Berkley 2
Kiedy zbliżą się jesienne słoty i znad wody znikną prawie zupełnie wędkarze spławikowi, ja – pomimo „skrzypiących” już stawów – na opustoszałych jeziorach zaczynam polowanie z łódki na duże okonie.

Łódka pozwala mi spenetrować wiele ciekawych miejscówek, do których dotarcie z brzegu jest w wielu wypadkach niemożliwe.
Poza tym na jeziorach okazałe „garbusy”, gdy woda się sklaruje po wczesnojesiennym mieszaniu przez chłodniejsze wiatry,odchodzą za drobnicą od brzegów na przegłębienia jeziorne typu górka podwodna, rynna, okolice wysp ze stromymi spadami itp.Krótki dzień pozwala obłowić skutecznie chociaż kilka miejscówek, gdy dobrze znamy łowisko i jesteśmy obowiązkowo zaopatrzeni w GPS lub echosondę, aby niezwykle precyzyjnie ustawić łódkę w miejscówce. Cóż, takie czasy !

 Gdy piszę ten materiał, mam nadzieję, że jednak przepowiednia naszego redakcyjnego górala, Andrzeja Murańskiego, choć w części w tym roku się nie sprawdzi i na początku grudnia nie będzie na jeziorach lodu, abym mógł z przyjaciółmi jeszcze trochę połowić na otwartej wodzie.
Na początek istotne wskazówki. 
W końcu listopada i w grudniu zawsze zabierajmy na ryby: sprawdzonego towarzysza, kamizelki ratunkowe, telefon komórkowy w wodoszczelnym etui (np. torebka strunowa), podbierak, nieprzemakalny płaszcz lub sztormiak, wieloczynnościowy ostry nóż, czerpak do wybierania wody, czapkę z nausznikami i dużym daszkiem, termos z gorącą herbatą, dwie kotwice na mocnych linkach, ręcznik i dmuchaną, nienasiąkającą poduszkę pod pupę.

O wygodne i suche siedzisko naprawdę warto zadbać podczas wielogodzinnego wędkowania.
Zawsze zabieram tak długie linki, abym mógł kotwiczyć na sztywno, to znaczy tak, żeby łódka na wodzie nie dryfowała na boki.
Dla przypomnienia jak to się robi: opuszczamy na dno kotwicę dziobową, odpływamy wzdłuż miejscówki, wypuszczając jej sznur, kładziemy na dno kotwicę rufową i ją blokujemy (zostawiając kilka metrów luźnego sznura), a następnie wybieramy sznur kotwicy dziobowej do jej maksymalnego napięcia i blokujemy na zaczepie lub knadze. I już.

W moich metodach łowienia jest to niezwykle ważne. Dlaczego? O tym za chwilę. 

Antoni-swietlikowski-mistrz-ywcwki-bez-spawika-1

Żywcówka bez spławika

Metodę tę poznałem dzięki kilku moim przyjaciołom z Mazur. Dodam, że od razu mi się spodobała.
„Pomykała”, „dryganka”, „pikerówka” – to tylko niektóre jej nazwy. Do tego typu łowienia stosujemy wędki długości od 2,7 do 3,3 m z bardzo miękką szczytówką długości minimum 50 centymetrów.
Świetnie nadają się do tego celu ultraczułe pickery i różnego typu wklejanki stosowane do metody bocznego troka.

Długa, delikatna szczytówka to sygnalizator brań okonia, który w pierwszej fazie brania nie powinien poczuć żadnego oporu.
Dlatego im szczytówka jest dłuższa, tym lepsza! Ja używam z powodzeniem wędki „Tango” Kongera.
Na kołowrotku mam nawiniętą żyłkę 0,14–0,18 mm o dużej elastyczności.
Dobrze jest zastosować kołowrotek z wolnym biegiem, który pozwala biorącej rybie skutecznie połknąć żywca, co jest szczególnie ważne, gdy okonie żerują słabo.
Szeroka szpula kołowrotka też bardzo się przydaje, gdyż zmniejsza opory wysnuwanej podczas brania żyłki.
Sam zestaw jest bajecznie prosty w swojej konstrukcji.
Na końcu żyłki głównej wiążemy pętlę (wytrzymały i najłatwiejszy w wykonaniu jest węzeł „ósemkowy”) takiej długości, aby po rozcięciu powstały dwa przypony długości 80 i 100 centymetrów.
Do krótszego końca dowiązujemy brązowy lub czarny haczyk z dłuższym trzonkiem, w rozmiarze od 6 do 2, w zależności od tego, jakiej wielkości żywcami dysponujemy. Do dłuższego końca przytwierdzamy niewielki krętlik z agrafką.
Pozwoli on na szybką zmianę obciążenia zestawu, gdy zaistnieje taka potrzeba. Najczęściej stosuje się ciężarki w kształcie stożka lub kuli o masie od 6 do 10 g. Zestaw gotowy.

Kiedy znajdę za pomocą echosondy zgrupowanie drobnicy, zatrzymuję się w jej pobliżu, kotwiczę. Na haczyk przez wargę zakładam rybkę (najczęściej są to nieduże ukleje), zarzucam wędkę blisko łódki, opieram ją o jej burtę, lekko napinam żyłkę zestawu, aby szczytówka na samym końcu była minimalnie przygięta w kierunku wody, włączam wolny bieg kołowrotka i czekam na branie okonia.
Dodatkowo stosuję pewną sztuczkę. W pojemniku mam sporą ilość mocno przemoczonej zanęty uklejowo-płociowej, którą za pomocą łyżki (aby nie brudzić rąk) donęcam okolice zarzuconego zestawu. W ten sposób przytrzymuję w miejscówce drobnicę (i oczywiście kręcące się wokół niej okonie). Brania okonia są niezwykle wyraziste.
Widać je po krótkich uderzeniach w szczytówkę, gdy okoń zasmakował w uklei. Często też szczytówka potrafi gwałtownie się wyprostować, aż wędka podskoczy na burcie, gdy agresywny okoń mocno uderzy od dołu w przynętę, podnosząc do góry całe obciążenie zestawu.
Potem szczytówka zaczyna zginać się w kierunku wody. Wtedy należy mocno zaciąć.
Zapewniam Was, że zarówno branie, jak i wyholowanie nawet ćwierćkilogramowego okonia na delikatnym sprzęcie są bardzo ekscytujące. Łowienie tą metodą polega zarówno na precyzyjnym ustawieniu łódki, jak i na prawie punktowym umieszczaniu przynęty i zanęty. Stąd tak ważne jest odpowiednie zakotwiczenie łodzi, aby stabilnie stała w jednym miejscu.
Ręczę Wam, że przy spełnieniu powyższych warunków jest to bardzo skuteczna metoda!

Lekka żywcówka spławikowa

   Alternatywą wyżej opisanej metody jest lekka żywcówka spławikowa.
Zawsze stosuję te dwie metody jednocześnie. Z prostej przyczyny: późną jesienią nawet dobrze żerujące okonie mają swoje kaprysy. Nigdy nie wiadomo, która metoda danego dnia będzie skuteczniejsza i nie ma na to żadnego racjonalnego wytłumaczenia.
Dlatego mam w pokrowcu duplikaty używanych wędek, aby w razie potrzeby szybko przestawić się na metodę skuteczniejszą.
Do lekkiej spławikówki używam kijów długości 3,6–4,2 m, o akcji szczytowej i ciężarze wyrzutowym do 30–40g.
Z zasady są to wędki teleskopowe o średnicy wewnętrznej przelotek trochę większej niż w wędkach typu match.
Zestaw montuję w następujący sposób: na kołowrotek ze szpulą do dalekich wyrzutów mam nawiniętą żyłkę główną grubości 0,18 mm. Najpierw zakładam na nią nitkowy stoper z koralikiem, a następnie spławik o wyporności 3–4g z dość długą, kolorową antenką.

Taka antenka ułatwia obserwację podczas słoty oraz spowalnia spływanie spławika z wybranego miejsca. Nie stosuję większych spławików z dwóch powodów.
Po pierwsze – delikatniejszy spławik pozwala na penetrowanie przez żywca różnych warstw wody.
Po drugie – rybka przynętowa długo żyje, co przy kłopotach z pozyskaniem żywca jesienią jest nie bez znaczenia.
Spławik łączę z żyłką główną krętlikiem z agrafką.
Następnie na żyłkę naciągam mały stoper z tworzywa lub kauczuku.
Zapobiegnie on opadaniu spławika na obciążenie, co skraca wyrzuty zestawu i często prowadzi do jego splątania.
Kolej na obciążenie. Stanowi je jedna ołowiana łezka z rurką silikonową wewnątrz i ewentualnie mała śrucina korekcyjna.
Potem zakładam drugi stoper z miękkiej gumy. Teraz dowiązuję krętlik i naciągam na powstały węzeł wcześniej założony stoper.
Następny element to minimum 40-centymetrowy przypon zakończony haczykiem o wielkości 4–6, w stonowanych kolorach.
Łowiąc, ustawiam zawsze grunt o pół metra mniejszy niż faktyczna głębokość łowiska. Ponieważ najczęściej spływ zarzuconego zestawu (pod wpływem wiatru i prądów podwodnych) jest powtarzalny, to trasę tę zanęcam niewielką ilością zanęty o składzie i konsystencji, które opisałem wcześniej. Rybki zakładam jak i w poprzedniej metodzie, za pyszczek.

Tekst i zdjęcia Piotr Berger


Nie masz uprawnień do komentowania. Zaloguj się