Revo rocket
świąteczny karpNa temat ekologów z Klubu Gaja nadal krążą legendy. Podobno w zeszłym roku wpuścili do rzeki Białej aż tonę karpi. Oni śmieją się z takich opowieści i robią swoje. I dobrze - do większości ludzi wreszcie dotarło, że dręczony karp może cierpieć tak samo, jak ich ukochany pies czy kot. Klub Gaja rozpoczął kolejną edycję swojej najstarszej akcji "Jeszcze żywy karp". Do obrony ryb bezmyślnie dręczonych w drodze na wigilijne stoły przyłączyły się znane osoby. Robert Makłowicz zdradza, że z przyjemnością bierze udział w świątecznym przyrządzaniu karpia. Apeluje jednak, by nie zadawać rybom bezsensownych cierpień. Karp musi być świeży, to rzecz oczywista, ale najlepiej, żeby był z lodu. Żywych karpi nie kupują też aktorki Magdalena Różczka i Julia Pietrucha. Przekonują, że karp z lodu również smakuje wybornie.

Osoby popierające akcję Klubu Gaja pojawiają się na pocztówkach, które można drukować ze strony stowarzyszenia i wysyłać do głównego lekarza weterynarii. Im więcej osób poprze apel o przestrzeganie Ustawy o ochronie zwierząt, tym lepszy będzie w tym roku los "świątecznych" karpi. A i tak już udało się zmienić wiele na korzyść ryb. Gdy na początku swojej działalności Klub Gaja upominał się o karpie trafiające na nasze stoły, większość osób pukała się w głowę. Karp niesiony do domu w foliowej reklamówce cierpi? Przecież tak było zawsze, więc dlaczego nagle ekolodzy robią z tego problem? Do mało kogo docierało, że ryba to żywe zwierzę i męczona w drodze ze stawu na nasze wigilijne stoły cierpi tak samo jak pies czy kot.
Mało kogo stać też było na refleksję, dlaczego kupujemy marynowane śledzie, dorsze w postaci filetów, wędzone makrele, i nie stanowi to dla nas żadnego problemu, tylko wigilijny karp musi być żywy. Pamiętam, jak jeszcze w 2004 roku wiele osób dziwiło się, gdy Tadeusz Januchta, naczelnik wydziału ochrony środowiska bielskiego magistratu, na łamach "Gazety" uświadamiał, że zabijając karpia, nie wolno mu przysparzać niepotrzebnych cierpień. Niektórzy nawet dzwonili z pretensjami do redakcji, mówiąc, że powinniśmy zająć się ważniejszymi tematami, a nie karpiami, bo taka jest świąteczna tradycja i koniec. Jednak od dwóch-trzech lat sytuacja karpia zmienia się na lepsze. Jednym z prekursorów była sieć Tesco. W jej sklepach wprowadzono obowiązek przyjścia po żywego karpia z wiaderkiem. Pracowników stoisk rybnych Tesco przeszkolono w Instytucie Rybactwa Śródlądowego, jak zabić karpia, nie zadając mu przy tym dodatkowych cierpień. Rok temu Sejm na wniosek Klubu Gaja zmienił ustawę o ochronie zwierząt.
Art. 2 wyraźnie wskazuje, że prawo to chroni ryby tak jak inne kręgowce. Ale najważniejsze jest to, że zmienia się mentalność samych kupujących. Przed zeszłorocznymi świętami odebraliśmy w redakcji wiele telefonów alarmujących, że karpie w jednym ze sklepów pakowane są do reklamówek, a w innym tłoczą się w zbyt małym basenie. Jacek Bożek, szef Klubu Gaja, mówi, że przed tegorocznymi świętami duże powody do radości dała mu sieć Auchan, która postanowiła, gdzie tylko jest to możliwe, wyprowadzić sprzedaż karpia ze swoich sklepów na zewnątrz.
Ryby dużo lepiej czują się w niskiej temperaturze niż w dusznym i gorącym wnętrzu sklepu. Sprawa warunków sprzedaży ryb zaczęła być traktowana na tyle poważnie, że naukowcy wymyślili specjalne pudełko do transportowania żywego karpia. Ponoć ryba czuje się w nim dużo lepiej niż w wiaderku z wodą. Sam Bożek mówi, że będzie szczęśliwy, gdy w Polsce będzie się sprzedawać w sklepach tylko karpie z lodu, choć zdaje sobie sprawę, że na to potrzeba jeszcze czasu. Kampania nie jest wymierzona w hodowców karpia. Zresztą hodowcy, którzy przez wiele lat uważali Bożka za swojego wroga, kilka dni temu zaprosili go na spotkanie. Oni też nie chcą, by wyhodowane przez nich ryby przed zabiciem niepotrzebnie cierpiały.

Źródło: Gazeta Wyborcza Bielsko-Biała

Nie masz uprawnień do komentowania. Zaloguj się