W potoku w Lubeni wytrute zostały tysiące ryb. - Ktoś wrzucił do kanalizacji kurtkę, która zatkała pompę - tłumaczono w gminie w poniedziałek przed południem. - To śmieszne tłumaczenie - komentowali wędkarze. I okazało się, że ścieki były prawdopodobnie odprowadzane bezpośrednio do rzeki przez ukrytą rurę
Rzeka Lubenka jest dopływem Wisłoka, z którego Rzeszów czerpie wodę pitną. Martwe ryby zaczęły się w niej pojawiać w sobotę przed południem. Setki śniętych pstrągów potokowych i innych cennych gatunków spływały w dół rzeki.
Wędkarze wezwali na miejsce Państwową Straż Rybacką i policję. - To katastrofa ekologiczna. Można mówić o tysiącach padłych ryb. Padały nie tylko pstrągi, ale także kiełbie, klenie i gatunki chronione, m.in. minogi i strzebla potokowa - wylicza Wiesław Haliniak, prezes rzeszowskiego oddziału Polskiego Związku Wędkarskiego.
- Dziesiątki lat naszej pracy poszły na marne. Zniszczono nam wiele pokoleń pstrąga potokowego, i to w czasie, kiedy te ryby odbywają tarło. Znajdowaliśmy nawet pstrągi o długości 50 cm. Taka ryba musi rosnąć około 10 lat - denerwuje się Wiesław Haliniak.
Związek wędkarski od lat pracował nad zarybianiem Lubenki, która jest stosunkowo mało zanieczyszczona, a woda w niej jest bardzo dobrze natleniona. To idealne warunki dla pstrąga, ale i dla innych wymagających gatunków. Związek wydaje na zarybianie pstrągiem około 30-40 tys. zł rocznie. - Pieniądze pochodzą ze składek członków związku. Wydajemy prywatne pieniądze na zarybianie państwowych rzek i cała nasza praca została zmarnowana - mówi Wiesław Haliniak.
Co było przyczyną katastrofy w Lubeni? Jest tam gminna oczyszczalnia ścieków. - Mieliśmy awarię w przepompowni ścieków. Z przyczyn niezależnych od nas - mówił w poniedziałek przed południem Paweł Kleciak, wicewójt Lubeni.
Według Kleciaka przyczyną awarii była wrzucona przez kogoś do kanalizacji... kurtka. - Bluza czy kurtka, coś w tym rodzaju, zablokowała pompy. Ścieki się spiętrzyły i zostały wybite na zewnątrz przez studzienkę. Spłynęły po polach do rzeki - Paweł Kleciak tak przedstawia wersję gminy, która w poniedziałek zleciła płukanie sieci kanalizacyjnej, a do Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska miała wysłać szczegółowy raport.
- Wyjaśnienia jeszcze do nas nie dotarły - mówi Katarzyna Piskur, rzecznik rzeszowskiego WIOŚ. Nie chce komentować zdarzenia. - Będziemy mogli się precyzyjnie odnieść do sprawy, gdy dostaniemy wyjaśnienia i po naszej kontroli na miejscu - dodaje.
- Tłumaczenie gminy jest śmieszne. Trudno sobie wyobrazić, że ktoś wrzuca do toalety kurtkę i spuszcza wodę. To niedorzeczne - Wiesław Haliniak komentuje stanowisko gminy. - Poza tym gdyby rzeczywiście ścieki wydostały się na pola, to przede wszystkim wsiąkłyby w glebę, bo jest bardzo sucho.
Według wędkarzy i Państwowej Straży Rybackiej ścieki w tym miejscu odprowadzane są bezpośrednio do rzeki. - Nasz strażnik odkrył dziki odpływ ścieków z oczyszczalni - zdradza Irena Gierus, komendant rzeszowskiej PSR.
Wątpliwości nie ma także Wiesław Haliniak. - Prawda jest taka, że gmina ma rurę, która odprowadza ścieki bezpośrednio do rzeki - potwierdza wersję PSR. Zdaniem Haliniaka rura dotychczas była ukryta pod wodą, a susza spowodowała, że teraz jest widoczna z brzegów. Według niego ścieki musiały być spuszczane do rzeki już od dawna, ale w rzece było znacznie więcej wody niż obecnie, więc stężenie toksyn było nieduże i nie zabijało ryb. - Ciekawe czy wójt o tym wie? - zastanawia się prezes PZW. Związek zapowiada, że zwróci się do powiatowego inspektora nadzoru budowlanego o kontrolę. - Jedno jest pewne. Na zrzut ścieków do rzeki trzeba mieć pozwolenie wodnoprawne. Z tego co wiemy, gmina takiego nie ma. To wszystko musi być sprawdzone. Może ludzie płacą za oczyszczanie, a ich ścieki trafiają bezpośrednio do rzeki? - zastanawia się prezes Haliniak. PZW zapowiada, że jeżeli jego podejrzenia się sprawdzą, to będzie w sądzie żądał od gminy zadośćuczynienia finansowego.
- Niestety, rura jest - potwierdził nam po południu Paweł Kleciak. Był zaskoczony. - Nie mieliśmy pojęcia o jej istnieniu aż do momentu zatrucia rzeki. Jestem w gminie od stycznia br. Nie wiem, kiedy ta rura mogła zostać zamontowana, ale sprawdziłem i nie ma jej w projekcie, więc nie powinno jej też być w terenie. Na miejscu jest policja i inne służby. Będziemy to wyjaśniać, bo chcemy, by oczyszczalnia działała zgodnie z prawem. Nie wyobrażam sobie, by ścieki mogły być odprowadzane bezpośrednio do rzeki - kończy Paweł Kleciak.
wyborcza.pl