Berkley 2
Grudzień to miesiąc sprawdzenia się nad wodą. Z jednej strony szansa na złowienie grubego drapieżnika, z drugiej, szaro bura aura i niskie temperatury zniechęcają na wolnym dniu do wstania z łóżka, nie mówiąc o wyprawie nad wodę. A grudniowa woda wręcz odstrasza.

Jest jak ołów, obdarta z resztek późno jesiennego życia. Nie uświadczymy buszującej na płyciznach drobnicy, ani oznak żerowania większych ryb. Nic co mogłoby zachęcić i zmotywować wędkarza do spędzenia nad rzeką lub jeziorem, paru godzin, z puli czasu wolnego od pracy, lub domowych obowiązków. Najgorszy jest ten pierwszy raz. Jeśli jednak uda się przemóc, wyjść nad wodę i w pełni wykorzystać krótki dzień, jest szansa na to, że kapryśna natura, obdarzy nas grubą, wypasioną przed zimowym postem rybą.

ssnaji1


Znając już z autopsji zimowe niuanse, wylądowaliśmy z Felkiem, Snajkim i Gepettem nad brzegami naszego ulubionego starorzecza. To fantastyczne łowisko, obdarzało nas w sezonie letnim pięknymi szczupakami. Woda jest mało znana, wolna od tłoku i wędkarskiej presji. Graty z samochodu wypakowaliśmy bez pośpiechu towarzyszącemu letnim eskapadom. Konieczność wciśnięcia się w neopreny i moczenia się po pas w lodowatej wodzie, nie przyśpieszała rutynowych wędkarskich przygotowań. Starorzecze jest bardzo specyficzne. W wielu miejscach wysokie, strome i na gęsto zarośnięte urwiska, uniemożliwiały łowienie z brzegu. To chyba właściwie dzięki tej niedostępności, rzadko ktoś tu zaglądał, a łowisko było rybne i rzadko odwiedzane. Do wody pierwszy wgramolił się Snajki.

ssnajki2


Znałem tego maniaka wędkarstwa od jakiegoś czasu i wiedziałem, że nie opuści swojego stanowiska, aż do zmroku. Zanurzyłem się w słabo ciepłej wodzie kilkanaście metrów dalej i od razu pożałowałem, że oprócz dwóch par grubych skarpetek, nie wcisnąłem na stopy wkładek termicznych. Gdy zastanawiałem się grzebiąc w pudełku, którą z żelko podobnych, gumowych przynęt zapodać szczupakom, Snajki wprawnym ruchem podebrał ręką niewielkiego pistoleta. Z trzaskiem łamanych gałęzi coś wielkiego stoczyło się po stromym zboczu. Z gęstwiny wyłonił się Felek. Wgramolił się do wody i z radosna miną zajął miejsce obok mnie. - Kąsa coś? - zapytał się uradowany i posłał daleko przed siebie dużego żółtego rippera z czerwonym grzbietem. - Snajki pokąsał zębatego, ja jeszcze nawet nie zacząłem – odpowiedziałem i zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie zostawić szczupaków kolegom i nie zapolować paprochówką na okonie. Pasiaki dorastały tu do imponujących rozmiarów. - Następnego mam! - krzyknął Snajki prezentując centkowanego pięćdziesiątaka. Uzbroiłem paprochówkę i zacząłem badać dno, zestawem zakończonym małym twisterkiem w kolorze herbaty. Kolejny rzut i na końcu wędki poczułem przyjemny ciężar ryby. Trwało to jednak tylko chwilę i żyłka bezwładnie uniosła się na wietrze.

ssnajki3


Widziałeś skurczybyka? Gumę mi cholera jedna ucięła!- Bywa – rzekł Felek, zmienił gumę na obrotówkę i rzucił nią wzdłuż brzegu w moją stronę. Gdy wiązałem nową gumę, na wirówkę kolegi zakąsił wymiarowy szczupaczek. - Nosz to jest morda jedna zębata! - krzyknął Felek – Ty chodź i oblukaj, co ten zbój kostropaty ma w pysku! Zajrzałem w głąb zębatej gardzieli i ujrzałem wbitego w podniebienie ryby paprocha, który jeszcze nie dawno był integralna częścią mojego okoniowego zestawu - coś takiego, ale głodomor– odparłem zdziwiony. - Zobaczcie! - krzyknął Snajki, machając w naszą stronę kolejnym szczupakiem. - Może trzeba go unieszkodliwić albo od prądu odłączyć zanim nam wszystko wyłowi – Zaproponował spokojnie Felek, znacząco spoglądając w stronę oglądającego pogryzioną gumę Snajkiego . No tak, szczupaki żarły w najlepsze, a ja się za okoniami uganiam. Wygramoliłem się na górę i schowałem delikatny kijek do bagażnika. Przyszedł czas poskromić kaczodzioby. Pomaszerowałem wzdłuż brzegu w stronę obiecującego cypla. Po godzinnym, bezowocnym biczowaniu wody, postanowiłem sprawdzić co porabiają moi koledzy. Felka nakryłem na pstrykaniu fotek Snajkiemu, dumnie dzierżącemu, tym razem pokaźniej wielkości szczupaka.

ssnajki5


Co tu się dzieje? - zapytałem sam siebie. Wszyscy łowią jak wściekli, a mi jakoś najwyraźniej nie szło. Przedzierając się prze gęstwinę, w końcu znalazłem dogodne miejsce do zsunięcia się do wody. Z góry doszedł mnie jeszcze głos Gepetta, chwalącego się swoim upolowanym zębaczem. Po kolejnej godzinie trafiam wreszcie rybę. Jest „ogromna”. Jakby ją mocno za ogon pociągnąć, może nawet byłaby wymiarowa... Wkurzony wracam do samochodu. Przy otwartym bagażniku siedzi Felek i siorbie herbatę z termosu. Obok na gałęzi, suszą się wyciągnięte na drugą stronę, mokre od środka spodniobuty. Nalewa mi kubek gorącego, aromatycznego napoju. Widzę, że minę ma nietęgą, więc pytam się o co stało. Okazało się, ze zaciął szczupaka, takiego ponad 70cm. Rybsko wlazło w jakąś gałąź i aby go uwolnić z zaczepu, wpakował się za głęboko do wody. Dużo za głęboko, lodowata woda, wlała mu się aż do gaci. Na domiar złego nie było nikogo, kto mógłby zrobić mu pamiątkowe zdjęcie z rybą. - Nie martw się – pocieszyłem go – Przynajmniej coś ładnego ucapiłeś, mi się tylko ledwo wymiarowy knot uwiesił. Pogoda za to piękna, ciesz się, że siedzisz nad wodą a nie w robocie. Po jakimś czasie wrócił Gepetto i Snajki. Trochę nas to zaskoczyło. Snajkiego zazwyczaj trzeba na siłę wyciągać z wody, a on sam wylazł, po dobroci.   - Ile szczupaków jeszcze naciąłeś, przyznaj się – spytał się go Felek. - A nie wiem, tak się zająłem łowieniem, że po czwartym przestałem już liczyć – Odpowiedział zadowolony z siebie Snajki.

ssnajki4


Podsumowując, był to bardzo udany dzień. Tegoroczny grudzień swoją wyjątkową, ciepłą aurą, aż zachęca do wypadu nad wodę. Jest połowa miesiąca, a termometr za oknem wskazuje prawie 10 stopni. Zbliża się znowu weekend i trzeba ustalić, gdzie tym razem się wybrać i na co nastawić. Słoneczne dni pobudzają do żerowania również białoryb, więc możliwości są ogromne. Najważniejsze to zaplanować i wyjść z domu. Czego i Wam gorąco życzę.


Sebastian Kowalczyk




Nie masz uprawnień do komentowania. Zaloguj się