z wolnego dnia by odpocząć po całym tygodniu pracy. A tu trzeba wstać, by jeszcze przed świtem być nad wodą. Zawsze zastanawiało mnie co nas wędkarzy ciągnie nad wodę, czy deszcz czy mróz, masy komarów krwiopijców, wiatry nie są w stanie nas zniechęcić do spędzenia wolnego czasu nad wodą.
Całe noce spędzone na oczekiwaniu na branie i przejechane setki kilometrów.
Może właśnie tego potrzebuje nasza dusza, czyżby to nasze pierwotne instynkty łowcy biorą górę nad zdrowym rozsądkiem. Albo potrzebujemy kontaktu z naturą, wszak spędzamy prawie całe życie wśród sztucznych tworów, betonowych jaskiń i syntetycznych produktów oferowanych przez naszą cywilizację.
Zamiast wbić wzrok w szklany ekran i karmić się chłamem oferowanym przez media, wybieramy tułaczkę po krzakach. Czyżby to był protest naszej duszy przeciwko cywilizacji, może i tak.
Poranna toaleta i poranna kawa pozwala na szybkie wybudzenie. Wszystko już spakowane, robaki ukopane dzień wcześniej kanapki do plecaka i termos z herbatą. Jeszcze szybki rachunek czy wszystko zabrane, chyba tak więc wychodzę po cichu by nie obudzić reszty domowników.
Wsiadam w samochód i jadę po prawie pustych szosach, jeszcze tylko droga przez las. Mało kto zna tą miejscówkę a i dojazd nie jest łatwy, trzeba wiedzieć gdzie skręcić. W sieci leśnych dróżek trzeba wybrać ta właściwą, tą która doprowadzi nas do celu.
No i dojechałem, nad wodą jeszcze ciemno ale ptaki już nie śpią, swoimi trelami chcąc chyba zachęcić słońce do wstania. Nad wodą unosi się lekka mgiełka więc powoli i cicho wypakowuje sprzęt.
Rozkładam krzesło, wbijam podpórki i montuje wędeczki. Postanawiam nie nęcić - zestawy z czerwonymi robakami lądują na skraju pasa grążeli.
Kilka dni temu obficie nęciłem tam czerwonymi robakami więc liczę że na tym zapomnianym miejscu uda mi się skusić jaką rybkę.
Mam cichą nadzieję że ściągnę liny i karasie choć niewykluczone że amatorami może być stado wiecznie głodnych okoni. Spławiki stoją jak zaczarowane, słońce powoli wychodzi i widać coraz więcej. Ptaki coraz głośniej dają znać że już wstały, robi się głośno jak na jarmarku. Na wodzie też widać ruch, drobnica robi kółeczka na tafli wody, zbierając wszystko co w nocy spadło do wody.
W końcu lekkie przynurzenie spławika. Chyba coś się zainteresowało czerwonym robaczkiem, chwila zastanowienia czekać czy ciąć.
Jednak czekam, spławik powoli się wynurza odruchowe cięcie ale niestety puste. Zwijam zestaw na haczyku robaka zostało tyle co na łuku kolankowym. Coś go obgryzło. No nic, zakładam kolejnego, robaczki są bardzo ruchliwe piękne, czerwono ubarwione i z lekkim zapaszkiem przypominającym coś jak czosnek czy chrzan.
Zarzut i zestaw ląduje na liściu grążela, powoli ściągam go z liścia i bez zaczepu zestaw spada do wody.
I znów czekanie, na dworze robi się już całkiem widno, zapowiada się ładny dzień. Na niebie ani jednej chmurki.
Na drugim zestawie spławik nagle lekko podskoczył do góry i po lekkim przynurzeniu zaczyna płynąć . Natychmiastowa reakcja ciecie i coś niewielkiego czuje na końcu wędki. Kilka obrotów korbką i mały karaś ląduje na brzegu. Po odhaczeniu odpływa. Zmiana robaka i zestaw ląduje w tym samym miejscu. Po około 15 minutach spławik znów zaczyna się kołysać. Cięcie i znowu coś nie wielkiego zawisło na haczyku, to mały okonik. No to cudnie jak weszły w miejsce gdzie nęciłem to mogę sobie po marzyć ze coś konkretnego złowię.
No nic poczekamy. I czekałem jeszcze około godziny i nic. Zmiana robaków na jednej zostało tyle co na haczyku a na drugiej rośliny. No tak to mogłem sobie czekać i czekać.
Zestawy powędrowały do wody a słoneczko zaczynało już zdrowo przygrzewać.
Nagle spławik zaczyna tańczyć i wjeżdża pod liść grążela, błyskawiczna reakcja cięcie. Czuje ze to coś większego niż karaś i okonek. Ryba próbuje wejść w grążele. Widać upatruje tam ratunku ale udaje mi się ją wyciągnąć na otwartą wodę, jeszcze chwila szamotania, kilka plusków i linek ląduje na brzegu.
Jest ładny jak z bajki, w sumie to starorzecze wygląda jak bajkowe. Zdjęcie i rybę wkładam do siatki.
Zakładam robaka lecz kątem oka widzę ze drugi spławik znacznie się wynurzył chwila zawahania i delikatne zacięcie ryba podobnie jak poprzednia próbuje uciec w gąszcz roślin. Sam nie wiem jakim cudem udaje mi się ją znów odciągnąć od tego pomysłu. Przybiera inną taktykę i ucieka w moją stronę ale na jej nieszczęście dość szybko trafia na podbierak.
Znów linek jak malowany te małe oczka patrzą na mnie błagalnie. Haczyk dość ciężko wychodzi z mięsistej wargi a kolejna rybka wędruje do siatk.
Zarzucam ponownie zestawy, w siatce jest już dwóch towarzyszy niedoli. Słońce zaczyna coraz bardziej przygrzewać ale moja miejscówka jest praktycznie w lesie. Cofam trochę krzesło by schować się w cieniu.
Mija kolejne 40 min cisza jak makiem zasiał, ruszył się lekki wietrzyk który zmarszczył tafle wody. Na jednym ze spławików przysiadła szafirowa ważka lecz po chwili odleciała. Spławik lekko się zakołysał. Ale też lekko głębiej się zanurzył. Za chwile już wiedziałem że to branie kiedy spławik błyskawicznie znikł pod wodą.
I tym razem nie poszło tak łatwo ryba była dużo silniejsza robiła co chciała bez trudu wpłynęła w zielsko.
Hamulec kołowrotka grał a kolejne metry żyłki znikały ze szpuli. Dokręcając hamulec i zacząłem pompować metr po metrze odzyskując wysnutą żyłkę.
Ryba chyba zmieniła taktykę bo albo muruje albo ciągnę masę zielska. Idzie to topornie ale powoli zbliża się do mojego brzegu czuje szarpnięcia czyli jeszcze jest na haku. Wkładam podbierak i podbieram masę zielska razem z rybą. Po chwili jest kolejny lin melduje się u dwóch wcześniejszych.
Po zamieszaniu jakie urządził raczej nie liczę na kolejne brania.
Zakładam robaka i zarzucam w inne miejsce bez przekonania. Siedzę i myślę ze czas najwyższy się zbierać.
Słonce już wysoko a obiad w domu niebawem. Dopijam herbatę i nagle o dziwo spławik z impetem rusza. Płynie lekko przytopiony, zacinam i słyszę jak hamulec gra. Nuta którą uwielbiają wędkarze, wędka wygina się do granic możliwości.
Chyba karp tak myślę. Przez chwile stałem się biernym obserwatorem wydarzeń na które nie miałem wpływu.
Ryba w żaden sposób nie daje się zatrzymać, ale po chwili zawraca płynąc wzdłuż brzegu, w stronę grążeli. Delikatnie dokręcam hamulec i próbuje ją zatrzymać. Ryba jak na komendę robi odwrót i wypływa na środek.
Walka trwa dobre 15min ryba słabnie i daje się wprowadzić do podbieraka. Jest największy ze wszystkich złowionych. Moja życiówka. Choć nie wiem ile ma. Czwarty czyli komplet więc koniec wędkowania. Wkładam rybę do siatki i składam sprzęt, wędki, podpórki, krzesło i plecak. Biorę aparat by uwiecznić rybki wykładam je na trawę pstryk i chwila zastanowienia może by je wziąć? No nie wiem. Zawahałem się przez sekundę. Nie, jednak wracają dowody. Nie chce ich zabierać bo dały mi to "coś" i to mi wystarczy.
Dały mi piękny niesamowity poranek masę wrażeń a to jest bezcenne bardziej niż ich mięso
bez którego jestem wstanie się obyć. Płyńcie rybki, ja tu was jeszcze nie raz odwiedzę.
Pomachały mi ogonami na pożegnanie i odpłynęły.
Wytarłem ręce, wsiadłem w samochód
i po wyjechaniu z lasu włączyłem radio a tam piosenka bardzo na czasie...
Jutrzenki blask duszkiem pić
Nim w górze tam skowronek zacznie tryl
Jak dobrze wcześnie wstać dla tych chwil"
Właśnie - Jak dobrze wcześnie wstać, dla tych chwil.
Czy to była prawda czy nie, to tylko autor wie.