Revo rocket
Żaki, łódź strażacka i dumni strażnicy po udanej akcjiOstatni, którzy całkiem niedawno wpadli w ręce strażników wodnych mieli w sieciach 30 kg ryb. - W Płocku i okolicy kłusuje mnóstwo osób - mówi Wojciech Tyburski, szef Państwowej Straży Rybackiej w Płocku. Kłusownicy wpadli na Wiśle, w okolicy miejscowości Liszyno. Było ich dwóch; pływali po rzece w niepozornej łódce, wyglądali na rybaków. Strażnicy obserwowali ich od dłuższego czasu. - Trafiliśmy na nich, chociaż zaczailiśmy się na inną grupę kłusowników - mówi Wojciech Tyburski z płockiego posterunku PSR. - W pewnym momencie podpłynęli nawet do nas, żeby się nam przyjrzeć. Byliśmy ubrani po cywilnemu, specjalnie, żeby nas nie poznali. No i nie poznali.

Kłusownicy w końcu zaczęli coś podejrzewać, odpłynęli na drugą stronę Wisły, zacumowali łódkę. Jeden próbował uciekać. - Wtedy ich zatrzymaliśmy - opowiada Tyburski. - Okazało się, że jeden z nich był pod wpływem alkoholu, a drugi miał już na koncie kary za nielegalny połów.
Mężczyźni mieli przy sobie sieci kłusownicze - w sumie 150 metrów - i złowione ryby. Prawie 30 kilogramów. Strażnicy przekazali delikwentów policjantom z Gąbina.

Wojciech Tyburski: - Złapanie kłusowników to nie taka łatwa sprawa. Potrafią być sprytni. Wszyscy mają telefony komórkowe, i jeśli jeden z nich zauważy strażnika, natychmiast ostrzega całą resztę.

Tymczasem proceder kwitnie. W Płocku za kłusownictwo skazuje się 10-15 osób rocznie. - Tak naprawdę prawdziwych rybaków, którzy posiadają uprawnienia, jest niewielu. A kłusowników trudno od nich odróżnić - mówi Tyburski. - W dodatku nasz teren sprzyja im, a nam utrudnia zadanie. Na Wiśle dużo jest zarośli, zakoli, kęp. Rozwojowi kłusownictwa sprzyja też tradycja, bardzo powszechna w tych okolicach. Umiejętności przechodzą z ojca na syna.

Ale oprócz umiejętności, trzeba mieć też sprzęt. Skąd?

- Sieci połowowe, żaki - kłusownicy potrafią to wszystko kraść od swoich kolegów "po fachu", albo od rybaków, których spotkają na rzece - przyznaje Wojciech Tyburski.

Okazuje się, że nielegalny połów ryb to solidny i szybki zarobek. Tyburski: - Na czym to polega? Kłusownik łowi ryby i jedzie z nim na targ. Albo znajduje hurtowników, którzy od niego przyjmą towar. Po prostu. Ryby są sprzedawane natychmiast po złowieniu, bo złodzieje nie mają ich gdzie przechowywać. Jest też inna możliwość: kłusownicy jeżdżą od domu i proponują "świeżą rybkę". A ludzie chętnie kupują.

- A takie zwyczajne wędkowanie? To też kłusowanie? - pytamy.

- Nie ma kłusowników nieświadomych - wyjaśnia Tyburski. - Żeby łowić ryby, trzeba mieć kartę wędkarską i zezwolenie. Rybacy i wędkarze to ludzie z uprawnieniami. Należy jednak rozróżnić przestępstwo kłusownicze od wykroczenia. Przestępstwo to czyn na dużo większą skalę. Wykroczenie może popełnić nawet wędkarz. Wtedy różnią się także kary.

- A kim są najczęściej kłusownicy? Skąd się biorą na Wiśle?

- Wielu z nich pochodzi z okolicznych miejscowości. To jakieś 70 proc. wszystkich przypadków - mówi Wojciech Tyburski. - Ci ludzie żyją często tylko z kłusownictwa, we własnym zakresie organizują sobie sprzęt. Ale są i bardziej profesjonalni, mają nowoczesne narzędzia, nowe, przystosowane samochody i łodzie.

Wojciech Tyburski: - Robimy ostatnio akcje kontrolne na rynkach, targowiskach. Sprawdzamy handlarzy rybami, pytamy o pochodzenie towaru. Kontrolujemy też sprzedaż narzędzi rybackich. Trzeba dodać, że sprzętu, którym posługują się kłusownicy nie można kupić od tak, w sklepie. Żeby go mieć, trzeba prowadzić działalność rybacką. Wszystko to staramy się kontrolować.

Źródło: Gazeta Wyborcza Płock

Nie masz uprawnień do komentowania. Zaloguj się