Generał Eugeniusz Grabowski stoi na czele Polskiego Związku Wędkarskiego od 1989 r., kiedy to opuścił resort spraw wewnętrznych (pion polityczno-wychowawczy) i fotel redaktora naczelnego „W służbie narodu”, tygodnika dla milicjantów i członków SB. Przyznaje, że stowarzyszenie obraca grubo ponad 100 mln zł rocznie.
PZW zrzesza 650 tys. wędkarzy, którzy płacą słone składki, wykupują zezwolenia na wędkowanie i karty wędkarskie. Znaczna część pieniędzy pochodzi jednak wcale nie z wędkowania, ale z rybackich, masowych odłowów gospodarczych, prowadzonych na mazurskich jeziorach. Organizacja kontroluje większość wód na Mazurach i Suwalszczyźnie i 40 proc. w kraju. Wyłączność na użytkowanie 220 tys. hektarów jezior, rzek i zalewów to świetny biznes. Szarzy członkowie z kijami do moczenia mają dawać kasę i siedzieć cicho. Aż dziw, że dopiero teraz przestało się to wędkarzom podobać.
Burmistrzowie i radni z powiatu piskiego, członkowie 18 kół wędkarskich protestują przeciwko tej rabunkowej, jak twierdzą, gospodarce, która doprowadziła do spadku atrakcyjności turystycznej regionu. Utworzyli poziomkę (tak w PZPR nazywano zbuntowane struktury poziome): Porozumienie Kół PZW Regionu Mazury. Mają poparcie władz okręgu olsztyńskiego PZW i parlamentarzystów z regionu. Pod petycją do ministra rolnictwa zebrali kilka tysięcy podpisów. W gminie Orzysz podpisali się właściciele wszystkich gospodarstw agroturystycznych.
– Ani lokalna społeczność, ani jej przedstawiciele we władzach samorządowych nie mają żadnego wpływu na użytkowanie wód leżących na ich terenie – mówi burmistrz Orzysza Tomasz Jakub Sulima. – A to jest sprzeczne zarówno z Europejską Kartą Samorządu Lokalnego, jak i z ustawą Prawo wodne.
Punkt 1 ustawy precyzuje, że wody Skarbu Państwa są wodami publicznymi i dobrem ogólnospołecznym. Gospodarowanie na nich powinno uwzględniać zasadę wspólnych interesów, czyli również lokalnych społeczności.
– Tymczasem u nas wszystko odbywa się pod dyktando jednego użytkownika i tylko on czerpie z naszych jezior korzyści – mówi radny powiatu piskiego Robert Barma, koordynator mazurskiej poziomki. – Gminy nie dostają ani złotówki od tzw. użytkowników rybackich, a dochody z turystyki spadają na łeb na szyję.
Cała wina kormorana
Samorządowcy i poziomkowi wędkarze twierdzą, że ryb w jeziorach nie ma, bo PZW (a także inni prywatni użytkownicy jezior) odławia je bez umiaru. Choć zgodnie z obowiązującym prawem. Stary Związek winą za bezrybie obarcza kłusowników i coraz liczniejsze kormorany. Przyrodnicy twierdzą, że ptaków jest coraz więcej, bo – na skutek masowych rybackich połowów – w jeziorach została sama drobnica, łatwy łup dla tych ptaków.
Złapanie ryby na wędkę w mazurskim jeziorze to dziś duża sztuka. W Rucianem-Nidzie w trakcie podlodowych zawodów wędkarskich o puchar burmistrza żadnemu z zawodników, starych wędkarskich wyjadaczy, nie udało się złowić pełnowymiarowego okazu.
Dwa lata temu Jezioro Wierzbińskie w gminie Orzysz rybacy z PZW przeczesali niewodem. To system sieci obciążonych łańcuchem, ustawionych przy brzegach dookoła całego jeziora, zaciąganych do środka zbiornika. – Na tak płytkim jeziorze łańcuch szoruje po dnie i zbiera wszystko, nie tylko ryby, ale i tarło – mówi Arkadiusz Siemieniuk, architekt, od niedawna prezes koła wędkarskiego w Orzyszu (zbuntowanego). – Po zniszczeniu tarła nic się nie da złowić przez wiele lat. To gorsze niż łowienie prądem, co także jest zgodne z prawem i praktykowane na Mazurach.
Wiceminister rolnictwa Kazimierz Plocke, odpowiedzialny za rybołówstwo, przyznaje: – Mazurskie jeziora są wytrzebione z ryb. Są miejsca, gdzie ta eksploatacja była nadmierna.
Za gospodarkę rybacką na Wierzbińskim i 129 mazurskich i suwalskich jeziorach odpowiada Gospodarstwo Rybackie Suwałki, podlegające bezpośrednio prezesowi Grabowskiemu i zarządowi głównemu PZW. Dyrektor gospodarstwa Robert Stabiński nie chce ujawnić ani przychodów za zeszły rok, ani ilości wyłowionych ryb, zasłaniając się tajemnicą handlową. – Zarobiliśmy, ale naszym celem nie jest zysk – mówi. Dyrektor zapewnia, że większość zarobionych pieniędzy przeznacza na inwestycje i zarybianie: – Prowadzimy racjonalną gospodarkę rybacką.
Mazurskie śledzie, duńskie łososie
O tym, jak wygląda racjonalna gospodarka w wykonaniu zarówno PZW, jak i prywatnych spółek, można poczytać na wędkarskich forach internetowych:
„Dzierżawcy wód są największymi kłusownikami na jeziorach mazurskich. Swego czasu organizowałem rejsy żaglowe poza sezonem letnim. Wczesną wiosną, gdy jest tarło, wszystkie przesmyki między jeziorami, cyple, były tak obstawione sieciami, że ryba naprawdę nie miała szans” – pisze Drzazy na mazury.pl.
Łowienie w okresie ochronnym to najczęstsze przewinienie rybaków. Wędkarze próbują ich pilnować. W listopadzie zeszłego roku władze koła PZW Orzysz złożyły skargę do marszałka województwa na rybaków odławiających sielawę w okresie ochronnym. Straż rybacka znalazła jednak tylko wiadro świeżych bałtyckich śledzi. Jak wyjaśnił jeden z rybaków, kupionych dla kolegi.
Wędkarze oskarżają rybaków o oszustwa przy zarybianiu. „To fikcja, wrzucą trochę drobnicy, nie sposób skontrolować, gdzie jaki narybek wpuszczono” – pisze na forum mazury.pl Sławek. Zarybianie to też świetny pretekst do odławiania ryb w okresie ochronnym. Do wyhodowania narybku potrzebne są przecież osobniki w trakcie tarła.
Arkadiusz Siemieniuk należy do zbuntowanej poziomki z poczucia społecznego obowiązku. Bo na ryby już od lat jeździ do Szwecji albo Norwegii. Co dwudziesty rzut – szczupak, i to nie byle jaki. Ale tam ryby hoduje się w stawach, a w naturalnych zbiornikach siecią łowić nie wolno. Raj dla wędkarzy. Wakacyjne miejscówki trzeba rezerwować z dwuletnim wyprzedzeniem.
Z Danii można przywieźć nawet 350 sztuk łososi. Co złowione ponad limit, trzeba wypuścić. W Polsce także prowadzony jest program restytucji łososia, na który z budżetu idą miliony, ale u nas złowienie łososia na wędkę to wydarzenie sezonu.
– To prawda, że na Zachodzie praktycznie nie istnieje rybactwo śródlądowe – przyznaje Antoni Kustusz, rzecznik PZW. – Ale my mamy dzikie, naturalne wody i trochę inną tradycję. Rybactwo śródlądowe to ważny element wyżywienia narodu.
Skandynawowie obliczyli, że jeden 10-kilogramowy szczupak, złowiony przez wędkarza, przynosi 500 euro dochodu, bo wędkarz nie tylko moczy kij w wodzie, ale je w restauracjach, wynajmuje domek lub pokój w pensjonacie, robi zakupy, tankuje paliwo i często przyjeżdża z rodziną, która nie tracąc czasu na wędkowanie, wydaje jeszcze więcej pieniędzy.
– U nas mogłoby być tak samo – przekonuje Siemieniuk. Zwłaszcza że turystyka opłaca się znacznie bardziej niż połowy rybackie.
Z jeziora Orzysz odłowiono w zeszłym roku około 7 ton ryb. Odliczając prowizję dla rybaków (gospodarstwo rybackie PZW podpisuje umowy z prywatnymi firmami, które w ramach wynagrodzenia zabierają 40 proc. uzysku), związek wyciągnął z jeziora około 25 tys. zł.
A w jednym tylko punkcie, w sklepie Ochotka w Orzyszu, sprzedano zezwoleń na wędkowanie na jeziorze Orzysz za ponad 50 tys. zł.
Tyle że turyści wędkarze coraz częściej się awanturują i żądają zwrotu pieniędzy.
Mirosław Nazaruk, właściciel Ochotki, wątpi, czy zniechęceni wrócą do Orzysza. Już nie sprzedaje zezwoleń wędkarskich.
Podpisał się pod protestem poziomki, więc PZW uznało za stosowne ukarać buntownika.
W gospodarstwach agroturystycznych wokół jeziora turystów z roku na rok mniej. Poza sezonem w Orzyszu, Rucianem, Piszu, Węgorzewie – pustki. – Wędkarz nie musi mieć dobrej pogody, jeżeli ryba bierze – mówi radny Robert Barma. – Turystyka wędkarska – poza okresami ochronnymi – jest całoroczna. Zimą łowi się spod lodu. Lecz rybacy nawet zimą nie odpuszczają, na Jezioraku ciągną wielkie sieci samochodami.
Żegluga z przeszkodami
Turystyka jest jedyną szansą na rozwój Mazur i Suwalszczyzny, twierdzą samorządowcy. Przede wszystkim agroturystyka, turystyka wędkarska i wodniacka. A gospodarka rybacka PZW to uniemożliwia.
Żeglarze i motorowodniacy zaplątują się w sieci. Nic dziwnego, skoro za prawidłowe oznakowanie sieci przyjęto przezroczystą plastikową butelkę. W sezonie rybacy zdejmują sieci tylko na weekendy.
Burmistrz Orzysza wiązał wielkie nadzieje z projektem przyłączenia gminy do Szlaku Wielkich Jezior. Nawet jeśli się uda i powstanie trzykilometrowy kanał (na co są duże szanse, bo w projekcie bierze udział także 13 gmin powiatu ełckiego), i tak nigdzie z Orzysza nie da się popłynąć. Od tego roku na wszystkich rzekach i kanałach powiatu piskiego, na przewężeniach jezior i w zatokach, rybacy PZW postawią tzw. przestawy – sieci, przez które nawet węgorz się nie prześliźnie. A co dopiero łódka czy żaglówka. Większość przestaw ma być całodobowa. Zdejmowane będą tylko na okres ochronny dla węgorzy, od połowy czerwca do połowy lipca. Zgoda na przegradzanie cieków wodnych, wydana przez starostwo piskie dla Gospodarstwa Rybackiego Suwałki, jest ważna na 12 następnych lat.
Wędkarze od lat próbują reformować swoje stowarzyszenie. Udało się chyba tylko w Toruniu. Wybrano tam nowe władze okręgu i zakazano połowów gospodarczych. – Po czterech latach bez masowego odławiania sytuacja bardzo się poprawiła – mówi Tomasz, jeden z członków toruńskiego koła. – Zwłaszcza w Porcie Drzewnym – największym tarlisku sandacza na Wiśle, który był prawie bezrybny. Skończyło się odławianie tarlaków, są tylko odłowy kontrolne, a ich terminy podajemy do wiadomości, więc wędkarze patrzą rybakom na ręce.
W Łomżyńskiem zmiana warty się nie powiodła: zarząd główny PZW po prostu rozwiązał okręg, wcielając koła do Mazowsza, podległego centrali. Na Mazurach zagrywka była jeszcze bardziej finezyjna. Gdy wędkarze z okręgu Suwałki zaczęli protestować przeciwko masowym połowom rybackim, wszystkie koła przeniesiono do Olsztyna, a sam okręg rozwiązano, tworząc w jego miejsce Gospodarstwo Rybackie, podległe bezpośrednio zarządowi głównemu. Teraz władze PZW chcą rozwiązać poziomą strukturę, a być może i 18 zbuntowanych kół. – Reguła subordynacji jest jedną z głównych zasad organizacji – mówi Antoni Kustusz, rzecznik PZW. – Porozumienie kół jest nielegalne w pojęciu związku i niezgodne ze statutem. A ich działania przynoszą szkodę. Piszą skargi, oskarżają o łamanie prawa i w Gospodarstwie Rybackim bez przerwy są kontrole.
Polowanie na szczupaka
Chodzi o pisma do marszałka województwa, Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej (RZGW), w końcu do ministra rolnictwa. Nazbierał się cały skoroszyt. Razem z odpowiedziami, w których urzędy zapewniają, że wszystko jest zgodnie z prawem.
– Użytkownicy rybaccy wyłaniani są w konkursach ofert, organizowanych przez dyrektorów zarządów regionalnych – wyjaśnia Janusz Wrona, wicedyrektor departamentu rybołówstwa w Ministerstwie Rolnictwa. – Ocenia się doświadczenie, wartość deklarowanych zarybień i zgodność oferty z tzw. operatem rybackim danego obwodu. Wartość zarybień musi stanowić przynajmniej 15 proc. dochodów z odłowów.
Samorządowcy postulują zmiany ustawowe. Chcą całkowitej rezygnacji z odłowów gospodarstw rybackich na Mazurach i pozostawienia jezior dla turystów, wędkarzy i wodniaków. Na razie osiągnęli tyle, że Ministerstwo Rolnictwa zauważyło problem i zaprosiło samorządowców z mazurskiej poziomki na spotkanie. Senator Marek Konopka z Pisza (PO) zapowiedział, że posiedzenie senackiej komisji rolnictwa poświęcone rybołówstwu śródlądowemu odbędzie się w Orzyszu z udziałem mazurskich samorządowców. – Władze samorządowe chciałyby mieć większy wpływ na to, co dzieje się z jeziorami – przyznaje wiceminister Plocke. – I przy współpracy Ministerstwa Środowiska chcemy dać więcej kompetencji samorządom.
Czas najwyższy. W maju na jeziorze Roś, na zawodach spinningowych, 50 wędkarzy łowiło przez pięć godzin. Złapali jednego wymiarowego szczupaka.
więcej na polityka.pl