Polski Związek Wędkarski jest podobno najliczniejszą (ponad 20 tysięcy członków) i najsilniejszą organizacją pozarządową na Opolszczyźnie. Jak silną, do końca nie wiadomo, ale wynik wielkiej wojny i Jezioro Turawskie pokazuje, że z opolskimi wędkarzami żartów raczej nie ma.
Wojna wybuchła, gdy okazało się, że ekolodzy w trosce o cenne gatunki ptaków brodzących żerujące nad jeziorem wywalczyli zmianę zasad zarządzania zbiornikiem turawskim. Nowy regulamin zakładał między innymi, że woda ze zbiornika ma być spuszczana jeszcze przed końcem sezonu turystycznego. Wójt Turawy natychmiast zaprotestował, przekonując, że to absurd a tak wielki zrzut wody zakończy się gwałtownymi zakwitami sinic, które zamienią Jezioro Turawskie w cuchnącą kałużę. Przy okazji wyszło na jaw, że Opolszczyzna jest jedynym regionem w kraju, w którym programem Natura 2000 objęto także sztuczne zbiorniki retencyjne.
Do protestów wójta dołączyli się wędkarze, przekonując, że nie można gospodarować wielkim zbiornikiem, biorąc pod uwagę wyłącznie interes ptaków. Bo jest jeszcze interes ryb a także ludzi: turystów i wędkarzy. Jak to zrobili, do końca nie wiadomo, ale postawili na swoim. Ostatecznie stanęło na tym, że wody z jeziora jednak w sierpniu nie spuszczono. Co więcej, było jej w tym roku tyle, że praktycznie nie wystąpił zakwit sinic, od lat skutecznie płoszący letników.
Nikt tego oficjalnie nie potwierdza, ale z naszych informacji wynika, że wędkarze postawili Regionalnemu Zarządowi Gospodarki Wodnej swego rodzaju ultimatum. Jeśli będzie się upierał przy nowym regulaminie, PZW zacznie - zresztą zgodnie z prawem i interesem ekologicznym - domagać się tego i owego przy okazji modernizacji tamy na zbiorniku nyskim i koryta Nysy Kłodzkiej. A na tego rodzaju problemu RZGW pozwolić sobie nie mogło, bo nyska inwestycja jest priorytetowa, kosztowna i dostatecznie kłopotliwa. A jak będzie wyglądał sezon turystyczny nad Jeziorem Turawskim w tym roku? Przekonamy się za kilka miesięcy.