Berkley 1

Jak kłusownik widzi, że może stracić wszystkie swoje przyrządy, to - bywało tak nieraz - rzuca się na straż rybacką z czym popadnie. Z nożem, siekierą, kijem, wiosłem. Na szczęście dotąd nie musieliśmy użyć broni - opowiada komendant posterunku terenowego w Płocku Wojciech Tyburski.

Służby wojewody mazowieckiego rozesłały do mediów apel, by zgłaszać do straży rybackiej każdy przypadek naruszenia prawa w zakresie połowów. Kłusownictwo bowiem kwitnie na potęgę, a metody są coraz brutalniejsze. W ub. roku w województwie ujęto 70 kłusowników, nałożono ok. 2 tys. mandatów, zarekwirowano 1,2 tys. sztuk sprzętu. - I dobrze, bo to, co się wyprawia na wodach, to czyste draństwo - denerwuje się płocczanin, pan Jerzy, wędkarz z zamiłowania. Ale nie ma złudzeń, że da się je szybko wyplenić.
- Wszyscy wiedzą, że na jeziorze, na którym łowię, są całe szajki, wybijają ryby prądem. Działają od lat i mają się dobrze. Komendant Tyburski przyznaje, że z "prądziarzami" jest najtrudniej. Im wystarczy kwadrans, góra pół godziny, żeby zrobić spustoszenie i uciec. - Na łódkę zabierają akumulator, do niego dołączają przetwornicę prądową i kable od niej wrzucają do wody - tłumaczy Tyburski. - Wszystko, co znajdzie się w polu rażenia, ginie. Zarówno narybek, żaby, ślimaki, duże ryby po ptactwo wodne. Przestępcy wybierają z wody tylko te duże ryby, a reszta ich nie obchodzi. Zanim dostaniemy sygnał, że gdzieś działają, zanim dojedziemy, ich już najczęściej nie ma.

W płockim posterunku pracuje 5 strażników, w tym jeden na pół etatu. Mają do dyspozycji oznakowane służbowe auto terenowe, motocykl, quada i trzy łodzie. Patrolują wody w Płocku i powiatach płockim, sierpeckim, gostynińskim oraz sochaczewskim. Rzeki i jeziora. Na okrągło. - W ub. roku nałożyliśmy mandaty na łączną sumę 50600 zł; od 50 do 500 zł - mówi komendant. - Za wykroczenia związane z nielegalnym połowem ryb. Np. za brak karty wędkarskiej lub zezwolenia, za połów na więcej niż dwie wędki albo w okresie ochronnym czy za zabieranie ryb w wymiarach ochronnych.
Strażnicy zatrzymali też 19 sprawców przestępstw kłusowniczych, którzy np. łowili siecią lub na przedmioty kaleczące, w tym kotwice na tzw. zacinkę. Ryby po takim połowie wyglądają, jakby je ktoś ponacinał nożem. Poza tym zarekwirowali 86 sztuk sieci o łącznej długości ponad 4 km. W tym roku, mimo że zima długo trzymała, do końca kwietnia wystawili mandaty za 4,7 tys. zł, a sieci, które odebrali, mają w sumie ponad 1,7 km. Przykład z początku kwietnia: w Wykowie pod Płockiem wpadł 57-latek, zbierał właśnie rozstawione już sieci. Strażnicy przeszukali jego gospodarstwo. - Wszędzie miał przybory do kłusowania - kręci głową Tyburski.
- Znaleźliśmy jeszcze kilometr sieci, żaki, wirsze... Żaki to pułapki na ryby; stalowe obręcze z siatką, z której ryba nie ma szans się wydostać. Wirsze to pułapki z wikliny. Wokół otworu wiklinowe kolce są tak rozmieszczone, że ryba z wirszy nie wypłynie. 57-latkowi grozi do 3 lat pozbawienia wolności i przepadek wszystkich tych rzeczy. Czeka na sprawę w sądzie.

Kłusownicy są tak zdeterminowani, że potrafią zaatakować strażników. - To zdarza się 3-4 razy w roku - przyznaje komendant Tyburski. - My jesteśmy umundurowani, mamy ostrą broń, ale na szczęście nie musieliśmy jej dotąd użyć. Stosujemy w takich przypadkach środki przymusu bezpośredniego: kajdanki, chwyty obezwładniające lub gaz obezwładniający. Kłusownicy dobrze znają mundury strażników i ich pojazdy. Bywa, że przez komórki raportują bezpośrednio na łódkę, że patrol właśnie wyjeżdża z bazy. Dlatego funkcjonariusze nierzadko jeżdżą na patrole w cywilnych ubraniach własnymi autami.
- Niedawno np. dostaliśmy anonimową informację od wędkarza, że dwie osoby łowią na zacinkę na Wiśle - opowiada Tyburski. - Pojechaliśmy po cywilnemu i faktycznie ich zatrzymaliśmy. Usłyszeli już prokuratorski zarzut kłusownictwa, też czekają na rozprawę. Prawdziwi wędkarze, tak jak pan Jerzy, często dzwonią z informacjami o przestępstwach. Nie mogą znieść okaleczania ryb i niegodnych metod. - Czasem taki sygnał przychodzi np. podczas rodzinnej uroczystości. Trudno, trzeba wtedy wstać i jechać. W ub. roku zabezpieczyliśmy w sumie 100 kg ryb. Żywe wypuszczamy, martwe oddajemy do uprawnionego rybactwa, czyli np. do Polskiego Związku Wędkarskiego. Strażnicy kontrolują także targowiska. Sprawdzają, czy handlujący rybami mają je z legalnych źródeł. Wędkarz nie ma prawa sprzedawać tego, co złowił. Często okazuje się, że handlarz działa nielegalnie; to przestępstwo, za które grozi do 3 lat więzienia.
- W naszej pracy pomagają nam policyjni wodniacy i społeczna straż rybacka - podkreśla Tyburski. Pytany, gdzie najbardziej kwitnie kłusowniczy proceder, wylicza Wisłę w Wykowie i Liszynie, zaś w samym Płocku - port oraz przepompownię Orlenu. Najbardziej "kłusownicze" jeziora to Zdworskie i Ciechomickie. Pory roku - wiosna, kiedy zaczyna się tarło, i jesień, gdy ryby żerują przed zimą. - Parający się nielegalnymi połowami przekazują sobie informacje, gdzie się ryby gromadzą, zjeżdżają się i zaczyna się rzeź... - dodaje komendant.

O pracy mówi, że najgorzej jest zimą. Bo nieraz trzeba dotrzeć do wędkarza, który moczy kij w przeręblu, nawet na środek Wisły. Nie jest też miło, kiedy trzeba wejść na bagna, gdzie są zastawione żaki na węgorze; każdy krok może się okazać pułapką. - Najlepiej, gdybyśmy w ogóle nie kupowali ryb od przygodnych handlarzy - apeluje Tyburski. - Wtedy kłusownicy nie mieliby zbytu i straciliby sens swojej przestępczej działalności.

źródło: Gazeta.pl Płock

Nie masz uprawnień do komentowania. Zaloguj się