Berkley 2

Od początku sezonu ochronnego ryb łososiowatych zatrzymali 13 kłusowników. Ostatni wędrował przez rzekę z akumulatorem na plecach. Zabijał wszystko na swej drodze.

Członkowie Odmłodzonej Sekcji Antykłusowniczej (OSA) działają od trzech lat. Są grupą Straży Rybackiej powiatu koszalińskiego, wyspecjalizowaną w walce
z rzecznym kłusownictwem. – W pierwszych dwóch latach działalności udało nam się zatrzymać trzydziestu czterech kłusowników. Od 1 października tego roku kolejnych trzynastu – mówi Andrzej Zawłocki, szef OSY.


Strażnicy działają w dorzeczu Parsęty i Wieprzy. – Co roku, tylko w samym dorzeczu Parsęty, ofiarą kłusowników pada kilka ton ryb szlachetnych – mówi prezes OSY. Łososie, trocie, wiedzione głosem natury, pokonują dziesiątki kilometrów, aby dotrzeć do celu swojej wędrówki: do tarlisk rozmieszczonych na całej długości rzek i ich dopływów. Na ich drodze stają przestępcy, którzy liczą na szybki zysk. Skłusowane ryby sprzedają nawet za 7 zł za kilogram!

Strażnicy poświęcają swój wolny czas i organizują społeczne patrole. W tym tygodniu, co zdarza się niezwykle rzadko, zatrzymali na gorącym uczynku dwóch mężczyzn, którzy kłusowali używając prądu. Było to na jednym z dopływów Parsęty – Pokrzywnicy w Lepinie. – Najpierw zauważyliśmy tzw. czujkę. Mężczyzna robił rozpoznanie, czy nad rzeką nie ma służb mundurowych. Po kilku minutach wodą nadszedł jego kolega. Miał gumowe wodery, plecak z akumulatorem, przetwornicę, podbierak. Używał sprzętu, a na powierzchnię wypływały martwe ryby – opisuje Andrzej Zawłocki.

Człowieka może zabić prąd o natężeniu 0,2 ampera.

– Urządzenie, którym posługiwali się kłusownicy, miało moc 40 amperów. Wybijali w wodzie wszystko, co żyło – ryby, ssaki. Po czymś takim rzeka jest wyjałowiona w stu procentach, a straty te trudno wycenić – tłumaczy strażnik. Członkowie OSY zadziałali błyskawicznie. Zatrzymali obu mężczyzn, a na miejsce wezwali funkcjonariuszy Straży Granicznej.

– Sprawcy, Zygmunt G. z Domacyna i Józef B. z Rokosowa byli już karani za kłusownictwo. Wcześniej za pomocą prądu uśmiercili 42 kilogramy ryb. Tym razem mieli już w worku 16 kilogramów, w tym 6 samic pełnych ikry – mówi Zawłocki. Inspektor ds. ochrony wód Polskiego Związku Wędkarskiego Mirosław Kachnicz wycenił straty na 800 zł, ale przed sądem, jako oskarżyciel posiłkowy, domagać się jeszcze będzie 15-krotnej nawiązki na rzecz PZW. – To tylko ułamek strat, jakie powodują kłusownicy. Trudno jest bowiem wycenić wartość ryb z ikry samic, które to mogłyby zasilić nasze rzeki – mówi Andrzej Zawłocki.

– Sądy powinny kłusowników traktować zdecydowanie surowiej – mówi Mirosław Kachnicz. Przypomnijmy – maksymalny wymiar kary za to przestępstwo to dwa lata za kratami.

– Wprawdzie coraz częściej orzekane są kary bezwzględnego więzienia, ostatnio jeden z kłusowników usłyszał 8 miesięcy, to zazwyczaj za kraty trafiają recydywiści. Najpierw to kary ograniczenia wolności, grzywna, odpracowanie, potem kara w zawieszeniu i wreszcie odwieszenie – tłumaczy inspektor.

Żeby kłusownicy odpowiedzieli za popełnione przestępstwo, członkowie OSY patrolują rzeki. Kolejne akcje z ostatnich dni: strażnicy zatrzymali mężczyznę kłusującego za pomocą ościenia nad jednym z dopływów w dorzeczu Parsęty. 59-letni mieszkaniec gminy Białogard przybył nad rzekę także z wędką. Władysław K. przyznał się do popełnienia przestępstwa, choć do ostatniej chwili próbował wyjść z opresji, podając fałszywe dane osobowe. Mężczyzna był już 8 lat temu karany za kłusownictwo.

Jaki jest profil kłusownika? Czy to ubogi człowiek, który kłusuje, by mieć coś do jedzenia?

– Nie, to mit – odpowiada szef OSY. – Dowodzą tego kolejne przypadki zatrzymań. Pszczelarz, rolnik, pracownik dużej firmy, zarobki rzędu 2,5 tys. złotych. Żony jednego zapytaliśmy, dlaczego mąż kłusuje. Odpowiedziała, że sama nie wie. Kłusują młodzi, najczęściej "z dziada pradziada". Tak się w domu robiło – i tyle. Wreszcie kłusują i ci, którzy dorabiają – głównie na alkohol. Oni sprzedają ryby za grosze lub wymieniają na flaszki.

Andrzej Zawłocki przestrzega przed nabywaniem ryb z nieznanego źródła. Nie tylko dlatego, że popyt napędza przestępczą działalność. Mięso ryb nie zawsze jest bezpieczne dla człowieka.

To skłusowane prądem nie jest smaczne. Mięśnie zwierzęcia napinają się, kręgosłup pęka w kilku miejscach i to, co znajduje się w rdzeniu, wsiąka w mięso. Groźniejsze są schorzenia ryb. W naszych rzekach pływają łososie zarażone pleśniawką, która często wikłana jest dodatkowo z rozwojem chorobotwórczych bakterii, które wywołują groźną wrzodzienicę i zakaźną martwicę skóry. Zdaniem Inspektora Weterynarii jedzenie ryb zarażonych wrzodzienicą jest groźne dla naszego zdrowia.

źródło: Serwis Głosu Koszalińskiego

Nie masz uprawnień do komentowania. Zaloguj się