Berkley 2

21 grudnia 1985, pierwszy haust powietrza, tylko niestety coś mały…

Okazało się, że doskwierają mi różne alergie. Dlatego w pierwszej kolejności rodzice zabrali mnie nad polskie morze. Dość szybko jednak zmienili lokalizację, na bliżej położone Mazury.
Na początku jeździliśmy nad jezioro Zdrużno niedaleko Spychowa. Tam właśnie pierwszy raz miałem kontakt z wędkarstwem, a nawet jeśli nie pierwszy to pierwszy jaki pamiętam.  Duża kula ciasta, bambusówka, spławik z gęsiego pióra założony na cienkiej żyłce zakończonej małym haczykiem, właśnie takim zestawem zacząłem swoją przygodę.
Wtedy chyba jeszcze byłem za mały bo cokolwiek z tego skumać, ale wyniki starszych ”kolegów po fachu” bardzo mnie kręciły. Byłem ciekaw co kryje każda siatka wisząca przy pomoście.  Mając już 5-6 lat zacząłem jeździć wraz z Tatą i jego kolegami bliżej serca mazur do wsi Lipowo. Tam zakotwiczyliśmy na wiele lat, i to właśnie tam połknąłem ten haczyk.  Lipowo jest malowniczą wsią położoną pomiędzy dwoma, pięknymi jeziorami Majczem Wielkim i jego mniejszym bratem Majczem Małym.

 

W skład ekipy wędkarskiej mojego Taty wchodzili: Witek (czyli mój Tata), Świętej Pamięci Wojtek Madej, Jacek (nazwiska niestety nie pamiętam) no i oczywiście ja (chyba jako piąte koło u wozu) . Potem do ekipy dołączył kolega Taty Borek. Spaliśmy zawsze u Państwa Wilków, którzy wynajmowali pokoje i dysponowali także polem namiotowym, które w sezonie tętniło życiem. Pan Rysio, gospodarz pracował w pobliskim nadleśnictwie i oba jeziora znał jak własną kieszeń.
Był on dopełnieniem wędkarskiej ekipy Witka. Na dużym Majczu uganiali się głównie za Szczupakiem i garbatym Okoniem, na małym Majczu zaś celem był Lin, Karaś i Leszcz. Uwielbiałem słuchać ich rozmów, przeglądać ich pudełka pełne przynęt, pytać „a to do czego, a to…” hehe nie mieli ze mną łatwo. W pewnym momencie doczekałem się swojej pierwszej wędki. Był to jakiś ruski badziew, ale wtedy i ojciec łowił na coś podobnego. 
A poza tym wszystkim po co był mi lepszy sprzęt skoro byłem mistrzem campingu w plątaniu żyłki.  Dziś dzięki temu, że Tata nie należy do najcierpliwszych gości i dość szybko powiedział mi „radź sobie sam”, bez problemu namierzam jakąkolwiek niejasność na plecionce i bez problemu się z nią rozprawiam. Oczywiście pierwsze lata wędkowania ograniczały się do prostej metody spławikowej i mimo usilnych próśb o pospininngowanie to i tak ta metoda pozostawała w strefie marzeń. 

I tak o tym „nudnym” spławiku mijały lata. Nie mogę powiedzieć, że nie polubiłem tego gapienia się w wystającą z wody antenkę. Piękne waleczne Liny, Karasie i leszcze, które zasiedlały podwójne dno Małego Majcza, dostarczały mi wiele radości, ale i tak cały czas śniłem o drapieżnych rybach. Ogromne znaczenie w mojej przygodzie z wędkarstwem miał pewien wieczór gdzie mój Tata wraz z brygadą siedzieli na pomoście vis a vi nadleśnictwa Strzałowo z rozłożonymi żywcówkami i czekali na swojego życiowego potwora. Pili piwko, palili pety jak to na rybach . Do wieczora żadna ryba nie utknęła mi specjalnie w pamięci, no chyba że drobnica z wiaderka na żywca. Zapadał zmrok, chłopaki zaczęli zwijać sprzęt. Jeszcze Witek zakomunikował, że to ostatni rzut. Pamiętam doskonale jak posłał obrotówkę Meppsa  typu long z mieniącą się okleinką na lewo od pomostu i BAAAM!!! Jest coś dużego, ruski kij wygięty w chiński paragraf a ryba jeździ gdzie chce.
Na pomoście panowała ogólna ekscytacja i totalny chaos. Każdy radził co należy robić. W końcu gdy ryba znalazła się w zasięgu podbieraka Rysio wskoczył do zacumowanej przy pomoście łodzi i sprawnym ruchem podebrał drania, przy okazji łamiąc podbierak w pół. Ryba ważyła 7,5kg  i była ogromna. Poza tym, że rozwalił podbierak, wyprostował kotwiczki błystki to charakteru dodawał mu połowiczny brak dolnej szczęki.
Do dziś wraz z ojcem wspominamy tamten dzień, było w tym wszystkim coś magicznego, coś co przeważyło szalę mej największej pasji.  Parę lat później rodzice kupili działkę kilka kilometrów od Lipowa w miejscowości Jora Wielka.

Wieś położona jest nad jeziorem Tałty, gdzie przez wiele lat szlifowałem swój  wędkarski warsztat. Łowiłem głównie na wspomnianych Tałtach, Kuchence i oczywiście nie zapomniałem o ukochanym Majczu na którym łowię do dziś dzień.

Teraz mam 29 lat a pasja z młodzieńczych lat nie straciła nic na mocy. Efektem tego jest mój blog do którego śledzenia zachęcam wszystkich. Jestem też przykładem na to, że nie każdy wędkarz ma na imię Zbyszek czy Andrzej (oczywiście pozdrawiam wszystkich Zbyszków i Andrzejów) a jego znakiem rozpoznawczym jest wąs i brzuch od piwa. Jest to jakiś bzdurny stereotyp, który przylgnął do wędkarzy. A wędkarstwo to piękna pasja, która za grosz nie trąci nudą a dodatkowo zbliża człowieka do przyrody, wyostrza zmysły i wiele uczy. Nagradza cierpliwość i konsekwencję dostarczając ogromnych emocji.

http://mazurskieszczupaki.blogspot.com/

Pozdrawiam Serdecznie

Nie masz uprawnień do komentowania. Zaloguj się