Ministerstwo Sportu wszczęło postępowanie administracyjne w stosunku do Polskiego Związku Wędkarskiego, który nie zmienił swojego statutu, by dostosować go do wymogów zmiany ustawy o sporcie
z czerwca 2010 r. Mimo że miał na to ponad dwa lata. MS nieoficjalnie przekonuje, że chce zrobić porządek
z jedną z największych i niereformowalnych organizacji w Polsce.
Mętna woda
PZW liczy ponad 630 tys. członków zrzeszonych w 45 okręgach i ponad 2,5 tys. kół, zarządza ponad 200 tys. ha wód śródlądowych, a jego roczny budżet przekracza 160 mln zł. Skutkiem postępowania może być ukrócenie władzy działaczy, czyli wstrzymanie wykonania decyzji władz PZW. To z kolei będzie oznaczać koniec raju biznesowego, jakim dla wielu jest działalność okołozwiązkowa.
By uświadomić sobie, o co toczy się gra, trzeba poznać nieco kulisy działania PZW, które wielu jego członkom kojarzy się z najgorszym – betonem PZPN. Na czele wędkarzy od ponad 20 lat stoi Eugeniusz Grabowski, generał milicji w stanie spoczynku. Jak pisaliśmy w DGP, w latach 80. był zastępcą szefa służby polityczno-wychowawczej MSW (dbała o kręgosłup moralny milicjantów) oraz redaktorem naczelnym „W służbie narodu”, tuby propagandowej MO i SB. Z kolei rzecznikiem prasowym jest Antoni Kustusz, który w stanie wojennym został kierownikiem wydziału propagandy i agitacji Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Słupsku.
Kosztowne zarybianie
PZW jest związkiem sportowym, mimo że wśród wspominanych ponad 600 tys. członków licencjonowanych zawodników jest zaledwie 5,3 tys., czyli mniej niż jeden procent. Dlaczego warto jednak być związkiem sportowym?
- To splendor wystawiania reprezentacji narodowej i uczestnictwo w zawodach międzynarodowych – tłumaczy DGP osoba, która zna kulisy działania organizacji. Innym powodem jest to, że w ten sposób działalnością PZW nikt się za bardzo nie interesuje. Mimo że na aktywność stricte sportową wydano ledwie 10 proc. budżetu, to PZW podlega Ministerstwu Sportu (akta Polskiego Związku Wędkarskiego zostały przez prezydenta m.st. Warszawy przekazane w 2006 r. ministrowi sportu). Jak się dowiedzieliśmy w MSiT, w PZW nie prowadzono dotychczas żadnej kontroli.
Na PZW można nieźle zarabiać. Jedną z form są po prostu pensje. Na przykład w 2011 r. w Zarządzie Głównym, który zatrudnia kilkanaście osób, na wynagrodzenia wydano ponad 4 mln zł. Dużą część z nich na diety. W sumie na ok. 600 etatów w PZW wydano ok. 40 mln zł. Jednak większe pieniądze są w hodowli ryb. Koszty zagospodarowania wód to w 2012 r. ponad 60 mln zł. Lwia część tej kwoty idzie na zarybianie. A w zakładach rybacko-wędkarskich często bywają zatrudnieni członkowie PZW, od których ryby kupuje... PZW.
Jednak takie działanie dotyczy nielicznych wybrańców, bo zdecydowana większość członków po prostu płaci składki. To najtańsza forma uzyskania zezwoleń do wędkowania. Jeśli chcą się dowiedzieć, jak funkcjonują finanse organizacji, mają ograniczone możliwości. – Znam przypadek, że prezes koła przez półtora roku chciał poznać budżet swojego okręgu. Bezskutecznie – mówi Rafał Jabłoński z portalu Wedkuje.pl, którego redakcja jako pierwsza napisała o postępowaniu administracyjnym.
Dlaczego PZW nie chce zmienić swojego statutu? Ustawa przewiduje, że związek sportowy ma być stowarzyszeniem osób prawnych, a nie jak dotychczas fizycznych. Nowa ustawa wymaga zmiany struktury organizacji, skutkiem czego zarząd PZW przestałby mieć wpływ na decyzje dotyczące majątku poszczególnych okręgów. A przychody ze sprzedaży produktów czy najmu powierzchni to ponad 7 mln zł. Inne wymogi nowej ustawy, które mogą budzić opór działaczy, to zapis, że „funkcję prezesa zarządu polskiego związku sportowego można pełnić nie dłużej niż przez 2 następujące po sobie kadencje” oraz fakt, że członek zarządu nie może „być osobą prowadzącą działalność gospodarczą związaną bezpośrednio z realizacją przez ten związek jego zadań statutowych”.
Kto z tego wyjdzie cało
Trudno przewidzieć, jak skończy się konflikt, ale o tym, jak podchodzą do tego działacze, może świadczyć wpis rzecznika PZW na oficjalnej stronie PZW.org.pl. „Obecny stan prawny PZW nie jest bólem głowy PZW, ale tych, którzy takie wymyślili, a wymyślili wbrew oczekiwaniom i postulatom naszego związku, nie uwzględniając naszej tradycji i specyfiki, autorytarnie i nielogicznie, bo wystarczyło zachować dotychczasowy zapis o fakultatywnym charakterze jako polskich związków sportowych, dla takich stowarzyszeń, jak PZW, AP i LOK. Teraz powstał problem dla wszystkich, bo i termin minął i jeśli ktoś się usztywni, to nikt z tego nie wyjdzie cało. My mamy czas, a MSiT ma swoją kadencję i najwyższa pora, by w tej sprawie coś racjonalnego zrobić” (pisownia oryginalna). Minister Joanna Mucha jest na urlopie. Nie skomentowała tego wpisu.
źródło: Dziennik Gazeta Prawna
{fshare}