z bocznym trokiem, stosowanych głównie w połowach okoni, oraz do łowienia białej ryby na delikatną „wzdręgówkę” z żyłką 0,08 lub 0,10 mm. Cienka żyłka pozwala na bardzo dalekie posłanie zestawu i jest na tyle mocna, że doskonale amortyzuje „odjazdy” ryb.

Skuteczne prowokowanie

Opanowanie wszystkich technik spinningowania nie jest proste i niejednokrotnie wymaga wielogodzinnych treningów i obserwowania poczynań bardziej doświadczonych wędkarzy. Co więc robić, aby na łowisku mieć szansę – jak mówią wędkarze – na przyzwoite brania ryb? Jaka technika jest najskuteczniejsza? Otóż dobór techniki, co wiąże się ze stosowaniem przypisanych do niej przynęt, powinny determinować warunki atmosferyczne, rodzaj łowiska, pora roku, a przede wszystkim poławiany gatunek ryb.

Najmniej problemów mają miłośnicy szczupaków. W przypadku tych drapieżników strzałem w dziesiątkę może okazać się większość przynęt, ponieważ przez cały sezon w rzekach, jeziorach i zbiornikach zaporowych zajmują one podobne stanowiska. Trzymają się miejsc stosunkowo płytkich, osłoniętych od prądu i zarośniętych. Potrafią zaatakować każdą przynętę, która pojawi się w ich łowieckim rewirze.

Od wiosny do późnej jesieni łowne są zarówno woblery ze sterem i bezsterowce, tzw. ślizgacze, jak i błystki czy miękkie przynęty. Trzeba je przeciągać zmienną techniką metr lub dwa nad roślinami albo dnem. Jeżeli naszym łowiskiem jest akwen ubogi w roślinność, np. zbiornik zaporowy, przynęty tonące – takie jak błystki czy gumy – najlepiej prowadzić w cyklu przerywanym przy wysoko uniesionej szczytówce. Wykonujemy w średnim tempie od 4 do 6 obrotów kołowrotka (w tym czasie przynęta ostro rusza w górne partie wody), po czym kołowrotek stopujemy, czekamy aż wabik opadnie na dno i cykl powtarzamy.


Zupełnie inną taktykę trzeba przyjąć w przypadku sandaczy. Te ryby żyją stadnie i są wrażliwsze na zmiany pogody i skoki ciśnienia, zajmują też inne stanowiska latem, a inne jesienią oraz ciągle się przemieszczają, co znacznie utrudnia odnalezienie żerującego stada. Podstawowym błędem wędkarzy jest poszukiwanie sandaczy w głęboko położonych dołkach i rynnach, które dopiero późną jesienią stają są doskonałymi dziennymi łowiskami, i zapominanie, że ryby potrafią równie dobrze żerować pod powierzchnią wody oraz w toni. Sandaczowego stada trzeba aktywnie szukać na wszelkiego rodzaju wypłyceniach o dnie twardym lub lekko zamulonym.

f1

Wystarczy przynętą oddać kilka rzutów, aby sprawdzić, czy są tam sandacze. Najlepsze są do tego rippery i kopytka na 7–14-gramowych główkach, ale też smukłe, imitujące ukleję woblery, które nurkują na głębokość do 2,5 m. W dni słabego żerowania ryby kryją się w karczowiskach lub w zawadach przy głębszych uskokach dna.
Starają się wcisnąć między korzenie lub duże kamienie. W tych warunkach możemy co najwyżej liczyć na ich agresję w obronie terytorium. Przy łowieniu techniką opadu ważne jest bardzo mocne dokręcenie hamulca kołowrotka, gdyż większe sztuki zaciskają zęby na główce i się nie zacinają.

Tropienie okoniowych stad wygląda podobnie. Nie warto w jednym miejscu zbyt długo biczować wody. Na tę porę dobry jest zestaw z bocznym trokiem na żyłce 0,16 lub 0,18 mm, wolno ściągany po dnie. Jeśli trafimy na „ścieżkę”, którą patrolują okonie, będziemy mieli szansę na kilka ładnych ryb. W przybrzeżnych łowiskach dobrymi przynętami mogą się okazać 3-centymetrowe kopytka i rippery uzbrojone w główki od 1,5 do 3 g. Prowadzimy je skokami przez grążelowe poletka, które późną jesienią nie mają już czepliwych liści, ale wśród kłączy nadal kręci się drobnica i oczywiście okonie.Z rodzajem, wielkością i kolorami przynęt też warto eksperymentować, bo nadmierne przywiązanie do „sprawdzonych” wzorów stępi w nas ducha odkrywcy.

Andrzej Zieliński


Nie masz uprawnień do komentowania. Zaloguj się