Clash 1
Ryba!!! Na mój okrzyk Marta i „wierny pies Loko” rozczmuchają się na boki a z hangaru dochodzi dźwięk czegoś, co przed chwilą stało lecz niewątpliwie teraz rozleciało się na kawałki. Jarek jest już na miejscu mamrocząc coś pod nosem, prawdopodobnie o nadchodzących wyborach a na brzegu ląduje odrobinę większa od poprzedniej ryba. Wcale to się dobrze nie zapowiadało. Po rozpakowaniu bagaży udaliśmy się z Jarkiem, jego dziewczyną Martą  i „wiernym psem Loko” na Przystań. A nie zapowiadało się dobrze z powodu pogody, która była w ciągu ostatnich dni totalnie w kratkę. Nas oczywiście przywitał zacinający deszcz i opiekun łowiska Jurek z informacją, że ostatnio słabo biorą.

DSC_4543A zapowiadało się tak pięknie, po otrzymaniu od naszego kupla Józia z Centrum Wędkarstwa na „Spójni” płyty, zawierającej film uwieczniający udany hol dziesięciokilogramowego szczupaka, lecieliśmy tu na złamanie karku. Miał być tygodniowy urlop a zrobił się z tego trzydniowy wypad „na wariata” Zostawiam przyjaciół z Jurkiem w hangarze nad przystanią i udałem się po spinning. Deszcz nie deszcz, z cukru nie jestem, nie roztopię się a parę rzutów wykonać można.

Ustawiłem się na betonowym cypelku obok pomostu i zacząłem grzebać w przynętach. Na łowisku królują przynęty gumowe, lecz przypomniałem sobie Łysego Węża, który ostatnio wyprowadził mnie z równowagi, udowadniając przewagę obrotówek nad gumami, podczas wiosennych polowań na szczupaki. No dobra, wygmerałem zakupioną ostatnio „coca –colę” (na wypadek gdyby Łysol oprócz farta miał faktycznie rację) i po zagięciu zadziorów w kotwicach wykonałem pierwszy rzut.

O nawet deszcz przestał lać – pomyślałem, gdy poczułem specyficzne grzmotnięcie w przynętę. Ryba!!!- wrzasnąłem. znak sygnał każdorazowo wprowadza Jarka w trans, podczas którego wyciąga kamerę i biegnąc w kierunku wrzasku, poczynia wszelkie, niezbędne ustawienia swojego narzędzia pracy. Sygnał zadziałał, bo mój towarzysz wyleciał z impetem z hangaru tratując psa, Martę, ale za to z odpaloną już kamerą.

Szczupaczek jest nie wielki taki, około pięćdziesięciu centów, ale z pierwszego rzutu, kto by pomyślał! Ujęcie krótkie bo hol szybki, no bo z czym tu się siłować. Jarek wraca do hangaru a ja podejrzliwie gapię się w obrotówkę. Pierwszy rzut na wodę więc drugi kieruję na płyciznę pod pomost. Ryba!!! Na mój okrzyk Marta i „wierny pies Loko” rozczmuchają się na boki a z hangaru dochodzi dźwięk czegoś, co przed chwilą stało lecz niewątpliwie teraz rozleciało się na kawałki. Jarek jest już na miejscu mamrocząc coś pod nosem, prawdopodobnie o nadchodzących wyborach a na brzegu ląduje odrobinę większa od poprzedniej ryba.

 Tego jest za wiele, szybkie przeniesienie sprzętu do łódek, wysłuchanie wskazówek Jurka gdzie płynąć i jaką obrać strategię, chociaż to nic pewnego, bo nie biorą i jeszcze Jarek idzie tylko sprawdzić naładowanie akumulatorów do silnika. Wyciągam kij z łódki i idę z powrotem na betonowy cypelek. Do trzech razy sztuka, Ryba!!!

 Ryba nie była wiele większa od pozostałych, więc nie opiszę tego co powiedział mi Jarek w temacie dopinania przez niego wszystkiego na ostatni guzik przed wypłynięciem a mojego obijania się z wędką. Zatrzymaliśmy się w przesmyku na płyciźnie i zaczęliśmy biczować wodę. Zostałem już wierny mojej obrotówce a Jarecki założył obgryzionego przez szwedzkie szczupaki, płytko schodzącego, ulubionego wobka. Pod trzcinami coś wesoło konsumowało drobnicę a sposób uciekających rybek wskazywał na okonie.

Ryba!!! – wrzasnął Jarek, jakbym rzucił kotwicę przynajmniej kilometr dalej. Odpaliłem swojego wysłużonego Soniaka i spokojnie zacząłem namierzać stwora z którym walczył mój kumpel. Na okonia to bynajmniej nie wyglądało a i gwizd plecionki z kołowrotka raczej tego nie wróżył. Będzie szczupak i to pewnie piękny, pierwsza godzina pobytu nad Wersminią i już się cieszę z fajnie zapowiadającego się materiału. To sum – krzyknął Jarecki a ja dalej nic nie widziałem w lipie kamery i nic więcej nie zobaczyłem,  bo nagle woblerek przeleciał ze świstem nad głową kolegi. Kurka – przeklął siarczyście niedoszły poskramiacz sumów a ja schowałem kamerę do pokrowca.

DSC_4558DSC_4694DSC_4698

Jutro dojeżdża do nas wędkarski kompan Artur, ale się zdziwi, dobrze, że mamy wszystko nagrane bo by nie uwierzył. Ryba!!! – wytrącił mnie z rozmyślań umówiony znak – sygnał.

I na tym zakończę moją relację bo by się Wam koleżanki i koledzy filmu nie chciało zobaczyć który już dla Was z Jareckim niebawem zmontujemy. :)

Z wędkarskim pozdrowieniem - Sebastian Kowalczyk


Nie masz uprawnień do komentowania. Zaloguj się