Trzęsły mu się ręce z emocji. Takiej dużej jeszcze nie widział nigdy. Był zły na siebie że zaskoczony nie zrobił manewru
z przyspieszeniem wybierania żyłki. Postanowił złowić tą dumną rybę.
W następny dzień wyszedł lepiej przygotowany.
Kupił „odpowiednie” woblery i rzucał w okolice podwodnej rafy. Nic. Jakby woda była martwa. Po stronie głębokiego koryta gdzie dno z płaskich kamiennych płyt tworzyło swoistą „podłogę” szła dziewczyna.
- Biorą- banalna odzywka w tym przypadku jakoś nie drażniła.
Popatrzył na nią. Włosy koloru starego złota ładnie pasowały do patrzących wesoło, przypominających prześwietloną słońcem wiosenną wodę, oczu., Opalenizna dyskretnie zakrywała nieliczne piegi. Była to ładna dziewczyna. Stała w płytkiej wodzie, małe rybki z zacięciem atakowały jej bose stopy.
Podobała mu się. Już dawno nie czuł się tak samotny. Po zdawkowej wymianie zdań dziewczyna poszła w kierunku prowizorycznie zrobionych w brzegu stopni. Patrzył na nią z przyjemności. Przy stopniach obejrzała się.
Pomachał do niej. Uśmiechnęła się. Budziła niepokój i w jakiś trudno uchwytny sposób tworzyła rodzaj niewidzialnej bariery wokół siebie. Onieśmielała go i przyciągała
Następne dni późnego lata to prawie codzienne spotkania z dziewczyną. Ryba zaznaczała swoją obecność krótkim, gwałtownym atakiem, na powierzchni - ledwie widocznym. Podawane przynęty konsekwentnie ignorowała.
Dziewczyna przychodziła codziennie. Codziennie rozmawiali. Nie mógł przełamać niezrozumiałego onieśmielenia i zaproponować dziewczynie wyjścia „na kawę”
Bał się, że odmówi i nie będzie więcej przychodzić nad rzekę.
W przeddzień wyjazdu, dziewczyny na rzece się nie doczekał. Był bardzo zawiedziony. Przekonał się, że bardzo brakuje mu spotkania z nią. Przeszła mu ochota na wędkowanie. Stał nad wodą na płaskiej kamiennej podłodze i rozglądał się.
Był ładny, słoneczny, letni dzień. Jakaś niewielka mgiełka, jakieś zapachy dymu z palonej na polach słomy nieubłaganie zapowiadały koniec lata. Porę roku wywołującą zawsze zadumę i smutne refleksje.
Przed meandrem, za którym „chowała się” rzeka , rozsiadło się stado białych czapli. Stał nieruchomo, i wtedy z wody jak rażone prądem zaczęły wyskakiwać niewielkie ryby. To był spory popłoch.
Blisko dwudziestocentymetrowa ryba uciekała w kierunku kamiennej „podłogi” wyskakiwała z wody niczym delfin. Na dość mocnym prądzie atak ryby wyglądał jak szarża krokodyla. Ryba w szalonej pogoni z impetem wyskoczyła na „podłogę”.
Woda w tym miejscu miała jakieś pięć centymetrów. Widział ja teraz w całej okazałości. Miała ponad metr długości. Była wspaniała.
Miedziane boki ryby przechodziły w coraz ciemniejsze tony, ciemne kropki na łuskach podkreślały jej elegancje. Tuż przed płetwą grzbietowa miała dużą wygojoną szramę. Miarowo poruszała skrzelami. Mierzyli się wzrokiem. Stał jak zaczarowany.
Stał nieruchomo i wpatrywał się w zimne oczy ryby. Po dłuższej chwili poruszył się. Chciał ją złapać gołymi rękami. Ryba niespiesznym ruchem zsunęła się w głębinę. Długo patrzył w wodę.
Wracał do domu. Mimo doznanych zawodów nie czuł żalu ani do dziewczyny, ani do ryby, rozumiał, że tym razem były to dla niego za wysokie progi.
Zgłaszam na konkurs WTV
Andrzej Bil
{fshare}