Spór wędkarzy z wędkarzami.
- Szczegóły
- Odsłony: 7952
??- Nasz związek wyciąga sieciami z Siemianówki tyle ryb, że dla nas niewiele zostaje - skarżą się hajnowscy wędkarze. - Odławiamy znacznie mniej, niż dopuszcza operat, dzięki któremu możemy tu w ogóle gospodarować - ripostuje PZW
Do tej pory pod apelem, którego autorzy domagają się zaprzestania odłowów gospodarczych w zbudowanym na górnej Narwi zalewie, podpisało się już kilka tysięcy osób.
Autorzy petycji uważają, że prowadzone przez Polski Związek Wędkarski połowy sieciami doprowadziły do dewastacji ekosystemu wodnego zalewu. Według nich w wodzie pozostała praktycznie drobnica i złowienie atrakcyjnej ryby na wędkę graniczy z cudem. W sieci Zarządu Okręgu Białystok Związku co roku wpada do 25 ton ryb.
- Żeby powędkować, mieszkańcy nasi muszą wyjeżdżać nad morze lub za granicę, niewielu na to stać. Nie mogą się też rozwijać branże obsługujące turystykę w okolicach zalewu. Generalnie spadła atrakcyjność wędkarska naszego regionu - uważa Andrzej Siemieniuk, prezes hajnowskiego koła Leśnik PZW. Podkreśla, że według własnego statutu związek ma się zajmować promocją i rozwojem wędkarstwa, a wody publiczne, do których zalicza się też Siemianówka, powinny być według prawa dostępne dla wszystkich.
- Tę sprawę poruszamy od lat bezskutecznie, wciąż słyszymy, że te 240 tysięcy złotych wyciągane z sieci postawionych w zalewie jest niezbędnych do funkcjonowania okręgu. A przecież inne okręgi rezygnują z odłowów sieciowych. Tak stało się np. w Olsztynie i Toruniu - mówi prezes Siemieniuk, przywołując też przykład państw na zachód od Polski, w których wody publiczne są wodami dla wędkarzy.
Problem nie dotyczy tylko Podlaskiego i Siemianówki. Ze swoim okręgiem o ryby spierają się też wędkarze z Mazur i Suwalszczyzny. Tym hajnowskim sprawą udało się zainteresować lokalnego działacza PiS Henryka Łukaszewicza. Napisał on do swojego partyjnego szefa, a zarazem przewodniczącego sejmowej komisji rolnictwa i rozwoju wsi Krzysztofa Jurgiela. Prosi on, by komisja zajęła się sprawą "dewastacji wód publicznych majątku skarbu państwa przez organizacje powołane statutowo do innych celów". Chce też, by niezależni od PZW i Instytutu Rybactwa Śródlądowego ocenili w ogóle celowość odłowów sieciowych. Komisja ma się sprawą zająć w listopadzie.
Petycją i przesłanymi do Sejmu zarzutami zaskoczony wydaje się Jerzy Łucki, dyrektor biura Zarządu Okręgu Białystok Polskiego Związku Wędkarskiego.
- Owszem, ten temat wraca raz na jakiś czas, ale nikt nie informował nas o tym, że jest petycja, że ktoś się pod nią podpisuje. Nikt z nami na ten temat nie rozmawia. Co zaskakuje o tyle, że nie jesteśmy przeciwko tej akcji - utrzymuje dyrektor. Z rezerwą podchodzi do doniesień, że dla wędkarzy na Siemianówce zostają tylko małe ryby.
- Z przesyłanych do nas przez skarbników poszczególnych kół rejestrów połowów wynika bowiem coś zupełnie innego - mówi. Dodaje, że związek nie stawia na Siemianówce sieci z chęci zysku, ale w celach statystyczno-sanitarnych. By wiedzieć, ile ryb w zalewie żyje i w jakiej są kondycji.
- Oczywiście, że liczba ryb dla wędkarzy zmniejsza się o to, co odłowimy, inaczej się nie da. Tyle że my musimy odławiać, bo to nakazuje nam dziesięcioletni operat Instytutu Rybactwa Śródlądowego w Olsztynie. Bez niego nie moglibyśmy zarządzać tym zbiornikiem - wyjaśnia, podkreślając, że operat dozwala odłowienie 80 ton rocznie. Związek zaś wyciąga co roku od 22 do 25 ton ryb. Obecny operat obowiązuje do 2014 roku.
- Potem możemy spróbować namówić instytut, by rybostan zalewu określać na podstawie rejestru ryb przygotowywanego przez wędkarzy. Wcześniej nie ma takiej możliwości - mówi dyrektor Łucki. Na pytanie, jak poradziłby sobie zarząd okręgu bez zysku ze sprzedawanych ryb z Siemianówki, odpowiada, że po pierwsze, po odliczeniu kosztów związek ma z tego 120 tysięcy rocznie, a po drugie, tego nie sposób oszacować z marszu. Związek bowiem prowadzi też inną działalność, np. na stawach hodowlanych.
- Ale to nie jest dla nas być albo nie być - podsumowuje.
Wójt leżącej na południowym brzegu zalewu gminy Narewka o proteście wędkarzy nie słyszał. To znaczy widział petycje w lokalnych sklepach, nikt się natomiast do niego w tej sprawie nie zgłaszał.
- To logiczne, że czym więcej się wyciągnie sieciami, tym mniej dla wędkarzy zostaje. Z drugiej strony jednak PZW ten zalew co roku zarybia. Za mało o tym wiem, żeby zajmować stanowisko - komentuje Mikołaj Pawilcz, którego gmina od kilku lat promuje się konsekwentnie, właśnie opierając się na walorach zalewu, jako "Kraina Dobrych Wiatrów".
źródło: gazeta.pl Białystok