— Kary jakie zostają wymierzone kłusownikom są śmieszne, mandaty, grzywna, to wszystko nie odstrasza, a przecież po to się karze żeby odstraszyć ewentualnych naśladowców — mówi Dariusz Gergola, wiceprezes Ostródzkiego Towarzystwa Wędkarskiego. — Nie ma też wystarczającej liczby strażników, którzy pilnują jezior. My sami pilnujemy swoich łowisk, sami je zarybiamy więc musimy o nie dbać. W ubiegłym roku do naszych jezior wpuściliśmy kilkaset kilogramów ryb.
Walką z kłusownikami powinni zajmować się funkcjonariusze Państwowej Straży Rybackiej, ale jest ich za mało. Olsztyński oddział PSR ma pod swoim nadzorem prawie 120 tysięcy hektarów wód śródlądowych, a dysponuje kilkunastoma strażnikami. Na prawie 6 tysięcy ha jezior w naszym regionie jest 5 strażników. Te liczby mówią za siebie.
Ochroną jezior zajmują się więc ich administratorzy, członkowie towarzystw wędkarskich oraz pracownicy gospodarstw rybackich.
— Kłusownictwo to plaga, łapiemy jednego a na drugi dzień jest kolejny, zdarza się, że jednego kłusownika łapiemy nawet 10 razy w sezonie — mówi mgr. inż. Andrzej Grzeluk, główny ichtiolog - specjalista ds. jezior PGRyby Ostróda. — Najgorsze, że kłusownicy niszczą narybek, który powinien dorosnąć żeby później móc się rozmnażać. Kłusownicy wyławiają mnóstwo ryb w trakcie tarła. My wyłapujemy ryby w trakcie tarła, ale tylko w celu pozyskania materiału, który po odchowaniu wpuszczamy do jezior.
Według badań 1/3 wyłowionych ryb z jezior pada łupem kłusowników, to daje nawet kilka ton rocznie.
źródło: Gazeta Olsztyńska